(Tani) Paryż w 1 dzień – zwiedzanie
Naszą wizytę w Paryżu rozpoczęliśmy, jak łatwo się domyślić, „krótkim” dniem przylotu, kiedy to ogarnęliśmy transport i zakwaterowanie, poszliśmy na krótki rekonesans po okolicy, po czym nawaliliśmy się z lekka truskawkowym winem, głowiąc się jednocześnie nad tym, jak poradzić sobie z brakiem desek klozetowych w hostelowych kiblach. Nad tymi kwestiami nie będę się rozwodził, chociaż zaznaczę, że jeśli macie ciśnienie na naprawdę efektywne wykorzystanie czasu, to dobrym pomysłem na pierwszy wieczór w Paryżu jest wjazd na wieżę Eiffla.
Osobiście na tę „lekko” zakurzoną atrakcję wjeżdżałem już 3 razy (ostatni raz w grudniu, czego nie polecam, bo piździ) i mam w stosunku do niej mieszane uczucia. Sama Wieża to oczywiście jeden z najlepiej rozpoznawalnych landmarków na świecie i trochę wstyd być pod nią i nie wjechać… Ale czy rzeczywiście? W sezonie turystycznym zmarnujecie w kolejce naprawdę DUŻO czasu – najprawdopodobniej około 1,5 do 2 godzin, a widok ze szczytu jest faktycznie dość fajny, chociaż… no – to tylko widok ze szczytu. Większa atrakcją jest sam wjazd kolejnymi windami, chociaż nie polecam go osobom z lękiem wysokości (w tym wypadku rekomenduję zajęcie pozycji z dala od okien), a do tego jest to najszybsza droga ku temu, by zupełnie legalnie poocierać się o naprawdę dużą ilość spoconych ludzi. Jeśli koniecznie chcecie wjechać na Wieżę, polećcie do Paryża poza sezonem letnim i wybierzcie się pod nią w tygodniu, najlepiej wieczorem. Paryż nocą jest chyba nawet fajniejszy od tego w dzień, a jeśli już koniecznie chcecie zobaczyć go z góry w pełnym świetle, to skoczcie na wieżowiec Montparnasse, uważany przez gros Paryżan za najbardziej szpecący punkt panoramy miasta (mówi się, że jest z niego najlepszy widok, bo jego samego nie widać); alternatywą jest również wejście na kopułę bazyliki Sacre Coeur. Tak czy owak – jeśli już wytwór pana Eiffla, to wieczorem pierwszego dnia. Serio.
No ale dobra. Załóżmy, że budzicie się rano (obowiązkowo na lekkim kacu), zjadacie śniadanie i macie przed sobą perspektywę pełnego dnia w stolicy Francji. Pozwólcie, że przedstawię Wam moją propozycję trasy zwiedzania, przeplataną wtrętami czysto relacyjnymi.
Przede wszystkim weźcie pod uwagę, że (centralny) Paryż jest OGROMNY. Nie w sensie administracyjnym, rzecz jasna – tu wyprzedzają go choćby Radom czy Zielona Góra; mówię o dystansie dzielącym jego rozliczne atrakcje, a nam zależy przecież, żeby zobaczyć jak najwięcej, a do tego wydać jak najmniej pieniędzy.
Druga rzecz: zapomnijcie o muzeach. Nie ma przebacz – jeśli macie jeden dzień, to połóżcie laskę na Luwrze, Musee d’Orsay (chociaż obecnie jest w nim nader interesująca wystawa dotycząca paryskiej prostytucji) i inne molochy, bo po prostu nie macie na to czasu. Jeśli jesteście fanami sztuki i macie mało czasu – źle trafiliście, trzeba było doczytać. Samo liźnięcie Luwru zajęłoby wam cały dzień, więc nie ma co próbować. Jak to mówią: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Wreszcie: nie wierzcie w to, że zobaczycie wszystko, co zobaczyć warto. Wasz jeden dzień w Paryżu to tak naprawdę szansa na sprawdzenie, czy chcecie tu kiedyś wrócić i nadrobić zaległości, najprawdopodobniej w ciągu kolejnych 3-4 dni, i to tylko jeśli mówimy o szeroko pojętym centrum miasta.
To powiedziawszy, ruszajmy na spacer. Nastawcie się na to, że po jego zakończeniu Wasze nogi nie będą miały nawet tyle siły, by wejść wam w dupę.
Runda 1: Monmartre i okolice
Moim skromnym zdaniem Montmartre to największy skarb francuskiej stolicy i to bynajmniej nie dlatego, że to właśnie nad tą dzielnicą góruje słynna bazylika Sacre Coeur, zbudowana z trawertynu – kamienia bielejącego pod wpływem promieni słonecznych. Jeśli gdzieś w Paryżu da się poczuć ducha prowincjonalnej Francji, z jej niskimi domkami, urokliwymi kafejkami i wybornymi naleśnikarniami, to właśnie tu. Nawet, jeśli owego ducha będziecie czuć w towarzystwie setki Chińczyków z aparatami fotograficznymi, bo jest na to spora szansa.
Do Monmartre warto wbić z samego rana, kiedy słońce oświetla osławiony kościół (no, chyba że pada, ale wtedy i tak macie przejebane), a murzyni sprzedający miniaturowe Wieże Eiffla nie są jeszcze tak nachalni. Warto wejść do bazyliki, a także – za 5 Euro – wejść na jej szczyt, zwłaszcza jeśli nie planujecie zaliczać innego miejsca widokowego. Niemniej, wcale niezły widok na miasto roztacza się już ze schodów bezpośrednio przed świątynią.
Po wizycie w Sacre Coeur koniecznie przejdźcie się po sąsiadujących uliczkach, warto też „zmarnować” kilkanaście minut i usiąść tam na kawie. Podczas jej popijania możecie zająć się oglądaniem licznych dziełek sztuki street-artowej, w której Francuzi są naprawdę nieźli – zresztą cała dzielnica (a także reszta miasta) jest nimi wypakowana po brzegi. W okolicy świątyni jest też muzeum Salvadora Dalego, ale pamiętajcie, że macie tylko kilka godzin i tylko wam się wydaje, że jeszcze kupa czasu.
Po wszystkim możecie zjechać na dół kolejką wahadłową (bilet Paris Visite uprawnia Was do przejazdu) i wsiąść w metro, żeby pojechać dalej, ewentualnie możecie przespacerować się w kierunku Placu Pigalle i Moulin Rouge. Tę drugą ewentualność polecam wyłącznie tym, którzy koniecznie chcą zobaczyć sławny Czerwony Wiatrak, wejść do Muzeum Erotyzmu lub uzupełnić swoją kolekcję wibratorów. Boulevard De Clichy to bowiem tutejsza seks-dzielnica, nasycona sex-shopami jak Kambodża minami przeciwpiechotnymi. Jeśli Was to nie interesuje, równie dobrze możecie jechać dalej. Nas interesowało, a nagrodą było choćby ujrzenie tego krzesła:
Runda 2: Pola Elizejskie
Po wizycie na północy miasta proponuję wsiąść w metro i przejechać pod Łuk Triumfalny, na który również można wjechać. Sam Łuk, pomimo iż imponujący, nie zajmie Wam dużo czasu – pod nim możecie zdecydować, czy robicie sobie spacer Polami Elizejskimi w kierunku Placu Concorde (na którym stoi obelisk podarowany Francji przez Muhammada Alego – nie tego boksera, tylko XIX-wiecznego wicekróla Egiptu); czy też chcecie zobaczyć trochę nowoczesnego Paryża i machnąć się do dzielnicy La Defense. Ta druga opcja jest o tyle ciekawa, że na miejscu stoi naprawdę imponujący Wielki Łuk (nie wjedziecie na niego, bo są w nim biura), a ponadto możecie odwiedzić sobie paryski Mordor, bowiem La Defense jest dzielnicą stricte biznesową. My wybraliśmy tę opcję, po czym wróciliśmy pod starszy Łuk i przeszliśmy się Polami Elizejskimi.
Sam spacer jedną z najsłynniejszych europejskich ulic handlowych nie dostarczy Wam ogromnych wrażeń, chyba że macie furę hajsu i chcecie wydać go w ciągu godziny. Jeśli będziecie mieli trochę szczęścia, to będziecie mieli jakąś przygodę – naszą było trafienie na otwarcie pierwszego McDonalda w tej okolicy, w wyniku czego rykoszetem zaliczyliśmy nagranie do filmu korporacyjnego sieci. Zdziwię się, jeśli nasze drewniane wypowiedzi faktycznie do niego trafią, ale jeśli ktoś z pracowników McDonald’s czyta moje słowa i widział film, na którym gość z aparatem duka po angielsku coś o ładnych krzesłach, to byłem to właśnie ja. Poza tym, na Polach Elizejskich warto zahaczyć o sklep marki Abercrombie & Fitch. Nie uświadczycie tam co prawda przesławnej obsługi paradującej w samej bieliźnie, ale cały lokal – urządzony w jakiejś jebutnej rezydencji – przystrojony jest naprawdę solidnymi imitacjami sztuki ala art nouveau i robi dość niesamowite wrażenie. Tak, sam nie wierzę, że to piszę.
Po dojściu do obelisku na Placu Concorde możecie znów wsiąść w metro – Luwr zobaczycie sobie wieczorem (my „zaliczyliśmy” go wieczór wcześniej, ale taka opcja jest sensowniejsza).
Runda 3: Pola Marsowe i okolice
Po stosunkowo krótkiej przejażdżce lądujecie pod Wieżą Eiffla. Nawet jeśli byliście tu wieczorem pierwszego dnia pobytu, to warto wysiąść pod pałacem Chailiot (bardzo satysfakcjonujący widok na samą Wieżę i miasto za nią) i przespacerować się Polami Marsowymi w kierunku Szkoły Wojskowej. Nawet jeśli nie lubicie parków, to na pewno docenicie dużą ilość matołów, którzy nadal uważają, że pozorne podtrzymywanie Wieży Eiffla na zdjęciu jest strasznie fajne.
Jeśli Wam się chce, możecie jeszcze podejść pod Les Invalides – były szpital/pensjonat dla (niespodzianka) inwalidów wojennych, a także kościół, w którym spoczywają prochy Napoleona Bonapartego. Wejście do kościoła jest płatne i zawiera się w bilecie wstępu do mieszczącego się w kompleksie Muzeum Armii. Pamiętacie zapewne, co napisałem o muzeach, więc zważcie czy na pewno chcecie się w to pakować. Jeszcze kilka lat temu sam grobowiec Cesarza Francuzów można było oglądać za darmo i wtedy warto było do niego zajrzeć i oddać mu wymuszony pokłon (sarkofag ustawiony jest w głębokiej niszy – tak, że każdy chcący na niego spojrzeć musi pochylić głowę; taki sprytny był ten Napoleon). Teraz robicie to na własne ryzyko, ale zapewniam, że miejsce nie powali Was na kolana.
Z Pół Marsowych możecie przejść bezpośrednio do Rundy 4 albo skoczyć jeszcze na wieżowiec Montparnasse, o którym wspominałem wcześniej – o ile zależy Wam, żeby zobaczyć tę cholerną panoramę. W jego pobliżu jest też całkiem „urokliwy” cmentarz oraz Katakumby paryskie, o których wspomnę dalej.
Runda 4: Brzeg Sekwany
Najwyższy czas na wejście na ostatnią spiralę i transport nad rzekę. Jeśli wydaje Wam się, że trochę na to za wcześnie, to weźcie pod uwagę, że do tej pory na pewno już coś ze dwa razy przekąsicie, a dzień będzie skłaniał się ku wieczorowi.
Ten etap proponuję rozpocząć od krótkiego przejrzenia oferty bukinistów i Katedry Notre Dame, do której koniecznie musicie wejść. Serio. Sam nie jestem wielkim fanem kościołów, ale do tego konkretnego wchodzę za każdym razem. Jego wnętrze – z przesławnymi rozetami i murami przesiąkniętymi zapachem kadzidła – robi ogromne wrażenie. Polecam również obejście Katedry dookoła, bo to kawałek przepięknej architektury, a poza tym gdzieś tam jest podobno gargulec, który wypina dupę. Pod wejściem do świątyni jest również geometryczny środek miasta – na pewno go namierzycie, wystarczy iść za Chińczykami.
W okolicy Katedry Notre Dame jest jeszcze jedna gotycka budowla, będąca jednocześnie moim osobistym faworytem – mowa o Wieży Św. Jakuba. Z jakiegoś powodu mam fetysz wolnostojących wież i ciągnie mnie do nich jak muchy do… no właśnie. Ta konkretna jest wszystkim, co zostało z wcześniej stojącego w tym miejscu, X-wiecznego kościoła (rozebranego podczas Rewolucji Francuskiej), który – zgodnie z decyzją władz miasta z 2007 roku – ma „wkrótce” zostać odbudowany. Prace jednak nie ruszyły do dziś, ale cały teren nadal jest ogrodzony i nie można nań wchodzić, co jest o tyle irytujące, że wieżysko jest fotogeniczne jak sam skurwysyn.
Spod wieży możecie zrobić rundkę przez Centrum Pompidou (kolejne muzeum, ale duże wrażenie robi też z zewnątrz, jako że wszystkie instalacje zostały poprowadzone po jego elewacji, a funkcja każdej z nich zaznaczona jest innym kolorem) i Les Halles – upstrzony futurystycznymi konstrukcjami kwartał, będący miejscem idealnym, o ile chcecie dostać rzeżączki, AIDS albo w ryj; jest to bowiem ulubione miejsce paryskich prostytutek i lokalnych dilerów narkotykowych.
Zakładając, że przeżyliście, możecie teraz spokojnie dojść pod Luwr, cyknąć parę fotek szklanej piramidzie i – o ile starczy Wam sił – pokręcić się jeszcze po okolicznych ulicach, na których z powodzeniem zjecie tanią szamę albo napijecie się piwka lub czternastu. Wielbicieli ślusarstwa do niedawna namawiałbym jeszcze na wizytę na Pont des Arts, na którym zakochani wieszali kłódki, mające być symbolem ich wiecznej miłości. W roku 2014 miłości zrobiło się jednak tak dużo, że upierdoliła część mostu, w związku z czym wieszania kłódek zakazano, a na barierkach zamontowano plastikowe panele uniemożliwiające tę czynność. Jak łatwo sprawdzić, kilka par się tym nie przejęło.
Rundy bonusowe
Jeśli jakimś cudem ogarnęliście wszystko z powyższej listy – lub coś rozmyślnie ominęliście – to poniżej znajdziecie jeszcze trzy propozycje, które możecie do niej dorzucić. Zwracam uwagę, że brakuje na niej niektórych pierdół, które osobiście uważam za niewarte zachodu, jeśli w Paryżu jesteście tylko jeden dzień (jak na przykład plac Bastylii, na której nie ma Bastylii, a jest smętna kolumna):
Ogród Luksemburski – dla wielbicieli… no cóż – ogrodów, a także pałaców. Kawał zieleni ze sławną Fontanną Medyceuszy i jedną z paryskich Statui Wolności (o imponującej wysokości 2 metrów). Pałac to orgia dla oczu fanów architektury baroku, ale nie wbijecie do środka, chyba że jesteście członkami francuskiego Senatu. Ogród możecie wcisnąć pomiędzy Rundy 3 i 4.
Cmentarz Pere Lachaise – osobiście uważam go za jedno z najbardziej zajebistych miejsc Paryża, a w zestawieniu podstawowym nie uwzględniłem go tylko dlatego, że równie dobrze można spędzić na nim pół, albo nawet cały dzień (a ponadto jest on znacznie oddalony od pozostałych pozycji na liście). Katalog pochowanych tutaj znanych osobistości urywa czachę, a z niektórymi grobami wiążą się naprawdę zabawne historie (jak choćby ta, że na płycie nagrobnej Jima Morrisona jeszcze parę lat temu ludzie regularnie się gzili). Jeśli jesteście fanami starych nekropolii, to połóżcie lachę na mieście i wpadajcie tutaj. A – i jeszcze do…
Katakumby paryskie – kolejna rzecz dla fanów umarlaków, jakkolwiek by to nie brzmiało. Za 10 Euro macie okazję przejść się wydzieloną (z ponad 50 km) częścią korytarzy dosłownie wyłożonych ludzkimi kośćmi. Tu i ówdzie znajdziecie również ławeczki, na których można zrobić sobie piknik, ale nie dziwcie się, jak ludzie będą na Was dziwnie patrzeć. Jeśli klimat trochę Was przytłacza, to zwróćcie uwagę, że „konstruktorzy” i tak odciążyli klimat – niektóre czaszki ułożone są w serduszka.
Nasza wycieczka wyglądała mniej-więcej tak, jak opisana powyżej, choć oczywiście coś tam skróciliśmy (np. spacer Polami Elizejskimi) i lekko zmodyfikowaliśmy. Całość przebieżki zajmie Wam praktycznie cały dzień, a już na pewno, jeśli zrobicie sobie przerwę na jakiś dłuższy posiłek – Paryż jest naprawdę wielki i nawet jeśli jesteście zaprawionymi „zwiedzaczami”, to nie należy go lekceważyć. Jeśli uda Wam się zrobić całą trasę, to znaczy, że macie za sobą circa 20 km spaceru – w takim wypadku koniecznie się pochwalcie, bo to naprawdę niezły wyczyn.
Podobał Ci się ten wpis? Zobacz też poprzednią część lub poczytaj inne notki o krótkich wypadach w świat! Możesz również polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.
Brak komentarzy