Fałszywy akt ślubu, czyli tani nocleg w Dubaju
Legenda głosi, że tani nocleg w Dubaju jest jak yeti – parę osób zetknęło się z nim osobiście, ale zasadniczo nikt im nie wierzy, a ci co wierzą zazwyczaj sami mówią, że udało się im się go doświadczyć, co stawia ich na przegranej pozycji. Zanim jednak przejdziemy do meritum, zróbmy mały recap.
Po powrocie z Korei Północnej spędziliśmy jeszcze jeden dzień w Pekinie. Pogoda była piękna i w sam raz na spacer, więc – jak prawdziwi Polacy – postanowiliśmy spędzić go w galerii handlowej. Nie była to szczególnie dobra decyzja, bo – oprócz za dużej, „oryginalnej” koszuli Tomy’ego Hilfigera, którą udało mi się potem spylić na Allegro jakiemuś frajerowi (pozdrawiam) – kupiliśmy tylko torebkę z motywem Hello Kitty, przekazaną następnie w prezencie najbliższej przyjaciółce Beaty. Po wszystkim odbiliśmy się jeszcze od Świątyni Nieba (mógłbym przysiąc, że 8 lat temu wstęp był bezpłatny), po czym znów udaliśmy się na lotnisko, aby wsiąść w wieczorny samolot do Miasta Cudów, zwanego popularnie Dubajem.
Tym razem nie mieliśmy na pokładzie Cezarego Pazury, posiłek nie wbił mi się pamięć, a obejrzany na pokładzie film okazał się co najwyżej średni. Z tego względu, zamiast doceniać liczne wygody oferowane przez linię Emirates, po prostu bezczelnie uderzyliśmy w kimono. Trzeba było spać szybko, bo na miejscu lądowaliśmy o 4:30, czyli chyba o najgorszej możliwej porze (za późno, żeby się nawalić, ale też za wcześnie, żeby normalnie funkcjonować). Można uznać, że wybór takiego lotu był naszym Błędem numer 1 zaliczonym na poczet tego dnia, choć nie bardzo mieliśmy na to wpływ.
Błąd numer 1.5 wyszedł bardzo szybko, bowiem po wyjściu z lotniska okazało się, że pociągi do miasta zaczynają jeździć dopiero od 5:50. Wreszcie, Błąd numer 2 był bezpośrednio powiązany z poprzednimi, bowiem zamiast spędzić trochę czasu w strefie wolnocłowej i nabyć szklany asortyment, który moglibyśmy potem do woli konsumować w zaciszu naszego hotelu (później opowiem, dlaczego to jest takie ważne), staliśmy pod stacją metra jak dwie pipy i wpatrywaliśmy się w drzwi z płonną nadzieją, że otworzą się za sprawą intensywności naszych spojrzeń. Ani drgnęły, skubane.
Ale do rzeczy!
O noclegach w Dubaju krąży po sieci wiele opowieści. Niektórzy piszą, że jest to doskonały sposób na szybkie przepalenie zbędnej gotówki; inni z kolei, że jeśli chcemy tam spać tanio, to najlepiej po prostu od razu dać komuś w ryj i spędzić co najmniej 24 godziny w stosunkowo wygodnym areszcie. Żadna z tych opcji jakoś do mnie nie przemawiała, więc przed wyjazdem trochę poszukałem i – za sprawą ulubionego przeze mnie serwisu rezerwacyjnego – namierzyłem przybytek o nazwie Fortune Hotel Deira. Wtedy tego nie wiedziałem, ale jest to budżetowy oddział większej sieci Fortune Hotels. Hotel wydawał się spoko, podobnie jak cena za noc, oscylująca w okolicach 100 zł od osoby.

Okolice hotelu mogłyby być lepsze…
Czy to dużo? Jak na Dubaj – zdecydowanie nie. Miasto to dysponuje co prawda hostelami, ale ceny w nich zaczynają się od ok. 95 zł od osoby za noc, a w zamian za tę kwotę mamy możliwość sypiać w wieloosobowym pokoju z przedstawicielami swojej płci. Nawet jeśli hostel wynagrodzi nam to śniadaniem, to wciąż nie wygląda to jak dobry deal, zwłaszcza w przypadku hostelowych, dzielonych łazienek. Z tego względu zdecydowaliśmy się – po pańsku – na dwójkę z własnym kiblem, umiejscowioną właśnie w przybytku, o którym pisałem powyżej.
Tu jednak pojawia się pewien problem. Otóż Dubaj, nawet pomimo dość sporego liberalizmu i niezależności od pozostałych Emiratów Arabskich, wciąż pozostaje państwem islamskim. Co za tym idzie, bardzo niechętnie patrzy się tu na przypadki par nocujących w jednym pokoju, o ile pary te formalnie nie dzielą ze sobą życia, względnie nie dzieliły go wcześniej, przy okazji pobytu w jednej macicy. Ale i na to sprytny Brewa znalazł sposób!
Mianowicie, posunąłem się do czegoś, co zasadniczo jest przestępstwem. Dokładniej – znalazłem i internetach wzór aktu ślubu, odpaliłem Photoshopa i najzwyczajniej w świecie sprokurowałem coś, co formalnie dokumentem w Polsce nie jest, ale na potrzeby zainteresowanych Muzułmanów miało na taki wyglądać. Całość nazwałem „Odpisem Skróconym Aktu Małżeństwa”, wydrukowałem w dwóch kopiach, opatrzyłem podpisem niejakiego mgr. Jana Łosia, czyli zupełnie fikcyjnego urzędnika RP, a następnie dołączyłem do kompletu dokumentów wyprawowych. Nie wierzycie? Proszę bardzo – dokument możecie obejrzeć sobie tutaj.
Czy ten plan miał jakieś luki? Zapewne całe mnóstwo. Opierał się jednak na założeniu, że jeśli zainteresowanemu pracownikowi hotelu okażemy cokolwiek – nawet w języku obcym – to i tak będziemy na wygranej pozycji. Jeśli chodzi o brak obrączek, to naszą working story miało być stwierdzenie, że nie nosimy ich na wyjeździe w obawie przed zgubieniem. Można powiedzieć, że przygotowaliśmy się wzorowo…
… Ale cóż z tego, skoro kiedy już znaleźliśmy nasz hotel (po wyjściu z metra na złej stacji, a następnie przemierzeniu połowy dzielnicy w porze, kiedy innymi przechodniami były co najwyżej słabo zamaskowane prostytutki) recepcjonista nawet nie raczył skomentować tego, że mamy odmienne nazwiska, nie mówiąc już o jakiejkolwiek głębszej analizie sytuacji. Nie powiem, zrobiło mi się trochę przykro.
Tak czy owak, o godzinie 8:30 byliśmy zameldowani w hotelu, który za tę przyjemność brał od nas 100 zł od osoby/noc. Jego standard? Przyzwoite trzy gwiazdki, consierge dostępny 24/7, klimatyzacja i minibar z cenami, które jednoznacznie przypomniały o tym, że jesteśmy w Dubaju. Lokalizacja? Mogłaby być lepsza, ale musicie pamiętać o tym, że jeśli chcecie się w tym mieście przespać budżetowo, to do wyboru zostaje Wam faktycznie tylko jedna dzielnica – Deira. O samej dzielnicy będę jeszcze pisał, ale już teraz powiem, że nocując w niej skazujecie się na długą jazdę do nowocześniejszych atrakcji Dubaju, w zamian otrzymując bliskość Starego Miasta i licznych hinduskich knajp, w których za grosze wciągniecie potężną michę pysznego, ostrego żarcia (o ile nie przeszkadzają Wam karaluchy).

Tak mniej więcej wyglądał nasz pokój (sam oczywiście nie zrobiłem zdjęcia). Fot. Booking.com
Zaokrąglając moją całą powyższą pisaninę do jednego, konkretnego wniosku: tak, da się znaleźć tani nocleg w Dubaju – do 100 zł przenocujecie (a do kilku PLN nawet zjecie) w Deirze, a przy odrobinie szczęścia (i znajomości Photoshopa) nie będziecie musieli sypiać w typowych dormach. To ostatnie tyczy się oczywiście przede wszystkim par. Dla formalności sprawdziłem też opcje na AirBnB, ale tu sytuacja jest analogiczna (jeśli tanio, to tylko Stare Miasto), a dodatkowym, niepewnym czynnikiem w przypadku związków jest usposobienie gospodarza – chociaż może i tu wystarczy machnąć podrobionym dokumentem.
Podobał Ci się ten wpis? Poczytaj też inne notki o Dubaju! Możesz również polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.