Wyprawa 2009 – jak to się zaczęło i osoby dramatu

Rok 2009 był dla mnie pod wieloma względami rokiem przełomowym. Przede wszystkim, w maju powstał twór prawny, który miał zdefiniować moje życie na następnych kilka lat (i właściwie poniekąd robi to do dzisiaj, ostatnio za pośrednictwem niespodziewanych blokad konta bankowego). Mowa o spółce cywilnej YEAH!NOT (czyt. Jenot – tak, wtedy mieliśmy zupełnie wyjebane na konsekwencje kretyńskiej nazwy z wykrzyknikiem w środku), która przez następnych kilka lat miała prowadzić internetowy sklep z grami planszowymi: Replikator.pl. Sklep był adoptowanym dzieckiem, które wraz z moim wspólnikiem i długoletnim (wciąż) przyjacielem Tomkiem zamierzaliśmy wprowadzić w pełen chwały, dorosły wiek.

Wyszło jak wyszło, aczkolwiek bez żalu. Przygoda z Replikatorem trwała niemal 5 lat i był to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Z perspektywy czasu widzę jednak wyraźnie, że 8 lat temu miałem zmysł biznesowy orangutana i podobne pojęcie o prowadzeniu jakiegokolwiek biznesu.

No, ale skoro o orangutanach mowa, to dosłownie miesiąc po uruchomieniu firmy nadeszła dla mnie pora na pierwszy urlop, spędzony głównie w Indonezji (z Malezją i Singapurem w bonusie). Po dwóch pierwszych Wyprawach, podczas których miałem w sumie niezbyt wielki wpływ na trasę, postanowiłem ruszyć do Azji w towarzystwie dwóch dobrych kumpli jeszcze z czasów liceum, a także ich dziewczyn, obecnie będących już nobliwymi żonami i matkami. Sam wybierałem się na wschód jako słomiany wdowiec, także stanowiłem przysłowiowe piąte koło u wozu. Poza mną, w teamie znaleźli się:

  • Agnieszka – dziewczę, które wtedy jeszcze nie wiedziało, że jej przedsiębiorczy potencjał jest około 10-krotnie wyższy od mojego. Partnerka Frania;
  • Ania – wielbicielka zwierząt, której empatia potrafiła mnie czasem przerażać. Partnerka Jana;
  • Franio – klasowy kujon, który już w wieku 16 lat prenumerował Newsweeka, ale poza tym dawał się znieść. Partner Agnieszki;
  • Jan – lider młodzieżowy z zamiłowaniem do ubrań uszytych z worków na ziemniaki, obecnie dobrze zapowiadający się dżentelmen i naukowiec. Partner Ani;
  • No i do tego ja – poczciwy Brewa, który o podróżowaniu wciąż wiedział tyle, co nic, ale słyszał, że w Indonezji są śmieszne małpki. Partnerki nie zabrał, bo jak kupował bilet na miejsce, to jeszcze jej nie posiadał.

W takich okolicznościach przyrody i faktycznych, 23 czerwca 2009 roku wyruszyliśmy na Wyprawę, która dla mnie miała trwać 34 dni (w końcu trzeba było wracać do nowej kobiety i równie nowego biznesu), a dla reszty nieco dłużej. Dziś nieco żałuję, że nie zostałem z grupą do końca, bo sklep internetowy i tak trafił szlag, a ja cały czas nie widziałem tych pierdolonych waranów z Komodo.

Only the best story time

W swoich poprzednich relacjach z wyjazdów odbytych w dawniejszych latach miałem w zwyczaju opisywać każdy dzień, włączając w to te z nich, podczas których właściwie nic się nie działo. Jako że ani Wy, ani ja nie mamy czasu na smętne pierdolenie, w przypadku Wyprawy z 2009 roku ograniczę się do szybkich skrótów okresów mniej fascynujących (bo nadal czuję ciążący nade mną kronikarski obowiązek), a rozwinę tylko najlepsze historie, których podczas tego wyjazdu trochę nazbierałem. Nazwijmy to ewolucją, która powinna była nastąpić zdecydowanie wcześniej, na ale te parę lat temu na bloga zaglądało zaledwie 30 osób miesięcznie…

No to ruszyli!

Zgodnie z tym, co napisałem wyżej, pominę pierdołowate początki. Ograniczę się tylko do wspomnienia, że do Malezji lecieliśmy przez Londyn, do którego musieliśmy dostać się z… Wrocławia. 2009 rok był chyba przedostatnim, w którym pomiędzy Kuala Lumpur a stolicą Wielkiej Brytanii kursował legendarny samolot linii AirAsia – jednocześnie kochanych i znienawidzonych przez wszystkich, którzy kiedykolwiek przemieszczali się po Azji Wschodniej. Kochanych dlatego, że bilet do K-L z Londka można było wyjąć za mniej niż 2000 zł (przypominam, że to było 8 lat temu). Znienawidzonych z kolei dlatego, że do bazowej ceny biletu należało doliczyć pierdylion opłat dodatkowych, takich jak dopłata za większy bagaż, wybór miejsca czy posiłek na pokładzie. Wszystkie te rzeczy, włączając w to potężny jak na owe czasy, pokładowy zestaw rozrywkowy, były względnie tanie, ale rezerwacja biletu była trwającą 30-45 minut męką, podczas której oczy niemalże wychodziły człowiekowi dupą, żeby tylko dopatrzyć się wszystkich kruczków.

AirAsia - samolot relacji Londyn - Kuala Lumpur

Zabawne – przysiągłbym, że lecieliśmy czymś większym…

Drugą wartą odnotowania kwestią było stopniowe poszerzanie składu grupy. Do Wrocławia dotelepaliśmy się (przez 3 godziny na stojaka, bo przecież nikt nie kupił wcześniej biletów) we trójkę, Agnieszka dołączyła do nas w Londynie, a Franio dołączył do nas dopiero na lotnisku w Kuala Lumpur, bo musiał tam, pieprzony okularnik, dolecieć z Tajwanu, gdzie akurat skończył swoje stypendium. Franek lubił powtarzać, że w „gorszych Chinach” musiał się dużo uczyć, ale ja wiem swoje i nadal twierdzę, że zrobił sobie wakacje od wakacji. Aha – uważny czytelnik na pewno skojarzy, że skoro Franek był na stypendium na Tajwanie, to spotkanie z jego połowicą na lotnisku musiało być romantyczne jak sam skyrwysyn. Owszem – było, a potem trzeba było jeszcze odczekać te 3 godziny w hostelu, kiedy gołąbeczki cieszyły się sobą.

Kuala Lumpur - kontrola na lotnisku

2009 rok był końcówką epidemii ptasiej grypy

Powiedzmy jednak, że 26 czerwca o 9:00 nasza Wyprawa zaczęła się oficjalnie i na dobre. Trzy pierwsze dni mieliśmy spędzić w Malezji (ja później jeszcze do niej wróciłem, ale o tym później), a potem montowaliśmy szybką spierdolkę do Indonezji, gdzie mieliśmy spędzić zasadniczą część wyjazdu, głównie szukając nielegalnego alkoholu, najlepszych grzybów w okolicy i noclegu, który nie okazałby się zamaskowanym burdelem. To miał być naprawdę dobry miesiąc.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2009 roku oraz polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?