Właściciel wypożyczalni zawsze puka dwa razy
15 dzień naszego wyjazdu był jednocześnie naszym ostatnim na Bałkanach. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, niemal wszyscy obudziliśmy się bardzo wcześnie, dodatkowo zdeterminowani tym, że nasz samolot odlatywał dopiero wieczorem, dzięki czemu mieliśmy w praktyce jeszcze niemal pół dnia w Belgradzie.
Najpierw jednak trzeba było oddać samochód.
Jak być może pamiętacie, nasz złom miał w Czarnogórze niemiłą przeprawę z akumulatorem, który zażądał rozwodu. Rozwód został wzięty względnie szybko, a jedyną jego konsekwencją było to, że przez resztę wyjazdu nie działało nam radio (co było – nie ukrywam – dość irytujące). Nie spodziewaliśmy się, że w związku z powyższą sytuacją spotkają nas jeszcze jakieś nieprzyjemności, ale cóż – nie znaliśmy jeszcze wtedy właściciela firmy AVACO.
Wzmiankowany właściciel na zdanie samochodu stawił się osobiście i od początku widzieliśmy wyraźnie, że będzie walczyć jak lew o to, by wyciągnąć od nas kasę za stary akumulator, który „zepsuliśmy”. Początkowo zaliczył niewielkie zwycięstwo, jako że nie zwróciliśmy samochodu z pełnym bakiem, ale wyssane z palca zarzuty o to, że niby źle eksploatowaliśmy akumulator udało nam się z D. odeprzeć w całości. Depozyt na karcie został odblokowany, a my w dobrych humorach wyszliśmy z siedziby AVACO, będąc pewnymi, że już nigdy nie będziemy oglądać nieprzyjemnej mordy właściciela tej firmy. Jak się zaraz okaże, życie zechciało zerżnąć nas w tej kwestii w kakalasa.
Nie dysponując samochodem oraz mając stosunkowo niewiele czasu, jego resztkę postanowiliśmy spożytkować w sposób bardzo weekendowy i – już autobusem – wybrać się nad jezioro Sawskie, by zażyć ostatnich promieni bałkańskiego słońca. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej że na miejscu zjedliśmy za bezcen wcale niezłą, ale niestety ostatnią już plieskavicę. Samo jezioro nie jest może jakoś wybitnie urocze, ale jeśli szukacie w Belgradzie miejsca, w którym można trochę się opalić, a jednocześnie poobserwować ludzi, to będzie to bez wątpienia bardzo dobry wybór. Dodatkową atrakcją jest komercyjna jak sam skurwysyn fontanna w kształcie butelki wody mineralnej, generująca bardzo przyjemną bryzę. Niestety, po około dwóch godzinach D. zorientował się, że nasz były akumulator postanowił zemścić się zza grobu i – wożony w bagażniku Seata przez całą podróż od momentu wyjęcia spod maski – poplamił elektrolitem jedną z jego koszulek. Koszulka, jak to koszulka, zaczęła rozpuszczać się w zabawny sposób, przez co D. szybko zaczął wyglądać, jakby trzymał sztamę z lokalnymi kloszardami. Niemniej i tak już było późnawo, więc bez wyrzutów sumienia zebraliśmy się z powrotem, w perspektywie mając już tylko transport na lotnisko.
Transport ów uzgodniliśmy wcześniej z przesympatycznym, znanym Wam już chłopakiem z hostelowej recepcji, który zapewnił nas, że na lotnisko przewiezie nas „równy gość”, jednocześnie nie liczący sobie za ową usługę bajońskiej sumy.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy owym „równym gościem” okazał się… właściciel firmy AVACO, z którym kilka godzin wcześniej rozstaliśmy się w stosunkach, które trudno było uznać za przyjacielskie.
Nasze zdziwienie pogłębiało się jeszcze z każdym przejechanym kilometrem, jako że wzmiankowany typ najwyraźniej nie był z tych, którzy długo trzymają urazę. Nie dość, że nie był – jak nam się początkowo wydawało – niemiłym bucem, to jeszcze wypytywał nas o różne rzeczy, pokazywał co ciekawsze budynki, a do tego z nieukrywaną radością zareagował na nasze prośby o podkręcenie muzyki, w wyniku czego nasze ostatnie chwile w Belgradzie spędziliśmy pędząc na złamanie karku przy dźwiękach typowej, bałkańskiej muzyki rozrywkowej. A – jak być może nie wiecie – Bałkany to moim zdaniem niekwestionowany lider, jeśli chodzi o wakacyjne kawałki. Do tej pory nie wiemy, czy facet faktycznie szybko otrząsnął się ze szkody finansowej (albo i tak zarobił swoje), czy po prostu miał bardzo złą pamięć do twarzy. Either way – było bardzo sympatycznie, choć pod sam koniec nasz kierowca nie przepuścił okazji, by zaciągnąć nas jeszcze do swojego biura na lotnisku i wręczyć nam po wizytówce. Tak, jakbyśmy jeszcze kiedykolwiek planowali wynająć coś z AVACO.
Zanim przed godziną 18:00 wsiedliśmy do samolotu, miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie z rodzaju tych, do których jestem już w zasadzie przyzwyczajony. Mianowicie – zostałem wywołany przez lotniskowy głośnik do stawienia się na inspekcję bagażu. Moi współtowarzysze byli nieźle przerażeni, ale ja byłem pewien, że wiem o co chodzi. Zgodnie z moimi przewidywaniami, poproszono mnie o wytłumaczenie, dlaczego przewożę w bagażu amunicję do ciężkiego karabinu maszynowego. Po uświadomieniu panu z ochrony, że wzmiankowana amunicja to faktycznie otwieracze do piwa, zostałem bez problemu puszczony wolno. Co ciekawe, nikogo nie zainteresował fakt tego, że obok wydrążonych pocisków w moim plecaku spoczywał bagnet do AK-47. Do tego najwyraźniej obsługa lotniska była przyzwyczajona.
2 godziny później bezpiecznie wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie, tym samym definitywnie kończąc mój i B. sezon wyjazdowy w 2014 roku. Było nam smutno, ale z drugiej strony miałem już świadomość, że najwyższy czas planować kolejną wyprawę, a – jak zawsze powtarzam – planowanie to niemal połowa radości płynącej z podróżowania.
Brak komentarzy