Dojazd na Ko Phi Phi dla opornych
Dojazd z Bangkoku na Ko Phi Phi to nie jest kurewski spacer po parku – to bieg z przeszkodami, z których każda chce złapać Cię za jaja i zrobić im pełen obrót wokół trzech osi.
No dobra, może nie jest AŻ TAK źle, ale warto pamiętać, że to praktycznie kilkanaście godzin wyjętych z życia.
Na początku kazano nam przetuptać wesoło jakieś pół miasta, bo tam gdzie spaliśmy autokar nie dojeżdżał. Nie to, żebyśmy nie byli przygotowani na spacery z 15-kilogramowym plecakiem, ale przeciskanie się w pełnym gearze przez zatłoczone ulice stolicy Tajlandii sprawiają, że całość spaceru jest dwa razy bardziej męcząca. Nasze serca urosły trochę, kiedy już doszliśmy na miejsce. Autobus okazał się całkiem okazały i bardzo, ale to bardzo wygodny. Z tego typu klasą luks mieliśmy do czynienia chyba pierwszy raz w życiu: tylko trzy fotele w rzędzie, każdy rząd w dużej odległości od następnego, podnóżki i całe to luksusowe gówno (można było nawet bez przeszkód korzystać z toalety – wow!). Generalnie jechało się prawie jak chińskim sleeperem, tylko nie trzeba było spać wąchając własne stopy. Do tego dorzucono nam telewizor i Apocalypto, które poleciało od razu jak tylko ruszyliśmy. Żyć nie umierać, choć filmu nie obejrzałem, bo momentalnie zasnąłem.
Później dowiedziałem się dwóch ważnych rzeczy:
Primo – podczas jednego z postojów, kiedy większość pasażerów spała, jacyś przedsiębiorczy Tajowie przetrzepali część lepiej wyglądających gratów i wyłowili z nich m.in. aparat fotograficzny i czyjś zapas gotówki na czarną godzinę. Rzecz jasna, dziewczyny, które nam o tym opowiadały, zorientowały się dopiero po tym, jak autobus już dawno zniknął na horyzoncie w chmurze kurzu. Jadąc na południe kraju warto więc wprowadzić system wart, choćbyście byli śpiący jak jasny skurwysyn.
Secundo – Apocaypto to ulubiony film azjatyckich kierowców autobusów. Widziałem go nie tylko także w drodze powrotnej, ale także jeszcze dwa razy gdzieś w Indonezji, a potem kolejny raz w drodze do Malezji. Nie wiem, o co chodzi – może o brak negatywnie wpływających na koncentrację eksplozji, a może po prostu DVD z filmem były dodawane do najpopularniejszego czasopisma dla zboczuchów w regionie.
O 6:30 dnia następnego nastąpiła przesiadka do kolejnego VIP-busa, już w nieco niższym, ale ciągle akceptowalnym standardzie. Ten dowiózł nas do prowincji Krabi, gdzie spędziliśmy 3 godziny na zbijaniu bąków. Nie opłacało się zupełnie, bowiem następny transport – ciężarówka – wiózł nas do portu niecałe 40 minut (w trzy poprzednie godziny zapewne bez większych trudności doskoczylibyśmy do niego na jednej nodze). W porcie spędziliśmy czas do 16:00, bo – cytując – jest piątek i mało kto pływa na południe. Co?
Aha – warto wspomnieć, że za zbiorczy bilet na te wszystkie środki transportu, a dodatkowo w tę i nazad, zapłaciliśmy po 800 BHT od głowy, co było chyba niezłym dealem.
Wreszcie, komfortowa łódka wypełniona po brzegi turystami oraz transwestytami w ciągu 1,5 godziny dowiozła nas na samą Ko Phi Phi, a konkretnie do jej głównego portu, skąd po kilkunastu minutach – za cenę 100 BHT od osoby – przetransportowaliśmy się do niejakiego Bluesky Resort (nazwa oryginalna jak każda inna w Tajlandii) na Long Beach. Była godzina 21:00, byliśmy zmachani jak po rodeo na krokodylach, ale wreszcie dopłynęliśmy na miejsce.
Tu czekała nas miła niespodzianka. Okazało się, że oczekiwana przez nas cena 1500 BHT za domek dotyczy tylko tych z nich, które stoją w pierwszym szeregu, tuż przy plaży. Każdy, kto kiedykolwiek jeździł z plecakiem wie, że w tego typu bungalowach nocują tylko srający kasą Ruscy, także z radością zapłaciliśmy po 2×800 BHT za domki stojące w trzecim rzędzie, czyli jakieś 20 metrów od morza. Budżet O. i M. został chwilowo uratowany, także wzięliśmy w dłoń tani alkohol, w który zaopatrzyliśmy się wcześniej, i resztę wieczoru spędziliśmy na radosnym upijaniu się.
A jest może bardziej bezpośredni (lub z mniejszą liczbą przesiadek) transport z Bangkoku na południowe wyspy? Lub czy np brać pod uwgaę jakieś wewnętrzne loty?
Nas dowieźli do prowincji Krabi, która generalnie jest stacją przesiadkową na większość wysp, do których jest dalej z Phuket; trudno o bardziej bezpośredni transport, chyba że helikopterem ;). W Krabi jest port lotniczy i zakładam, że loty z Bangkoku śmigają tam kilka razy dziennie, ale na pewno będzie to droższa (choć znacznie szybsza – zapewne maks. 1,5 godziny – to pod 800 km) opcja, której nie braliśmy pod uwagę w tamtym czasie (mieliśmy sporo czasu, a mało kasy). Jeśli ktoś leci na tydzień i tylko na południe, to w ogóle nie ma sensu tłuc się autobusem, bo to tylko marnowanie czasu, choć da się – jak widać – zrobić to we względnym komforcie.
Ja swój lot z lotniska DMK do Krabi kupowałem w promocji za 350 bathów + 100 bathów opłaty za płatność kartą, czyli łącznie 450 bathów. Zdecydowanie lepiej lecieć półtorej godziny samolotem, które w każdym praktycznie terminie da się znaleźć w cenie do 1000 bathów (często niżej), niż uprawiać „bieg z przeszkodami, z których każda chce złapać Cię za jaja i zrobić im pełen obrót wokół trzech osi”.
Teraz to chyba faktycznie najlepsza opcja :).