Półwpis o pamiętniczkach

Na początku właściwej relacji zaznaczę jedno: od samego początku prowadziłem pedalski pamiętniczek, w którym dzień po dniu opisywałem, co działo się na wyjeździe, włącznie (co było trochę chore) z zaznaczeniem tego co, gdzie i za ile kupiliśmy. Każdego dnia skrupulatnie zapisywałem wszystkie wydarzenia i wrażenia, żeby kiedyś – np. dziś – móc przelać to na papier (ekran komputera) w bardziej przejrzystej formie, tj. takiej, którą faktycznie zrozumie ktoś poza mną. Zresztą – gwoli ścisłości – ten zwyczaj praktykuję do dziś.

To był stosunkowo świetny pomysł, który wziął w łeb paręnaście dni później, kiedy jakaś chińska, niedogolona małpa zaiwaniła nam plecak w Chongquing. Wkurwiłem się strasznie, zwłaszcza że w notatniku nosiłem żelazne zaskórniaki (200 dolców), a jedyną schowaną w nim wartościową rzeczą poza nimi (i samymi zapiskami) był chleb tostowy. Mam nadzieję, że się nim zakrztusiłeś, ty wszawa, skośnooka mendo.

Ekhem. Tak czy owak, od połowy wycieczki nie miałem pamiętniczka, a w związku depresją pokradzieżową nie chciało mi się go odtwarzać, ani nawet prowadzić nowego. Efektem tego jest fakt, że pierwszy trip odtwarzam tutaj głównie z pamięci i na podstawie zdjęć. Summa summarum, część mniej znaczących rzeczy zapewne uleciało mi z głowy, a co za tym idzie – zaginęło dla potomności na wieczność. Trochę smutek, ale co robić.

Jedną z takich rzeczy był właściwie pierwszy etap naszej podróży, to jest przejazd z Warszawy do Moskwy pociągiem sypialnym. To, co pamiętam, spiszę jednak, bo lubię jak ludzie tracą czas na czytanie pierdół.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Wyprawie z 2007 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?