Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany

Nadszedł czas na chyba pierwszą osobistą notkę na blogu. Doszedłem do wniosku, że niektórych z moich czytelników może zainteresować, co właściwie się u mnie dzieje – poza tym, że ostatnio gonię w piętkę z kolejnymi wpisami i ledwo nadążam z ich przygotowywaniem. Przez ostatnie 2 miesiące zaszło w moim życiu sporo fundamentalnych zmian, które będą miały wpływ na moje wyjazdy, a co za tym idzie – także na tego bloga. Z tego względu: krótkie podsumowanie.

Rozstanie

Parę tygodni temu rozstałem się z Beatą, z którą byłem w związku przez ostatnie 5,5 roku. Pominę tu przyczyny i cały proces, bo to nie miejsce, żeby o nich pisać, ale stało się. Pomimo tego, że od dłuższego czasu mieszkaliśmy razem, a także zwiedziliśmy razem ćwierć świata, podjąłem decyzję, że tak będzie lepiej dla mnie. Tak – poniekąd była to egoistyczna decyzja, ale w końcu wszyscy w jakimś stopniu jesteśmy egoistami. Fakt jest jednak taki, że w wieku chrystusowym zostałem singlem, co jeszcze 100 lat temu zapewne przydałoby mi siwizny w ciągu jednej nocy. Czy jest mi z tym źle? Absolutnie nie. Czy jestem zadowolony? Tak, choć gdzieś głęboko pod czaszką drzemie strach, że ostatecznie skończę jako 80-letni dziadek prowadzący dziwkarski bar gdzieś w południowej w Tajlandii. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że myślałem, że będę miał więcej czasu na wszystko. Otóż gówno prawda – od kilku weekendów nie mogę się choćby ponownie wbić w standardowy rytm regularnego pisania, bo głowę zajmuje mi pasa innych spraw. Jedną z nich jest…

Przeprowadzka

Wyprowadzka od dziewczyny postawiła mnie przed dość klasycznym wyborem: wynajem albo mieszkanie u rodziców. Po ostatnich wydatkach wyjazdowych nadal nie śpię na pieniądzach, więc wybrałem tę drugą, nieco mniej godną opcję. Ma to jednak swoje plusy. Do dyspozycji dostałem całość poddasza w całkiem sporym segmencie jednorodzinnym, tym samym stając przed zadaniem wypełnienia w jakiś sposób ponad 100 m2 przestrzeni, na której wcześniej głównie zalegał kurz. Początkowo byłem trochę przerażony, bo żaden ze mnie architekt wnętrz, ale po kilku wizytach w różnych meblowych przybytkach, wreszcie wykształciłem sobie jakąś wizję tego, w jakich warunkach chcę mieszkać.

Jak na osobę sporo podróżującą przystało, generalnie zrobiłem sobie z poddasza mały hostel, wraz z materacem jebniętym bezpośrednio na podłogę oraz całym (no dobra – jeszcze prawie całym) dobytkiem poupychanym w skrzyniach. Zamiast szaleć na mieście podczas ciepłych, sierpniowych weekendów, dwa z nich spędziłem zapierdalając do 3:00 w nocy z narzędziami i meblami, kończąc dopiero wtedy, kiedy nie byłem w stanie wbić prosto gwoździa. Nie ukrywam, że pewne znaczenie miały tu również hurtowe ilości piwa, które pochłaniałem przy okazji.

Moje nowe lokum, w którym najprawdopodobniej spędzę jakieś 8-10 miesięcy, nie jest jeszcze w 100% gotowe, ale większa część roboty już za mną. Kiedy skończę jego zasadniczą część, nie omieszkam się tym pochwalić, bo zastosowałem w nim kilka typowo podróżniczo-przygodowych patentów, z których docelowo mam zamiar być niezwykle dumny.

Nowe mieszkanie - flaga komunistyczna

Jeden ze wspomnianych patentów – zawieszona pod sufitem flaga, której historię jeszcze poznacie

Odwołane plany wyjazdowe

Ta część tak naprawdę boli mnie obecnie najmocniej. Z powodu różnych czynników, z których rozstanie z Beatą nie było wcale najważniejszym, nie wybieram się ostatecznie do Indii, który to wyjazd miał być moim podróżniczym highlightem roku 2018. Powiem szczerze, że – pomimo pewnego rozżalenia – planowanie tej wycieczki było ostatnią rzeczą, na jaką miałem ostatnio ochotę, w związku z czym postanowiłem nie wybierać się na nią na siłę. Pomijam tu już nawet kwestię tego, że samodzielne podróżowanie po Indiach nie do końca do mnie przemawia. Ten wyjazd był jednak od pewnego czasu obciążeniem psychicznym, z którego z ulgą zrezygnowałem. Żal nieco kasy wydanej na bilety, ale wierzę, że promocje na New Delhi pojawią się i w przyszłym roku, kiedy będę na nie lepiej przygotowany.

Nie oznacza to jednak, ze do końca roku już nigdzie nie pojadę. Brak większej wyprawy odbijam sobie chwilowo planowaniem krótszych wycieczek w Polsce, z których pierwszą – ogromnie udaną, także dzięki towarzystwu – skończyłem w zeszły weekend (to dzięki niej powstała relacja z odwiedzin Muzeum Ognia w Żorach). Kolejny wyjazd odbędę zapewne już w ten weekend, a następne również są w planach. Prawdę mówiąc, bardzo długo odkładałem odwiedziny w różnych miejscach na mapie naszego kraju i planuję nadrobić braki w ciągu tego i następnego roku.

Nowe mieszkanie - widok z okna

Chwilowo będą musiały mi starczyć takie widoki

Wreszcie, jestem niemal pewien, że w listopadzie skończę gdzieś w Azji Południowo-Wschodniej. Dwie grupy moich znajomych wybierają się do Tajlandii, a ja od dawna miałem odwiedzić swoich znajomych, od kilku lat mieszkających w Phnom-Penh w Kambodży.  Niby w obu tych krajach już byłem, ale było to – bagatela – 10 lat temu (sic!) i jestem pewien, że nie widziałem wtedy na miejscu nawet połowy tego, co chciałbym zobaczyć dzisiaj. Poza tym zamierzam też poskakać trochę po kraju, który kiedyś odwiedziłem po łebkach. Lektura moich wpisów o Malezji zapewne szybko uświadomi Wam, jak niewiele widziałem na miejscu. Wreszcie, wisienką na torcie będzie być może Brunei, w którym do tej pory jeszcze nigdy nie zagościłem.

Co ciekawe, w tym roku – w listopadzie właśnie – miałem lecieć jeszcze do Jordanii. Traf jednak chciał, że RyanAir przełożył mi ten lot, dzięki czemu mogłem ubiegać się o zwrot kosztu biletów. Z entuzjazmem to uczyniłem, tym samym zwalniając sobie ten miesiąc i nie ponosząc z tego tytułu zbędnych kosztów. Mogę więc mówić, ze w tym wypadku głupi miał szczęście.

A przyszły rok? Zobaczymy, co przyniesie – może wreszcie szarpnę się na wyjazd dookoła świata? W końcu latka lecą.

Pojazdy

Na sam koniec mały dodatek „transportowy”. Przez wszystkie zawirowania w życiu prywatnym zarzuciłem nieco temat busika, o którym ostatnio pisałem tutaj. Spieszę jednak poinformować, że kwestie papierologiczne są już PRAWIE załatwione i do końca września samochód prawdopodobnie będzie mógł wreszcie LEGALNIE poruszać się po świecie. Słowo daję, gdyby nie mój wrodzony upór, już dawno bym go zezłomował i przerobił na pomarańczowe pinezki.

Busik - czerwone blachy

Chwilowo T3 stoi sobie na takich tablicach

Druga kwestia wiąże się z moim wysłużonym, również pomarańczowym motocyklem. Wygląda na to, że mój „Ferdek” wkrótce przejdzie na służbę u innego właściciela, a ja przesiądę się na coś bardziej… no cóż… SZPANERSKIEGO. Tu jednak więcej zdradzę dopiero za jakiś czas.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?