Wyprawa 2015 zaplanowana (i częściowo wykupiona)!

Są dwie szkoły planowania wyjazdów w dalekie strony. Jedna z nich opiera się na założeniu, że bilety najlepiej kupić wcześniej, kiedy są jeszcze tanie jak czekoladowe zające w grudniu, a szef w pracy nie będzie robił baby z urlopem, bo w końcu te trzy tygodnie to dopiero za pół roku i kto by o tym myślał teraz. Druga szkoła twierdzi, że najlepiej kupić bilet na kilka dni przed wyjazdem, bo wtedy obowiązują już ceny last minute, a poza tym spontany są modne i chic. Niestety, ta druga opcja gorzej sprawdza się w realnym życiu, kiedy człowiek już nie studiuje, a wywalczony termin urlopu jest zbyt cenny, by pozostawiać przypadkowi takie kwestie jak to, czy wakacje spędzimy w Uzbekistanie czy na kąpielisku pod Wilgą, żrąc hamburgery za 5 zeta.

U mnie pozostaje jeszcze wrodzony pedantyzm i to, że lubię wcześniej wiedzieć gdzie jadę, aby móc dobrze przygotować się merytorycznie do wyprawy. Z mojego doświadczenia wynika, że wyjazdowe przeżycia są o 100% silniejsze, jeśli faktycznie człowiek wie o celu wycieczki coś więcej ponad to, że jest on – przykładowo – największym eksporterem kokosów na świecie.

Czasem jednak dochodzą inne kwestie, jak na przykład taka, że do danego kraju po prostu nie da się wybrać bez odpowiedniego zaplanowania wszystkiego od A co najmniej do R. Pozostałe litery alfabetu to rzecz jasna wszystkie elementy losowe, które ciężko przewidzieć, lub na których przewidywanie nie warto tracić czasu (w moim przypadku są to zazwyczaj noclegi po drodze i rozplanowanie czasowe dzień po dniu, do którego niektórzy mają słabość).

Z powyższych powodów, parę dni temu kupiliśmy z B. najważniejszy bilet na Wyprawę 2015. Jedziemy do Chin, Dubaju i… Korei Północnej.

Korea Północna?!, zakrzykniecie, Czy wyście ocipieli? Otóż nie, nie ocipieliśmy. Po prostu złożyło się tak, że mamy możliwość za stosunkowo niewielkie pieniądze dostać się do jednego z najbardziej tajemniczych krajów na planecie Ziemia, a dodatkowo nie wydamy fury hajsu na miejscu (albo po prostu naiwnie w to wierzymy). Nie wiem, czy ktoś, kto żyje podróżami odrzuciłby taką możliwość (na przykład ze względów moralnych) – ja na pewno nie. Owszem, kraj ma na swoim koncie praktycznie wszystkie zbrodnie przeciwko ludzkości, o jakie można posądzić państwo totalitarne. Z drugiej strony – z tego co wiem pobyt na miejscu jest (przy zachowaniu pewnych standardowych środków ostrożności, z których najważniejszym jest głowa na pieprzonym karku) bezpieczny, a kierunek tak oddalony od Europy zarówno geograficznie, jak i ideowo, że dla samego przekonania się na własne oczy, czy choćby połowa legend krążących o tym kraju jest prawdziwa, warto poświęcić plany związane z innymi rejonami świata. Wydaje mi się jednak, że nikogo nie muszę specjalnie przekonywać.

Pominę tutaj kwestię tego, co umożliwiło nam wyjazd, bo w sumie nie są to jakieś wybitnie niesamowite rzeczy. Ot, jakiś czas temu okazało się, że pewna osoba może mi umożliwić wyjazd do Korei Północnej. Jako że była pewna, że będę zainteresowany wizytą, jeszcze przed wyjazdem kazała się do siebie odezwać, kiedy uznam, że pora jest odpowiednia. No i jest.

I tak, pod koniec kwietnia wsiadamy z B. w samolot na Okęciu, by kilkanaście godzin później wylądować w Pekinie, gdzie spędzimy 2 dni na ponownym (dla mnie) i pierwszym w życiu (dla B.) zwiedzaniu. Potem wsiadamy w kolejny aeroplan (przy odrobinie szczęścia – sporo starszy od moich rodziców), na który bilety kupimy dopiero za kilka miesięcy (a dokładniej – kupi je dla nas mój znajomy na miejscu) i lecimy do Pjonjangu czy też Phenianu, jak mawiało się u nas o stolicy KRLD do listopada 2006 roku.

Na miejscu spędzimy 4 do 5 dni zwiedzając to, co w KRLD zwiedzić można na tyle bezpiecznie, by przez resztę życia nie być cwelonym w obozie pracy. Czy uda nam się zrobić jakieś konkretniejsze zdjęcia/filmy? Zobaczymy. Czy uda nam się liznąć trochę Korei Północnej, jaką widuje się w zaledwie kilku filmach dokumentalnych na jej temat? Mam nadzieję, że tak.

Po wycieczce do KRLD mamy jeszcze wstępnie zaplanowany dodatkowy tydzień w Chinach – głównie żeby trochę ochłonąć i kupić przecenione szmaty, a potem wsiadamy w – niespodzianka – samolot i śmigamy do Dubaju, gdzie posiedzimy 3 dni w towarzystwie kolejnej mojej znajomej (dzięki czemu, mam nadzieję, nie będziemy musieli nocować na miejscu pod mostem, choć i pewnie na to nie byłoby nas stać). Jednym słowem, mamy zaplanowany 3-tygodniowy tour po znajomych rozsianych w dziwnych miejscach świata. Trudno wyobrazić sobie lepszy plan.

Trudno też wyobrazić sobie to, ile cała pojezdka będzie nas kosztować. Co prawda za bilet Warszawa-Pekin-Dubaj-Warszawa zapłaciliśmy niecałe (i atrakcyjne) 2 300 zł od osoby, a lot nie dość, że zawiera 3-dniowy pobyt w Dubaju, to w całości obsługiwany jest przez Emirates (z pełnymi możliwościami przesunięcia terminu czy odwołania i zwrotu kosztów); jednak do pokrycia zostaje nam jeszcze bilet Pekin-Pjongjang (ok. 330 Euro) i całość kosztów na miejscu (o tych nie będę pisał dopóki nie przekonam się osobiście, jak jest faktycznie). Optymistycznie zakładam, że 3 tygodnie na kraju świata zamkną się w 6,5-7 tys.  PLN-ów (dla porównania – 7 dni w samej Korei Północnej zwiedzanej z biurem podróży do koszt ok. 10 tys. PLN od osoby, także PROFIT) . Mam więc nadzieję, że dam radę przeżyć najbliższe pół roku na ryżu i wodzie.

Wylatujemy 20 kwietnia – trzymajcie kciuki.

komentarze 2

  1. szpawel 26 października 2014
    • Brewa 27 października 2014

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?