Koronawirus: podróż w czasach zarazy
W Ciekawych czasach, książce należącej do znanego i ogólnie lubianego cyklu Świat Dysku, Terry Pratchett włożył w usta jednego z bohaterów stwierdzenie, że powiedzenie (podobno chińskie, o ironio) obyś żył w ciekawych czasach może być najgorszym życzeniem na świecie. Jak pokazują ostatnie dni, miał świętą rację, nie pierwszy raz zresztą.
Ten tekst zaczynam pisać w niedzielę 15 marca, koło 7:00 rano (tak, nawet w weekend zdarza mi się wstawać wcześnie). Nie mam bladego pojęcia, ile razy go edytuję do momentu publikacji, bo sytuacja rozwija się praktycznie z godziny na godzinę. Mam tylko nadzieję, że za parę lat będzie jeszcze na świecie ktoś, kto będzie go mógł przeczytać, a następnie powiedzieć: jeez, Ci ludzie sprzed dekady to lubili dramatyzować.
Nie będę się tutaj rozwodził nad długofalowymi skutkami pandemii koronawirusa, która od kilku tygodni rządzi nagłówkami gazet, a od kilku dni praktycznie całym naszym życiem. Zamknięte granice, szkoły i galerie handlowe mówią same za siebie – nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. Jak to ładnie przedstawia jeden z internetowych memów: ktoś w Chinach zjadł nietoperza, a przez to parę tygodni później ludzie w Polsce otwierają drzwi łokciami. Wiadomo, że jest ciężko, może być jeszcze ciężej, a ze skutkami pandemii świat będzie pewnie walczył jeszcze przez długie miesiące po jej ustaniu. Już teraz rozpacza cała branża turystyczna, sportowa i część artystycznej. Trudno skwitować to inaczej niż powiedzeniem tak bywa, chociaż niektórym na pewno przyjdzie to łatwiej niż innym.
Jestem pewien, że – o ile wszystko pójdzie dobrze i pozbędziemy się tego skurwysyńskiego wirusa – to w ciągu roku czy półtora przyjdzie potężne odbicie, które wynagrodzi ludziom poniesione podczas pandemii straty. Już teraz niektórzy bąkają o tym, że koronawirus ma też pozytywne skutki. Przedsiębiorcy dostrzegają, że pracownicy na home office faktycznie pracują, a niejednokrotnie robią to nawet lepiej niż w biurze, przy okazji nie narzekając na to, że nie mają kiedy posprzątać chaty. Ludzie zaczynają lepiej dbać o higienę, obrót bezgotówkowy święci triumfy, a branża online po raz kolejny pokazuje, że nie musimy spędzać dziesiątek godzin w sklepach – wystarczy 30 minut przed monitorem. Pewne jest to, że po koronawirusie świat już nie będzie taki sam i to od nas zależy, czy będzie to zmiana na lepsze.
Wróćmy jednak na ziemię i skupmy się na tym, co ważne, a przynajmniej dla Brewy i Agatki. Otóż, koronawirus bardzo poważnie zamieszał w naszych życiach i nawet pomimo tego, że dalecy jesteśmy od czarnowidztwa, sami nie do końca wiemy jeszcze, na czym stoimy. Jeśli potrzebujecie typowo polskiego wsparcia duchowego pod tytułem inni też mają problemy, to czytajcie dalej. Możecie też zrobić to po prostu po to, żeby wiedzieć, co się u nas dzieje.
Koronawirus a plany jedź, BAW SIĘ!
Jak wiecie, 15 marca Polska zamknęła granice, co ma trwać co najmniej 10 dni. Tak się składa, że dosłownie dzień wcześniej mieliśmy lecieć na krótki trip do Macedonii Północnej, w której prawdopodobnie nie bawilibyśmy się tak dobrze, jak zakładaliśmy. W istocie decyzję o tym, że nie lecimy podjęliśmy już we czwartek, a kolejne kroki przedsięwzięte przez polski rząd tylko zaświadczyły o tym, że dobrze zrobiliśmy. Co więcej, w ciągu zaledwie 24 godzin udało nam się odzyskać 50% kosztów wydanych na tę podróż przed jej rozpoczęciem – udało się odzyskać hajs za wynajęty samochód, a także za noclegi. Tu wielki ukłon dla właścicieli obiektów z Booking.com, którzy bez gadania oddali nam kasę nawet pomimo tego, że część z opłat miała być bezzwrotna. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to uda nam się także nie stracić hajsu za bilet lotniczy. PLL LOT oferuje możliwość bezkosztowego (albo niskokosztowego) przebookowania biletów na inny termin, o ile zgłosi się taką chęć przed wylotem (szczegóły tutaj). My taką chęć zgłosiliśmy i na razie cierpliwie czekamy na odpowiedź. Nie to, żebyśmy bardzo cisnęli, bo stawka tej gry to jakieś 250 PLN na osobę, ale może się uda. Niech jednak najpierw swoją kasę „odzyskają” ludzie, którzy na bilety wydali po 2-3 kafle na osobę, tym bardziej że LOT ma w tym momencie dziesiątki tysiący takich zgłoszeń.
Co ciekawe, ja sam bynajmniej nie położyłem laski na swoim urlopie. Postanowiłem, że przez cały tydzień zostanę w domu i pocisnę remont busa, który ciągnie się już drugi rok. Przez 9 pełnych dni da się zrobić naprawdę sporo i zakładam, że już wkrótce będziemy mogli Wam pokazać poczynione postępy. Agatka będzie mnie wspierać tym bardziej, że przez najbliższe dni pracuje w trybie home office, co charakteryzuje obecnie 90% zatrudnionych w większych firmach w Warszawie.
O swoje stanowiska zawodowe raczej się nie martwimy. Oboje pracujemy w szeroko pojętej branży online, bez której ciężko się obyć w czasach, w których nie powinno się wychodzić z domu. Mogę tylko powiedzieć tyle, że cieszę się, że do tej pory postanowiłem zostać przy stałej robocie, a bloga podróżniczego i powiązane aktywności traktować raczej jako „profesjonalne” hobby. Bardzo współczuję moim znajomym pracującym w branżach turystycznej czy podróżniczej, ale jestem pewien, że każdy z nich wyciągnie z pandemii koronawirusa odpowiednią lekcję i w najbliższej przyszłości zdywersyfikuje źródła przychodów. Część z nich pracuje nad tym już teraz.
Gorzej przedstawia się sprawa naszych podróżniczych planów na ten rok. W tej chwili nie jesteśmy pewni praktycznie niczego i powoli godzimy się z myślą, że nie wyjdziemy nigdzie przez co najmniej pół roku. Co to oznacza?
- W kwietniu mieliśmy odwiedzić Czarnobyl. Agatka jeszcze w nim nie była, a ja chciałem spędzić noc na miejscu, łapiąc się na wschód słońca w Zonie i zbierając materiał do uzupełnienia poprzedniego wpisu o Strefie Wykluczenia. Jesteśmy niemal pewni, że z tego planu nici i tu również przygotowujemy się do małej batalii o odzyskiwanie kosztów.
- W lipcu, po weselu (patrz niżej) planowaliśmy spędzić mini-miesiąc miodowy we Włoszech. Jakkolwiek do lipca jeszcze kawał czasu, to obawiamy się, że koronawirus będzie rządził Italią jeszcze przez dłuższy czas, więc i ten – bardzo wyczekiwany przez Agatkę – wyjazd może nie dojść do skutku. Na tę wycieczkę również mamy bilety, ale ufamy, że Ryanair nie zrobi nas w wała (już teraz umożliwia darmowe przełożenie rezerwacji na część lotów).
- W sierpniu chcieliśmy jeszcze lecieć na Channel Islands (Jersey, Guernsey itd.), ale trudno nam teraz stwierdzić, co z tego wyjdzie. Na razie zakładamy, że nic z tego, ale tu na szczęście nie ponieśliśmy jeszcze żadnych kosztów. Podobnie sprawa ma się z planowanym na koniec roku wypadem gdzieś do Azji (myśleliśmy o Chinach…).
W tym momencie ufamy w to, że sytuacja na świecie zostanie opanowana do końca roku, a w Polsce najpóźniej do czerwca. Jeśli będzie się na to zanosić, wznowimy planowanie i na pewno odbijemy sobie (i to solidnie) podróże, z których musieliśmy zrezygnować. Pozostaje jednak jeszcze…
Wesele, czyli jeBS! (oby) we Wrocławiu
Ten temat JESZCZE nie spędza nam snu z powiek, ale zacznie pewnie pod koniec marca, jeśli sytuacja w Polsce się nie poprawi. Na końcówkę czerwca tego roku planowaliśmy ślub i wesele, które na pewno spędziłoby w jedno miejsce więcej niż 50 osób. Co prawda i tutaj nie ponieśliśmy jeszcze żadnych poważniejszych kosztów (forma zabawy sprawia, że większość kasy będziemy płacić z dołu), ale sama sytuacja nie jest dla nas komfortowa… tym bardziej że już wydrukowaliśmy zaproszenia.
Na razie wierzymy, że Polska do czerwca poradzi sobie z koronawirusem, a (także) przez wzgląd na własne interesy apelujemy:
Jeśli nie musicie nigdzie łazić (wypad po piwo zrozumiemy, w końcu człowiek nie wielbłąd), to ZOSTAŃCIE, KURWA, W DOMU (#StayTheFuckHome)!
Świat nie ucieknie, a na pewno macie w domu przeróżne kupki wstydu, którymi od dawna chcieliście się zająć. Odkurzcie konsolę; przeczytajcie książkę, którą 10 lat temu kupiliście w porywie inspiracji tylko po to, żeby skończyła jako podkładka pod chybotliwy stół; czy wreszcie zajmijcie się czymś, co zbyt długo odkładaliście na później. Ten nieszczęsny koronawirus to naprawdę świetna okazja do nadrabiania zaległości na różnych polach, takich jak domowe remonty, ambitne seriale czy – nie wiem, kurna – sklejanie modeli (czy tylko ja za tym tęsknię?). Słyszałem również, że sklepy z grami planszowymi mają się świetnie… Że też sam zamknąłem swój jakiś czas temu…
Tak czy owak, bierzcie przykład z nas, nie podupadajcie na duchu i wykorzystajcie czas światowej kwarantanny tak, żeby móc się tym pochwalić. Spójrzmy prawdzie w oczy: przez najbliższe tygodnie możecie z czystym sumieniem siedzieć w domu i zajmować się swoimi rzeczami, jednocześnie nie będąc bombardowanymi przez zdjęcia znajomych, którzy właśnie zalewają się w sztok, wygrzewają dupska na jakiejś rajskiej plaży albo zjeżdżają tyrolką z któregoś ze szwajcarskich szczytów.
Ja tam nawet się cieszę.
Brak komentarzy