To nie jest podsumowanie roku 2022…
A przynajmniej nie takie, jakiego się spodziewaliście.
Wiecie: to ten moment w ciągu roku, kiedy na Insta, fejsbukach i w innych miejscach ludzie wrzucają zestawienia miejsc, w których byli podczas całego roku, a my tępo to oglądamy i przewijamy dalej, bo przecież i tak nie da się nic rozpoznać w ciągu frakcji sekundy, a poza tym to w sumie kogo to obchodzi…
To też – naturalnie – taki moment refleksji i zastanawiania się, czy wszystko poszło tak, jak pójść miało i czy to znów nie najwyższy czas, żeby powziąć chęć zmienienia czegoś w swoim życiu, a następnie zapomnieć o tym po tygodniu, kiedy deadline’y w robocie wejdą za mocno.
Ach, no i wreszcie to też taki czas, kiedy uznałem, że warto dać znać, że żyjemy, bo na blogu ostatnio nie dzieje się nic i ktoś mógłby mieć mylne wrażenie. Nawet w pracy mnie już o to pytali.
Rok 2022 był zajebisty
Chyba jako jedna z naprawdę niewielu osób mogę z czystym sumieniem napisać, że mijający rok 2022 był dla mnie (czy nas, chociaż Agatka teraz kima, ale myślę, że się zgodzi) naprawdę dobry. Mój „szalony” pomysł sprzed dwóch lat zaczął żreć jak pirania na haju i zaczyna przynosić konkretne profity; Volkswagen został (prawie) skończony, chociaż to „(prawie)” będzie mu jeszcze trochę towarzyszyć, bo w takim rzęchu zawsze jest coś do roboty. Marvel osiąga powoli wiek dorosły i już nie gryzie wszystkiego jak leci, pomijając momenty, kiedy mu odpierdala, ale i tych jest coraz mniej.
Tak naprawdę w tym roku brakowało nam przede wszystkim czasu, bo nasze kalendarze były wypchane po brzegi, choć nadal cieszymy się – przynajmniej w połowie – z home office’a i wszystkich zalet z niego płynących.
Są też, oczywiście, pewne elementy naszego życia, którym trochę się oberwało. Wyjazdowo nie było różowo, bo nie chcemy skazywać naszego psa na lot samolotem, a jazda z nim samochodem – przynajmniej na razie – nadal bywa trochę męcząca. Nie bardzo chcieliśmy go też zostawiać, bo Agatka musiała dojrzeć do tej decyzji i wygląda na to, że powoli tak się dzieje. Mimo to, ja sam odkreśliłem ze swojej bucket listy wyspy Jersey i Guernsey, a wspólnie odwiedziliśmy Bornholm, który mieliśmy w planach jeszcze przed pandemią. Nie były to może Meksyk, Turkmenistan czy Japonia, ale perspektywy są coraz lepsze.
Nasz blog – ten, na którym czytacie ten tekst – dostał chyba najmocniej. Moje nowe aktywności sprawiły, że doba skurczyła mi się potwornie i wrzucanie nawet jednego tekstu na dwa tygodnie zaczęło być trudne… Tym bardziej, że nie chcemy Wam smażyć contentu na siłę, bo na cholerę to komu.
I w sumie głównie po to jest ten tekst: żeby dać znać, że wszystko u nas w porządku, żyjemy, mamy się świetnie, tylko – kurwa – ciągle nie mamy czasu… ale może i to za dłuższy moment się zmieni. Już podjęliśmy odpowiednie działania w tym kierunku.
Kolejny inspirujący cytat
Jednocześnie podjąłem dorosłą decyzję, że z JeBS! wracamy do korzeni. Wrzucanie storiesków na Insta czy robienie filmów z pięcioma najlepszymi kawiarniami w Lizbonie nigdy mnie nie jarało, bo sam absolutnie nie znoszę tego typu rzeczy – wolę konkretne info z jakimś mocnym tłem i porządnym opracowaniem merytorycznym. Nazwijcie mnie dinozaurem, ale „młoda”, instagramowa blogosfera podróżnicza po prostu mnie nie jara, a żeby z powodzeniem z nią konkurować, musielibyśmy całkowicie zmienić podejście do bloga. A na to nie mamy ochoty i tyle.
W najbliższym czasie postaramy się wziąć trochę dupę w troki, nadgonić stare tematy i zacząć myśleć nad nowymi. Blog nigdzie się nie wybiera i będzie tu wisiał póki nie padnę, karmiąc ludzi podobnych do nas mentalnie bo, na szczęście, jeszcze trochę ich jest, nawet pomimo tego, że połowa z nich najwyraźniej wyginęła podczas pandemii. Tak przynajmniej wnioskuję z Google Analytics.
Możecie też być pewni, że nie będziemy Was przy okazji karmić pseudofilozoficznymi cytatami, poradami odnośnie dobrego samopoczucie czy całym tym innym, coachingowym bullshitem, na który – mam wrażenie – przerzuciła się spora część blogerów podróżniczych „starszej daty”, kiedy pandemia zaczęła nam wszystkim srać na statystyki odwiedzin.
Także wpadajcie tu co jakiś czas po nowe materiały o trochę innych miejscach, rozsądną ilość kurwienia i informacje podróżnicze bez zbędnego pieprzenia. Będziemy tu cały czas, tylko możemy odzywać się trochę rzadziej.
A. No i wrzucimy coś niedługo na YouTube, bo zagrozili nam, że wyłączą zarabianie, niecnoty.
Trzymajcie się i dobrego 2023. Życie jest jedno i takie tam, wiecie.
Blogi, które nie są przewodnikami czy wyliczankami jak wspomniane pięć kawiarenek w Lizbonie to już praca czysto hobbystyczna, do której bardzo trudno dziś kogokolwiek przyciągnąć. Świat stał się instagramowo-storiesowo-reelsowy i każda dłuższa treść jest pomijana. Po co czytać, do tego tak dużo, kiedy to samo można obejrzeć i posłuchać. Ubolewam, ale i też się z tym pogodziłem.
Pisz bez oglądania się na statystyki dopóki sprawia Ci to przyjemność. Statystyki i tak kłamią, a przyjemność jest Twoja.
Znaczy wiesz – ja też robię topki, ale tu ograniczam się raczej do miejsc mało znanych. Np. sam teraz szukam info o możliwościach wyrobienia wizy do Algierii i ostatnie sensowne informacje pochodzą sprzed 5 lat. O atrakcjach nawet nie wspominam, bo tu już jest zupełna posucha. Nie dość, że mamy pokolenie Instagrama, to jeszcze wszyscy jeżdżą tam, gdzie to teraz modne jeździć i z ciekawego, kształcącego hobby stały się recyklingowym koszmarem. Nie to, żebym był gatekeeperem, ale mimo wszystko nie każdy powinien robić content podróżniczy, a wydaje mi się, że teraz chce go robić co drugi influencer ;).