Krótka historia Korei (Północnej) – cz. 1

Przygotowując się do wyjazdu do nowego kraju, klasycznie zaczynam od lektury na temat jego historii. Tak było i w przypadku Korei Północnej, która może nie była może moją jedyną tegoroczną destynacją, ale niewątpliwie wysunęła się na prowadzenie jako highlight. Jako że nie mam w zwyczaju wertować 1000-stronicowych opracowań naukowych (jestem na nie zbyt niecierpliwy, a poza tym brakuje w nich opisów bitew ze smokami i cycków), to w tym wypadku większość informacji zaczerpnąłem z: dwóch przewodników  – Korea od Lonely Planet (w znacznej mniejszości) i North Korea wydawnictwa Bradt (jest to chyba najbardziej kompleksowy guidebook bo dominium Kimów, który można za rozsądne pieniądze dostać w Polsce, choć do jego lektury wciąż wymagana jest znajomość języka angielskiego); książki Korea Północna. Poszukując prawdy autorstwa Nicolasa Leviego (choć to w gruncie rzeczy praca zbiorowa, a sam autor jest podobno niezłym bucem), a także – standardowo – z Wikipedii, źródeł internetowych i tylu artykułów w prasie informacyjnej, do ilu udało mi się dotrzeć bez odwiedzania biblioteki (bez przesady).

Siłą rzeczy, historia Korei Północnej jest nierozerwalnie związana z historią Korei Południowej. Do końca Drugiej Wojny Światowej państwa te były jednym bytem, ale – jak to na świecie bywa – wreszcie wpierdolili się komuniści i wszystko zepsuli. Z tego względu można uznać, że lwia część niniejszego wywodu ma „zastosowanie” do obu krajów, a tylko końcówka dotyczy naszego „głównego bohatera”.

Historię regionu zacznijmy 400 tys. lat przed naszą erą, kiedy na obszarze dzisiejszego Półwyspu Koreańskiego pojawiły się pierwsze istoty, które od biedy można było uznać za ludzi. 360 tys. lat trzeba było z kolei czekać na to, by na miejscu pojawiły się pierwsze w miarę zwarte plemiona – Mongolskie i Mandżurskie. Ich słownik zawierał zapewne około 50 słów, przy czym połowa z nich była jakimś określeniem na kopulację z kozą, ale to już coś.

Przeskakując kolejne kilkadziesiąt tysięcy lat lądujemy w roku 300 p.n.e., kiedy nad regionem sprawuje pieczę 5 plemion, na czele z Choson. Około 200 lat później Chińczycy dochodzą do wniosku, że trzeba położyć kres koreańskiemu badziewiu, wchodzą na półwysep i robią rozpierdol. Tenże skutkuje 4 wiekami chińskiej dominacji w regionie. W międzyczasie gdzieś na Bliskim Wschodzie rodzi się Jezus, ale ma wywalone, bo tata nie wspominał nic o żółtkach.

Trzy Królestwa Korei (Samguk)

Półwysep koreański podczas okresu Sumguk (źródło: Wikipedia)

Wreszcie Chiny zaczynają się sypać od wewnątrz – pewnie w dupach im się poprzewracało od tego całego dobrobytu. Na Półwyspie Koreańskim powoli wyrastają kolejne silne plemiona, a w okolicach roku 300 n.e. na placu boju zostają trzy (tak zwane Samguk): zdecydowanie największe Koguryo (czy też Goguryeo) zajmujące większość półwyspu, Ma Han (formujący „pańtwo” Paekche [Baekje]) na południowym zachodzie oraz Chin Han (z ich Sillą) na południowym wschodzie. Do tego dochodziły zdominowane przez Japończyków plemiona Kaya (Gaya), wciśnięte pomiędzy Paekche i Sillę jak świecznik w odbyt – szybko zrobiono z nimi to, co zwykle robi się z takimi niedogodnościami.

Okres Trzech Królestw trwał sobie w najlepsze przez 700 lat. Początkowo na prowadzenie wyszli Koguryo, których „państwo” było w ciul wielkie i stosunkowo nieźle zarządzane (skośni generalnie potrafią przyswoić sobie lekcje, a w tym wypadku kilkaset lat chińskiej dominacji zrobiło swoje w dziedzinie administracji i edukacji). Kolejną przyswojoną lekcją był Buddyzm, na punkcie którego Koreańczycy (a zwłaszcza Ci z Paekche) szybko dostali kręćka. Od 427 roku stolicą regionu był Pyongyang.

Paekche, zapatrzone z nową religię, zaczęło szybko tracić kolejne obszary (głównie na rzecz Koguryo), które były jednocześnie jego największym bogactwem – „państwo” było bogate w bardzo żyzne ziemie. W tym samym czasie świetnie zarządzana (między innymi ze względu na niewielkie rozmiary) Silla zaczęła się umacniać. Chińczycy, początkowo wspierający to jeden kraik, to drugi (celem utrzymania równowagi w regionie), sparowali się wreszcie z Sillą, która przy ich pomocy złapała cały region za metaforyczne jaja, przy czym Paekche właściwie zawaliło się samoistnie. Chińczycy zaczęli jednak szybko przeginać pałę, w związku z czym trzy główne plemiona zjednoczyły się na nowo, co zaowocowała wykurzeniem Chinoli w okolicach roku 670. Nastały czasy zjednoczonej Silli.

Trwały one stosunkowo długo, jednak Chiny szybko odzyskały dawne wpływy na półwyspie – wtedy jeszcze nie chodziło o zalanie jego rynków podróbkami iPhone’ów. Buddzym ostatecznie został uznany za religię narodową, co zaowocowało istnym rozkwitem świątyń, posągów i innych szajsów, które reżim KRLD z takim zapałem później zrównywał z ziemią. Ponadto rozwijają się dziedziny takie jak medycyna, astronomia i matematyka – generalnie jest miodzio i wszyscy są happy.

No, może poza niewolnikami i chłopstwem, jak to klasycznie w tych czasach bywało, zwłaszcza że pokój i prosperity powoli zaczynają ustępować miejsca dekadencji (ciekawe, czy właśnie wtedy do menu trafiły psy). Od 784 zaczyna się robić coraz gorzej – zaczyna się plaga bandytyzmu, kolejni królowie moszczą dupska na tronie, by zaraz potem z niego zlecieć (w ciągu 150 lat w regionie panuje 20 władców) itd. Wreszcie, na przełomie wieku IX i X, łebski jak sam skurwysyn generał Wang Kon (wywodzący się z Koguryo) bierze sprawy we własne ręce, a w tym samym czasie odradza się państewko Paekche. Wang Kon umacnia się w okolicach obecnego powiatu Taedong, a następnie zaczyna podboje. Z tychże podbojów wreszcie wyłania się państwo Koryo. Jak widać, nazwa się przyjęła.

Wang Kon, koronowany jako King Taejo w 935 roku, robi Koryo – oględnie mówiąc – dobrze. Zaczyna się kolejny okres prosperity dla całego państwa, a dla klasztorów buddyjskich w szczególności. Mnisi pływają w hajsie, bogacą się i zyskują wpływy, ale zasadniczo jeszcze nikomu to aż tak bardzo nie przeszkadza. Nawet sporadyczne mini-konflikty z Chinami nie rodzą aż takich problemów, jak można by się spodziewać. Wszystko jest ładnie i pięknie, motylki latają, ludzie się bogacą i w ogóle.

Aż w XIII wieku z wizytą wpadają Mongołowie.

Mongołowie przy okazji spuszczają tęgi wpierdol Chinom, które – choćby chciały – nie mają jak chronić swojego protektoratu. Koryo dostaje ostro po dupie, a rządząca w tym czasie rodzina Choe zmuszona jest wykorzystać jedyną przewagę, jaką ma nad Mongołami. Konkretnie – umie żeglować. Jeszcze-wtedy-nie-koreański dwór czmycha na wyspę Kanghwa i – uwaga – zostaje tam przez 30 lat, rządząc nominalnie (ale nie faktycznie) terenami znajdującymi się pod mongolską okupacją. Ludzie cierpią, ale rodzina królewska i najwyżsi urzędnicy mają, oględnie mówiąc, wyjebane. Budują pałace, knują intrygi i wciągają koks tyłkami.

Wreszcie ktoś się wkurwia, następuje mały przewrót, a już kilka lat później Koryo wraca do gry jako wierny wasal Mongolii. Ta, wciąż nie umiejąc pływać, zleca im pozbycie się jedynego kraju, któremu Mongołowie jak dotąd mogli co najwyżej naskoczyć. Mowa, rzecz jasna, o Japonii.

Część II

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?