Muzeum morskie w Tallinie, czyli pół dnia z głowy
Jeśli czytacie naszego bloga regularnie, to wiecie, jakie mamy podejście do standardowych muzeów. Nie to, żebyśmy omijali je szerokim łukiem, ale klasyczne budynki pełne gablot i specjalistycznych wytłumaczeń raczej nas zniechęcają i spędzamy w nich tylko tyle czasu, żeby nie wyjść na całkowitych ignorantów. Czasem jednak na naszej trasie trafia się taka placówka muzealna, która potrafi nas wciągnąć na czas dłuższy, niż zakładalibyśmy w najśmielszych marzeniach. Jedną z takich instytucji było Muzeum Morskie w stolicy Estonii – Tallinie.
Muzeum Morskie w Tallinie to ogromna instytucja, mieszcząca się między innymi (ale nie tylko) w ogromnym hangarze, będącym niegdyś bazą dla hydroplanów. Sam hangar powstał w latach 1916-1917 i był częścią umocnień mających strzec „pobliskiego” Sankt-Petersburga. Budowla wyróżniała się także tym, że w owym czasie była jedyną konstrukcją na świecie zwieńczoną betonowymi kopułami pozbawionymi wewnętrznych podpór.
Wielkość hangaru pozwoliła nie tylko na zmieszczenie w nim najważniejszych eksponatów, ale także na podzielenie zasadniczej części wystawy na trzy poziomy: podwodny, nawodny i powietrzny. Punktem odniesienia jest tu chyba najciekawszy element ekspozycji, czyli łódź podwodna Lembit – zbudowana w 1936 roku staruszka, będąca niegdyś dumą estońskiej floty. Poziom, na którym wisi Lembit jest poziomem wody, a wszystko to, co znajdziecie pod nim lub nad nim dotyczy odpowiednio tematyki podwodnej lub powietrznej. Do samej łodzi podwodnej można wchodzić (w czasach epidemii może być z tym ciężko, bo jej wnętrze należy do ciasnych) i z naszej perspektywy była to najciekawsza część wizyty. Na atrakcyjność zwiedzania tak niestandardowego eksponatu wpływa ponadto fakt, że w środku można dotykać wszystkiego, włącznie z działającym peryskopem.
Pod Lembitem, w sekcji podwodnej, znajdziecie nie tylko wystawę wszelkiego rodzaju min, torped i innych narzędzi względnie cichego mordu, ale również dodatkowe, interaktywne atrakcje. Podczas naszego pobytu na miejscu można było przebrać się w jeden z kilku marynarskich strojów, przetestować na sobie siłę huraganowego wiatru, wypłynąć w rejs żółtą łodzią podwodną czy wziąć udział w symulacji bitwy morskiej bądź powietrznej. Wszystkie te instalacje skierowane są raczej do młodszych odbiorców, ale umówmy się, że strzelanie do wrogich samolotów czy ganianie się modelami łodzi po niewielkim zbiorniku wodnym ubawi każdego, kto nie ma w dupie naprawdę długiego kija.
W głównym hangarze mają też miejsce ekspozycje czasowe, a tak się złożyło, że my trafiliśmy na Sex and the Sea. W kilku pokojach pokazano, jak marynarze (i ich partnerki) radzili sobie z długą rozłąką, a pomysłowość wilków morskich przed lat potrafiła nieraz przebić patenty z najbardziej kasowych filmów porno.
Część powietrzna, z uwagi na zawieszenie pod dachem, nie jest aż tak imponująca, ale też warto jej się przyjrzeć. Jej najważniejszym elementem jest hydroplan Short 184, będący pierwszym w historii samolotem tego typu, który przeprowadził atak torpedowy. Warto wiedzieć, że konstrukcja została zbudowana na potrzeby muzeum, jako że żaden z oryginalnych 8 egzemplarzy maszyny nie dotrwał do dnia dzisiejszego.
Przed wyjściem z hangaru warto zrobić sobie przerwę w tutejszej kawiarni (i przy okazji napisać list, który zostanie włożony do butelki i dołączony do innych tego typu – to oryginalny pomysł na księgę gości), bo na odkrycie czeka jeszcze zewnętrzna część ekspozycji. Po zapoznaniu się z kilkoma wyciągniętymi z wody jednostkami, do których zajrzymy tylko z zewnątrz, następne kroki warto skierować do lodołamacza Suur Toll. Ten 100-letni parostatek został zbudowany w Polsce i służył aż pod czterema różnymi flagami, w swoich czasach będąc jednym z najsilniejszych lodołamaczy na świecie. Po jednostce można kręcić się do oporu (oczywiście w granicach rozsądku), odwiedzając między innymi kajuty oficerskie czy maszynownię.
Jeśli nie jesteście do końca przekonani, czy Muzeum Morskie w Tallinie jest dla Was, to obejrzyjcie poniższy film, który być może wpłynie na Waszą decyzję w tym temacie:
Tallińskie muzeum morskie – praktykalia
Muzeum morskie w Tallinie otwarte jest codziennie (poza świętami) w godzinach 10:00-19:00. Na wizytę przeznaczcie co najmniej 3-4 godziny, bo tyle trwa obejście całości wraz z próbowaniem swych sił w przeróżnych mini-grach czy włączaniem instalacji po drodze. Jeśli macie dzieci, to prawdopodobnie możecie w ogóle zapomnieć o innych aktywnościach tego dnia.
Bilet to koszt 15 euro (8 dla dzieciaków), a jeśli dorzucicie 5/2 ojro, to wejściówka obejmie także wstęp do Tłustej Gośki – obszernej wieży, która kiedyś składała się na tallińską linię obrony przed atakami z morza (my jej nie odwiedziliśmy).
Muzeum Morskie położone jest w pewnym oddaleniu od centrum Tallina, w okolicach Linnahall. My dojechaliśmy tam samochodem (na miejscu jest duży parking), ale dostaniecie się tam także komunikacją publiczną, a konkretnie autobusem nr 73 (staje pod samym muzeum). Autobus nr 3 oraz tramwaje 1 i 2 dowiozą Was pod wspomnianą Linnahall, spod której do Muzeum Morskiego trzeba przejść jakiś kilometr spacerkiem.