Maraton nowosybirski
To CHYBA było w Nowosybirsku. Raz na jakiś czas na trasie trafia się dłuższy postój, który umożliwia nie tylko wyjście z wagonu i odetchnięcie stosunkowo świeżym powietrzem, ale także krótką wyprawę poza stację. Początkowo nie ufaliśmy swoim zegarkom, ale potem nauczyliśmy meldować się u wagonowego (w zamian za to otrzymywaliśmy zapewnienie, że nie od razu ukradnie nasze bagaże). Nowosybirsk to stosunkowo duże miasto, także stacja jest jebutna – pokusa wyjścia była nie do odparcia. O. została w przedziale, bo jej się nie chciało, natomiast ja i M. przeszliśmy przejściem podziemnym w poszukiwaniu kiosku sprzedającego puree ziemniaczane w proszku. Wychodząc z przejścia obejrzeliśmy się na peron (widoczny za płotem) i upewniliśmy się, czy pociąg stoi. Stał. Raźnym krokiem skierowaliśmy się więc do szeregu bud, które przy lekkim niedorozwoju umysłowym cywilizowany człowiek mógłby uznać za małą gastronomię. M. wszedł do środka po zaopatrzenie, ja natomiast zostałem na zewnątrz obserwując miejskie życie. Kątem oka zerkałem też na nasz pociąg, by po około dwóch minutach z pewnym zbaranieniem zaobserwować, że skurwiel nagle ruszył. „Ojej”, powiedziałem. O żesz kurwa, w dupę, pomyślałem.
Jak poparzony wpadłem do budy, w której M. z zamyśleniem godnym Arystotelesa kontemplował wybór pomiędzy ziemniakami z boczkiem, a ziemniakami z cebulką. Przy wtórze krzyków zdruzgotanego sprzedawcy, któremu sprzed oczu uciekał zarobek o równowartości paczki zapałek, wystrzeliliśmy z jego przybytku, goniąc na peron jak stado nosorożców w rui.
Ależ to był bieg! Usainowi Boltowi pikawa wysiadłaby na 25. metrze. Gnaliśmy jak błyskawica, do wtóru pokrzykiwań potrącanych pasażerów i powarkiwań policjantów patrolujących stację. Ku naszej rozpaczy, pociąg nabierał tępa zdecydowanie zbyt szybko już w momencie, w którym dopiero wbiegaliśmy do przejścia podziemnego.
Wbiegając na peron w głowie miałem już tylko jedną myśl. Był to głównie zlepek wizji usług seksualnych, jakie będziemy musieli świadczyć wraz z M., aby zarobić choćby na to, żeby wpuszczono nas do kolejnego pociągu, połączony z ciągiem malowniczych przekleństw. Starałem się również nie wysrać płuc.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy odkryliśmy nasz pociąg, stojący tak, jak go zostawiliśmy idąc po żarcie. Ze łzami padliśmy sobie w ramiona, po czym natychmiast odsunęliśmy się od siebie, bo gejowsko. Okazało się, że w momencie naszego pierwszego przejścia pod torami na sąsiedni peron wjechał inny skład o bliźniaczo podobnych wagonach. Pociąg ten jechał znacznie krótszą trasą, a co za tym idzie, postoje trwały krócej. Oczywiście, kiedy uświadomiliśmy sobie całą rzecz, było już za późno na drugą wyprawę po kartofelki, w związku z czym przez kolejne kilka godzin musieliśmy podróżować o pustych brzuchach, przy czym ja i M. przez większą część czasu staraliśmy się sprawić, żeby serce wróciło nam na miejsce z okolic odbytu.
*wszystkie zdjęcia autorstwa M.