Pekin – miasto policyjne
Zaciskanie zębów będzie czynnością, do której w Pekinie szybko się przyzwyczaicie. Nawet po wyjściu z Zakazanego miasta będziecie mieli wiele okazji do praktykowania tej czynności, co na pewno przyczyni się do dobrego humoru Waszego dentysty.
Pierwszy przykład z brzegu – (wszech)obecność policji.
Dwa lata temu w Pekinie miała miejsce seria nieprzyjemnych ataków, w których główną rolę grali nie do końca zrównoważeni nożownicy. Ranna została m.in. amerykańska turystka, więc rząd Chin postanowił, że najwyższy czas przestać się pierdolić. W najgorętszych turystycznych rejonach pojawiły się mobilne, obsadzone znacznymi siłami posterunki, wzmożono patrole, a przy bramkach w metrze zaczęto prowadzić stały monitoring wnoszonych bambetli. Szczególne miejsce w sercach pekińskich policjantów zajął niewątpliwie plac Tiananmen, na który obecnie można się dostać dopiero po przejściu kontroli osobistej. Nie muszę chyba dodawać, że ilość zdążających tam ludzi sprawia, że kolejki potrafią osiągać długość kilkudziesięciu metrów.
Czy na Plac Niebiańskiego Spokoju warto się dostać? Trudno orzec – lokalizacja pozbawiona jest jakichkolwiek ławek, więc możecie sobie po nim co najwyżej pochodzić. Jest to jednak doskonałe miejsce do obserwowania typowego dla chińskiej młodzieży bezczynnego opierdalactwa – masa nastolatków właśnie plac Tiananmen wybiera na miejsce do siedzenia i lampienia się w telefon. Ale w grupach, bo tak trochę raźniej się milczy i psuje wzrok. Jak już skończycie podziwiać chiński kwiat młodzieży, możecie przejść się po samym placu i ogarnąć trochę pobliską zabudowę. To standardowy komunistyczny komplet, włączając w to mauzoleum przewodniczącego Mao, ale polecam poświęcenie większej uwagi z gruntu niekomunistycznej bramie na południowym krańcu placu. To jedna z bardzo niewielu ocalałych sekcji murów, które kiedyś okalały całe stare miasto – można także na nią wejść i obejrzeć sobie okolicę z góry. Inna sekcja (zresztą znacznie dłuższa) znajduje się nieopodal głównego dworca kolejowego, a jej okolice przekształcono w malowniczy park. To miejsce warto polecić fanom mniej zatłoczonych atrakcji turystycznych, czyli w zasadzie każdemu.
No, ale jeśli akurat nie macie pod ręką roweru, to na miejsce trzeba będzie się jakoś dostać. Jak? Najlepiej metrem, którego sieć jest bardzo mocno rozwinięta i dociera do wszystkich niemal dzielnic miasta. I tu wracamy do głównego tematu wpisu, to jest do wszechobecnej policji. Wspomniane już kontrole w metrze to największy ból dupy, z jakim będziecie mieli do czynienia w stolicy Chin. Kolejki są czasem potworne, ludzie cisną się jak sardynki z ADHD, a policja nie odpuszcza nikomu. Niestety, nie ma innej drogi i trzeba odstać swoje. Taka kolej rzeczy potrafi jednak sprawić, że pozornie krótki przejazd ze stacji na stację może Wam zająć znacznie więcej czasu, niż się spodziewacie. W takich przypadkach polecam spacer – na pewno będzie szybciej, a do tego niżsi z Was unikną ryzyka wylądowania z nosem pod czyjąś pachą.
O tym wszystkim ja i Beata przekonaliśmy się dopiero drugiego dnia naszego pobytu w Pekinie. Po spędzeniu ponad połowy pierwszego dnia w Zakazanym mieście, byliśmy zmuszeni porowerować na południowy wschód, celem nabycia biletów kolejowych do Datong. To, jak wygląda sprawa kupowania biletów, a także późniejsza podróż pociągiem w Chinach, na razie pominę, bo sprawa wymaga znacznie dokładniejszego omówienia. Dość powiedzieć, że po zakończeniu całej procedury na zewnątrz było już ciemno, a my mieliśmy siłę tylko na poobijanie się po chińskich fast-foodach w pobliskim centrum handlowym.
Do tego Piotrusia-księżniczkę złapała migrena, w wyniku czego po posiłku dość szybko popędziliśmy do hostelu, w którym – po krótkim odpoczynku – postanowiliśmy spróbować jeszcze jednej chińskiej specjalności, czyli stuletniego jaja z supermarketu. Prawdziwe stuletnie jajo miałem już okazję jeść, ale kupując piwo natknąłem się na jego inną wersję, sprzedawaną na sztuki jak jakaś ponura parodia Snickersa. Parodia szybko zmieniła się w groteskę, bo Beata spasowała niemal na samym starcie, kiedy tylko poczuła zapach tego specjału. Koniec-końców, połowa jaja – szczelnie zawinięta w torebkę foliową – wylądowała w śmietniku, a my skupiliśmy się na alkoholu, by po krótkim posiedzeniu ostatecznie zakończyć dzień.