Pierwsze wrażenia z Sarajewa
Czytając blogi podróżnicze skoncentrowane na Bałkanach można by dojść do wniosku, że Sarajewo to spełnienie marzeń każdego podróżnika. Na miejscu mamy nie tylko świetnie rozwiniętą bazę noclegową czy multum barów i klubów, w których można zeszmacić się tak, jak to tylko backpackerzy umieją; wybuchową wręcz mieszankę wszelakich atrakcji turystycznych, poczynając od architektonicznego zawrotu głowy (budowle zarówno osmańskie, jak i austro-węgierskie), a na Muzeum Ludobójstwa w Srebrenicy kończąc (chociaż w tym przypadku „atrakcja” to słabe słowo); czy wreszcie – zatrzęsienie świetnych lokali gastronomicznych i sklepów, w których można obkupić się we wszystko, czego dusza zapragnie, a do tego po przyzwoitych cenach. Pomimo tego wszystkiego, mnie osobiście Sarajewo nie zbiło z nóg – choć w zasadzie nie wiem do końca, co było tego powodem.
Ale zacznijmy od początku.
Znalezienie zakwaterowania w stolicy Bośni i Hercegowiny to kaszka z mleczkiem, chociaż na czynność tę poświęcicie trochę więcej czasu, jeśli nie dysponujecie budżetem na poziomie miliona dolarów. Większość hoteli i hosteli – podobnie zresztą jak barów i innych imprezowni – skupiona jest w bezpośredniej okolicy Starego Miasta. Tu więc warto rozpocząć swoje poszukiwania, a najpewniej także zakończyć.
Word of advice – jeśli dysponujecie samochodem, to przygotujcie się na to, ze po 30 minutach będziecie bardzo zirytowani. Sarajewo dysponuje zastraszającą wręcz ilością ulic jednokierunkowych, a kilka z nich nosi dumny status głównych. Dojazd gdziekolwiek zajmie Wam niemal zawsze dwa razy więcej czasu niż zaplanowaliście, bo pewnym jest, że przynajmniej raz skręcicie nie tam, gdzie trzeba, a potem będziecie musieli przejechać pół miasta, żeby wrócić do feralnego punktu. My akurat mieliśmy szczęście – nasz najważniejszy wjazd okazał się właściwy, a do tego nawet znaleźliśmy miejsce, na którym mogliśmy bezpłatnie stać dłużej niż kilka minut (parkowanie w stolicy BiH to również zajęcie dla cierpliwych… i raczej opływających w dostatki).
Wybrany przez nas po dość szeroko zakrojonych poszukiwaniach hostel uszczuplił nasze fundusze o 25 Euro od łebka (po 12,5 E za noc – to była dobra cena). Dodatkowo zapłaciliśmy jeszcze w sumie 10 Euro za hostelowy garaż, zlokalizowany nieco dalej, niż wymagała przyzwoitość, ale mieszczący się w granicach naszej cierpliwości. Rzecz oczywista, nie zapisałem sobie nazwy tego przybytku, żeby pozostać dla moich czytelników tak samo bezużytecznym jak zazwyczaj. Jest to o tyle karygodne, że zaoferowane nam warunki były bardziej niż wystarczające. Kilkuosobowy dorm był pusty, a przyporządkowane mu łazienka tak wielka, że można było w niej grać w krykieta. Poza tym miała BIDET, a to nie zdarza się w hostelach często, podobnie zresztą jak wanna z hydromasażem.
Po załatwieniu noclegu przyszła pora na szybkie odhaczenie kolejnych niezbędnych czynności, to jest żarcia i – no cóż – picia, bowiem dzień miał się ku końcowi. Szukanie tego pierwszego niechcący przerodziło się w szybkie zwiedzanie (m.in. byłego suku, a obecnej hali targowej), a finałem była posiadówa w niejakim U2. Jak być może dowiecie się na miejscu, U2 ma opinię najlepszej pizzerii w mieście, jednak warto wskazać, że część przewodników była spisana jeszcze przed tym, jak komuś woda sodowa uderzyła do głowy. Wykazując typowo bałkańskie podejście do interesów, część załogi oryginalnego U2 szybko wykminiła, że na dobrej marce można zbić spory hajs. Tym sposobem praktycznie drzwi w drzwi z oryginalną pizzerią powstała jej kopia, opatrzona niemal identycznym logo i również serwująca pizzę (i nie, nie jest to lokal sieciowy – wystarczy spytać właścicieli). Z tego co się zorientowaliśmy, w obu lokalach można najeść się do syta naprawdę wielkimi kawałami włoskiej potrawy narodowej, chociaż to Waszym wyborem będzie, czy wesprzecie finansowo oryginał, czy etyczną inaczej kopię. Oryginalne U2 rozpoznacie po ilości ludzi w środku. Nie gwarantuję też, że na miejscu do tej pory nie powstały kolejne klony – wcale bym się nie zdziwił.
Po obżarciu się jak świnie mieliśmy ochotę na jakieś piwko, ale tym razem pragnęliśmy spożyć je w spokojniejszej atmosferze – wyczyny z poprzedniej nocy w Mostarze odcisnęły na naszych organizmach niewygodne piętno. Z tego względu zrezygnowaliśmy ostatecznie z niezwykle żywych, ale też bardzo zatłoczonych barów na Starym Mieście i lokalne piwo postanowiliśmy rozpracować w hostelu. Rozpracowywanie skończyło się tak, jak można się spodziewać po starczych, niemal trzydziestoletnich organizmach. Mianowicie, koło 23:00 pospaliśmy się jak jakieś cioty.
Koniecznie sprawdź także inny wpisy dotyczące drugiej wyprawy z 2014 oraz naszej mini-wyprawy z 2021 roku. Możesz również przejrzeć wszystkie wpisy dotyczące Bośni i Hercegowiny.