Cieszyńska strzelba dla wybranych
Nie chwaliłem się jeszcze (a przynajmniej nie na blogu), że mam pewne dziwne, dodatkowe hobby związane z podróżami. Mianowicie, z każdego dalszego wyjazdu staram się przywieźć… sztukę broni charakterystyczną dla danego regionu czy kraju. W wyniku tego udało mi się zgromadzić już ponad 20 sztuk broni i sprzętu około-militarnego, wśród którego można znaleźć takie perełki jak bagnet od AK-47 przywieziony z Bośni, wodzowski sztylet pochodzący z jednej z birmańskich wiosek czy wykonany w jogjakartańskiej (Indonezja) kuźni królewskiej kris, będący tak naprawdę bronią o rodowodzie malajskim. O nim zresztą pewnie jeszcze kiedyś opowiem.
Tak czy owak, z jakiś względów, zapewne mocno osadzonych w moim młodzieńczym jaraniu się średniowieczem, fascynacja zagranicznymi narzędziami mordu tli się we mnie do dziś i od czasu do czasu jest rozbudzana, najczęściej przy okazji wizyty w jakimś antykwariacie albo muzeum skupionym na technice wojskowej.
Wyobraźcie sobie więc moją radość, kiedy dowiedziałem się, że podczas tegorocznego spotkania blogerów podróżniczych w Cieszynie, jednym z punktów programu będzie wizyta w zakładzie Jerzego Wałgi – obecnie jedynego rusznikarza na świecie (prawdopodobnie), który do tej pory trudni się produkcją strzelby zwanej cieszynką.
Cieszynka – broń inna niż wszystkie
Cieszynka to właściwie coś, co w dzisiejszych czasach należałoby nazwać bronią sportową. Od początków jej produkcji, sięgających końcówki XVI wieku, strzelba ta wykorzystywana była wyłącznie do polowań na tak zwane ptactwo siedzące. Nie należy przez to rozumieć, że banda nawalonych szlachciców latała z cieszynką za kurami, ale już za bażantami czy kuropatwami – jak najbardziej. Przeznaczenie broni tłumaczy jej wygląd – cieszynka jest (jak na strzelbę) dość niewielka, zwłaszcza jeśli zestawimy ją z również produkowanymi w tamtym czasie na miejscu arkebuzami, hakownicami czy nawet większymi (i jednoręcznymi) półhakami. Będący jej sercem zamek kołowy, zwany – od nazwiska wynalazcy – zamkiem kurlandzkim, był konstrukcją dość rewolucyjną jak na XVII wiek, ale z drugiej strony nie wynosił kuli dalej niż na 40-50 metrów. Jak więc łatwo się domyślić, o popularności cieszynki musiało zdecydować co innego.
Można by powiedzieć, że cieszynka była w swoim czasie… modnym gadżetem dla facetów. Wspomniana – pod nazwą „ptaszyny” – w Panu Tadeuszu (w księdze Dyplomatyka i łowy), cieszynka opisywana jest jako przedmiot, którym można było się pochwalić. Poza wyposażeniem w ciekawy zamek, wyglądający na o niebo bardziej skomplikowany niż skałkowy, strzelby te były przebogato zdobione. Kolby w kształcie tak zwanej „sarniej nóżki” były inkrustowane metalami szlachetnymi, macicą perłową i kością (także słoniową), podobnie zresztą jak łoże gwintowanej lufy. Do tego dochodziła charakterystyczna osłona spustu i grawerowane elementy metalowe, przedstawiające sceny z polowań, motywy roślinne, zwierzęce, a nawet – jakże by inaczej – religijne.
Cieszynki cieszyły się sporym powodzeniem już w dawnych czasach, ale i do naszych dotrwały jako przedmiot dużego zainteresowania kolekcjonerów. Na świecie jest obecnie około 300 sztuk tej broni, przy czym circa 200 z nich jest w idealnym stanie. Wiele z nich przeszło zresztą przez ręce Jerzego Wałgi.
Jerzy Wałga – ostatni cieszyński rusznikarz
W XVI wieku i później rusznikarz miał jedno niezbyt wymyślne, ale jednak skomplikowane zadanie – musiał z dostarczonych mu elementów złożyć gotową broń, którą następnie przekazywał klientowi. W takim znaczeniu trudno Jerzego Wałgę nazwać rusznikarzem, bo odebralibyśmy mu gros innych tytułów.
Pan Jerzy Wałga, w swoim warsztacie/muzeum przy cieszyńskim Starym Targu, produkuje bowiem cieszynki od A do Z, poczynając od wyrzeźbienia formy, przez wykonanie i ozdobienie elementów metalowych czy skonstruowanie zamka, aż po złożenie tego wszystkiego do kupy w jedną, działającą i pięknie wyglądającą całość.
Stworzenie jednej strzelby to praca na kilka miesięcy. Obecnie powstają około 2-3 cieszynki rocznie, a zamówień na nie wystarczy Panu Jerzemu na 2 najbliższe lata. Wyroby Wałgi są tak zbliżone do starych oryginałów, że dla niektórych kolekcjonerów właściwie nie ma znaczenia, czy kupują broń pochodzącą z XVII, czy z XXI wieku. Główną różnicą jest tu oczywiście cena, bo nowa cieszynka to koszt „zaledwie” około 10 000 zł (minimum), podczas kiedy stare sztuki potrafią kosztować wielokrotnie więcej. Opowiadając o znanych egzemplarzach, Pan Jerzy lubi wspominać historię modelu z okolic 1595 roku, przekazanego w roku 1640 – w ramach łapówki – szwedzkiemu pułkownikowi o nazwisku Reinwald. Broń miała być „nagrodą na zaś” za obniżenie wymaganych przez najeźdźców kontrybucji.
Urodą cieszynki swego czasu zachwycił się także były prezydent Polski – Bronisław Komorowski (znany zresztą z myśliwskich inklinacji). Strzelba wykonana na zlecenie prezydenta powstała w iście rekordowym tempie i była gotowa już w 2,5 miesiąca po złożeniu zamówienia.
Z kolei samo zacięcie i talent Pana Jerzego dostrzegło także UNESCO, czego efektem było wpisanie jego nazwiska na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. W 2017 roku szansę na wpisanie na listę ŚWIATOWĄ przekreśliły, stety-niestety, krakowskie szopki… co jednak obrazuje skalę i wagę projektu.
Niestety, coraz większa liczba zamówień oraz rosnące zainteresowanie cieszynkami to jaśniejsza strona medalu, który w niedługim czasie może zaśniedzieć w całości. Jerzy Wałga bezskutecznie wypatruje bowiem następcy i kontynuatora swojego dzieła. Pomimo tego, iż sam jest samoukiem (przynajmniej w zakresie części rusznikarskiej, bowiem z wykształcenia jest mistrzem ślusarskim), Pan Jerzy nabył już wiedzę, której przekazanie może zająć – według jego szacunków – około 3 lata. Takie szkolenie zakłada, że nowy „terminator” musiałby mieć jakieś podstawy w rzemiosłach niezbędnych do budowy strzelby, a do tego uczyć się dla i z czystej pasji. Nie oszukujmy się – to jeszcze nie czasy, w których jedyny na świecie wykonawca konkretnego typu zabytkowej strzelby może zarabiać na tym kokosy mieszkając w Polsce.
Warsztat Jerzego Wałgi może odwiedzić każdy – jego właściciel trudni się zresztą nie tylko rusznikarstwem, ale także odnawianiem antyków i wyrobem innych przedmiotów. Jeśli chcecie złożyć wizytę ostatniemu wytwórcy cieszynek na świecie, wystarczy pojechać do Cieszyna i zajrzeć do kamienicy przy Starym Targu 2, od poniedziałku do piątku, pomiędzy 8:00 a 16:00. Pan Jerzy na pewno z chęcią oprowadzi po swoim warsztacie, zasypie Was anegdotami i opowie o kilku innych ciekawostkach, niekoniecznie związanych ze strzelaniem.
Jeśli z kolei chcecie lepiej obejrzeć sobie cieszynkę już teraz, to zapraszam na poniższy film, w którym podsumowuję powyższe informacje, zdradzam kilka nowych oraz pokazuję zarówno broń, jak i sam warsztat Jerzego Wałgi.
A ja? No cóż – ciągle ciułam te 10 koła. Z chęcią dodałbym do swojej kolekcji oryginalną cieszynkę.
Jestem podekscytowana faktem, że moja ręka zagrała w jednej z Twoich słynnych produkcji filmowych! 😀
Modeling dłoni staje przed Tobą otworem :P.
To nie całkiem prawda. Jest jeszcze Pan Czesław Kanafek z Błatowic /jeśli się nie mylę/ też robi cieszynki i wiele innych wspaniałych replik. https://www.youtube.com/watch?v=j1DoxpM95Vw
Faktycznie wygląda na to, że próbuje swoich sił w Cieszynkach :). No cóż, może rzemiosło ma jeszcze jakąś szansę.
Tak. Zgadza się. Jedna cieszynke mam od pana Kanafki!