Pszczyna, czyli żubry… na zamku?
Piotrusiu, jestem głodna, powiedziała Agatka, mniej więcej 45 minut po tym, jak opuściliśmy gościnne progi Cieszyna, gdzie bawiliśmy na kolejnej edycji Ogólnopolskiego Spotkania Blogerów Podróżniczych. Takich komunikatów nie zwykłem ignorować, w związku z czym wywiązał się następujący dialog:
– To poszukaj tu czegoś po drodze, właśnie mijamy… eee… Pszczynę.
– Właśnie szukam. Widzę tu coś, co nazywa się… Warownia pszczyńskich rycerzy i ma całkiem niezłe oceny.
– O matko. Dobra, sprawdźmy to, chociaż już widzę ten barak z blankami z blachy falistej. Gdzie mam jechać?
3 minuty później zawróciliśmy, wjechaliśmy w boczną drogę, by – po minięciu jakiegoś niezbyt zachęcająco wyglądającego hotelu – stanąć pod tym:
Ożeż, kurwa – powiedziałem tylko – a skont somsiad miał na to wszystko pinionżki?
Warownia pszczyńskich rycerzy
Jak się okazało, Warownia pszczyńskich rycerzy nie była kebsem obitym paździerzem, w którym przebrany za giermka 20-latek sprzedawałby ledwo ciepłe placki o fantazyjnych nazwach. Wręcz przeciwnie, okazała się imponującą kopią średniowiecznego zamku, wraz z ostrokołem, wieżami strażniczymi and shit, a brakowało mu tylko fosy i dyndających w klatkach ciał skazańców. Będąc pod wrażeniem całej konstrukcji, skierowaliśmy swoje kroki do jej wnętrza, wcześniej zostawiając samochód na przestronnym parkingu. Po drodze minęliśmy kilka plakatów, na których Warownia ogłaszała moc odbywających się tu regularnie atrakcji. Mignął mi turniej łuczniczy, jakieś tam ujeżdżanie (hehe) oraz parę innych eventów, ewidentnie nakierowanych na zaciekawienie przedstawicieli grupy wiekowej 9-14. Zapowiadało się ciekawie, choć nadal byłem sceptyczny, jeśli chodzi o jakość jedzenia.
Po wejściu – kolejne zaskoczenie: wnętrze zdecydowanie dorównywało zewnętrzu. Kompletne zbroje, stoły ważące więcej niż samochód, a do tego – a jakże – obsługa ubrana w stroje z epoki. Sale nie pachniały wprawdzie mięsiwem i winem, ale pewnie tylko dlatego, że były przestronne i klimatyzowane. Całe szczęście zresztą, bo na ławach siedziało tylu przygodnych biesiadujących, że przez chwilę poważnie baliśmy się o to, czy znajdzie się dla nas miejsce.
Miejsce się znalazło – piętro wyżej. To ujawniło, że lokal ma aż trzy poziomy, a każdy z nich został zaprojektowany równie pieczołowicie. Warownia pszczyńskich rycerzy kupiłaby mnie właściwie już w tym momencie, ale podbiła stawkę iście mistrzowskimi kibelkami, w których sedesy żywcem przypominają ten, na którym zmarł świętej pamięci Tywin Lannister. Słowo daję, wychodząc rozglądałem się za karłem z kuszą… a nawet jeszcze nie zamówiliśmy żarcia.
Potem było już z górki. Ze zdobionego, opatrzonymi pszczyńskimi ciekawostkami menu wybraliśmy (trochę na chybił-trafił) dwie pozycje, po czym zajęliśmy się czekaniem, popijając napoje podane w glinianych kielichach. W międzyczasie na stole obok wylądowało pieczyste podane na zwisającym haku, a ja tylko czekałem, aż obok nas przejdzie kelner niosący całego prosiaka z jabłkiem w pysku. Nie doczekałem się, tym bardziej, że na stole pojawiły się nasze potrawy.
Jedzenie było wyborne, chociaż musze zaznaczyć, że za przyjemność stołowania się w Warowni pszczyńskich rycerzy trzeba zapłacić mniej więcej tyle, co w średniej klasie restauracji w Warszawie. Daję głowę, że to najdroższy lokal w gminie, ale jestem również pewien, że każdy fan polskiej, klimatycznie podanej kuchni będzie się tu czuł jak Bolesław Chrobry wjeżdżający do Pragi. Co więcej, obsługa uwijała się jak w ukropie i miałem autentyczne wrażenie, że ludzie roznoszący posiłki byli naprawdę zadowoleni ze swojej roboty – aż miło było popatrzeć.
Zachęceni naszym gastronomicznym odkryciem, postanowiliśmy sprawdzić, co jeszcze może ukrywać się za niepozorną nazwą „Pszczyna”. Nie minęło parę minut, a my już siedzieliśmy w samochodzie, zmierzając do kolejnej, tym razem nieco bardziej standardowej atrakcji.
Pokazowa zagroda żubrów
Żubry nigdy nie jarały mnie jakoś specjalnie, ale kiedy można zobaczyć jakiegoś z bliska, przy okazji nie nadkładając drogi, to nie śmiałbym powiedzieć nie. Tak naprawdę jednak podjechaliśmy na miejsce głównie z inicjatywy Agatki, która na zdjęciach w wyszukiwarce wyczaiła, że w zagrodzie znajdują się także ukochane przez nią sarenki. A kiedy Agatka widzi sarenki, to nie ma chuja we wsi – trzeba jechać.
Pszczyńska pokazowa zagroda żubrów mieści się w niemałym parku miejskim, na który składa się także park pałacowy (patrz niżej). Jeśli z ulicy Żorskiej ruszymy do jego zachodniej części, szybko natkniemy się na duży, ogrodzony obszar, na który zostaniemy wpuszczeni po zapłaceniu 16 zł (za dorosłego). Jeśli lubicie zwierzątka, to na pewno nie będzie to źle wydany hajs.
We wnętrzu zagrody znajdziemy niewielką halę, w której możemy dowiedzieć się nieco o tutejszym, lokalnym ekosystemie, a także pogapić się na kilka sztuk przyzwoicie wypchanych zwierząt, których nieco żywsze wersje znajdziemy na zewnątrz.
Z żywych zwierząt zagroda dysponuje, oczywiście, żubrami, a także tak upragnionymi przez Agatkę sarenkami, biegającymi wolno pawiami, nieśmiałymi jeleniami oraz całkiem imponującym bażantem, którego śmiało można by opchnąć w skupie złota. Na miejscu są podobno także łosie i muflony, a na stronie internetowej atrakcji nikt nie wspomniał o zachwyconych życiem kozach oraz równie zmęczonym egzystencją osiołku, który znosi jej smutny trud za jednym z parkanów. Generalnie zwierząt jest sporo, nawet za bardzo nie śmierdzą, a wszystko to wygląda mniej więcej tak:
Po zaskakująco satysfakcjonującej wizycie w zagrodzie, udaliśmy się jeszcze na spacer po zachodnim kawałku pszczyńskiego parku, a potem zwialiśmy w stronę Warszawy. Jeśli jednak będziecie w Pszczynie dłużej – czy to z własnej woli, czy z czystego przypadku – to niepozorne miasto ma do zaoferowania jeszcze kilka innych atrakcji.
Inne atrakcje w Pszczynie
Pomijając pokazową zagrodę żubrów i Warownię pszczyńskich rycerzy, w Pszczynie można jeszcze zobaczyć:
- Barokowy zamek (na moje oko – bardziej pałac) z wnętrzami z końcówki XIX wieku, w którego murach znajduje się muzeum. Ponadto, pszczyński pałacyk może pochwalić się stajniami książęcymi oraz okalającym cały kompleks, wcale imponującym parkiem. Kiedy będziecie w tym ostatnim, nie zapomnijcie zerknąć na jedną z jego bram (zwaną chińską) od ulicy Katowickiej.
- Jeśli wolicie wieś, to w Pszczynie znajduje się również skansen – Zagroda wsi pszczyńskiej. Znajduje się on, co niezwykle zaskakujące, w kolejnym parku, tym razem dworcowym.
- Pomiędzy dwoma wspominanymi wyżej parkami znajdziecie również Muzeum prasy śląskiej. Nie spodziewam się, by było duże.
- Wreszcie, okolice Pszczyny to kilka dużych zbiorników wodnych oraz rezerwat przyrody Żubrowisko. Na największym okolicznym (i sztucznym) jeziorze znajdziecie też Zaporę Brzeg, a wiadomo, że zapora zawsze spoko.
Warto odwiedzić taką zagrodę w Bieszczadach. Miejscowość Muczne ma Pokazową Zagrodę Żubrów, którą można zobaczyć bezpłatnie. Jeśli będziecie kiedyś przejazdem w tym regionie, to zdecydowanie polecam odwiedzić to miejsce. Świetny blog i oby więcej takich ciekawych wpisów!