Dookoła Sundu w 5 dni: Szwecja – Skania Zachodnia
Niecałe 2 lata temu jeden z przedłużonych, wiosennych weekendów dane nam było spędzić w Szwecji i Danii. Bilety Malmö do były tanie (zresztą nadal są – lot na miejsce w tym terminie to koszt ok. 150 zł), premia roczna wpadła, Beata miała urodziny… Te wszystkie czynniki złożyły się na to, że w pochmurny kwietniowy dzień wsiedliśmy do samolotu na Okęciu i po niecałych 90 minutach stanęliśmy na szwedzkiej, nieco przemarzniętej ziemi. Dla mnie było to o tyle ważne, że Szwecję chciałem odwiedzić już od dawna, a do tej pory stawały mi na przeszkodzie brak czasu i pieniędzy.
Plan na naszą 5-dniową wycieczkę był bardzo konkretny. Wynajętym samochodem (cena najtańszej tego typu, 96-godzinnej opcji oscylowała w granicach 300 zł – do tego trzeba było doliczyć jakieś 100 zł za paliwo) mieliśmy zamiar objechać dookoła cieśninę Sund, zahaczając po drodze o jak największą ilość miejsc wartych odwiedzenia oraz dwukrotnie przekraczając granicę szwedzko-duńską. Łączny kilometraż takiej trasy nie jest specjalnie przerażający i wynosi circa 170 km, przy czym samą cieśninę Sund pokonuje się na dwa sposoby: raz promem, a raz mostem (i to nie byle jakim).
Rzeczona wycieczka jest więc mocno zróżnicowana, przyjemna i obfituje w naprawdę solidną ilość atrakcji. W związku z powyższym postanowiłem opisać ją Wam pokrótce, zamykając całość relacji w formie mini-przewodnika, który ułatwi Wam samodzielne przeprowadzenie podobnej eskapady. Mam nadzieję, że będzie on przydatny.
Malmö
Lotnisko w Malmö jest tak mało imponujące, że już kompletnie zapomniałem jak wygląda. Przy wynajmowaniu samochodu jest to jednak duży plus, bo parking z furami znajduje się tuż przy terminalu przylotów, co do minimum skraca czas poszukiwania właściwego wozu.
Malmö to trzecie największe miasto w Szwecji. Brzmi to może szumnie, ale w praktyce tak zwane „Wielkie Malmö” to ośrodek życiowy około 280 tys. ludzi, co w realiach polskich plasowałoby je ciut przed Poznaniem. Stosunkowo niska zabudowa doszczętnie burzy jakiekolwiek szanse na to, by ktokolwiek nazwał to miasto „metropolią”, chociaż powszechnie rozpoznawanym wyjątkiem jest tutaj Turning Torso – najwyższy i jeden z najdziwniejszych budynków w Szwecji w ogóle. Co ciekawe, jeśli do Malmö miałbym kiedyś wrócić, to jego ponowne zwiedzanie zacząłbym właśnie od części miasta położonej w okolicy tej budowli. W okolicach Turning Torso znajduje się nie tylko ogromna połać zielonej przestrzeni, z której można w pełnej krasie podziwiać niemal 8-kilometrowy most nad Sundem, ale także Muzeum Techniki (wejściówka łączona dla najważniejszych muzeów to koszt ok. 40 koron; można też wbić za darmo ze specjalną kartą miejską Poprawka: można BYŁO – obecnie karta zmieniła formę na przedpłaconą i jest czymś nieco innym), którego największą atrakcją jest w pełni otwarta dla zwiedzających łódź podwodna U3.
Samo Malmö jest generalnie miastem muzeów, w tym także sztuki przeróżnej. O ile czytacie mnie od jakiegoś czasu, to już wiecie, jak wysoko w moim rankingu atrakcji miejskich są muzea nie zawierające broni, dziwnych rzeczy albo gołych bab (względnie niebędące zamkami). Odwiedzającym mnie po raz pierwszy podpowiem, że bardzo nisko. Najprościej mówiąc, Malmö nie było w stanie złapać mnie za serce, nie licząc nieśmiałych prób jego starszej części oraz kawałka nadmorskiej promenady.
Ulokowana nieopodal wybrzeża Malmöhus Slott (wejście jest w ramach wspomnianego wcześniej biletu łączonego) nie robi szczególnego wrażenia, chociaż położony nieopodal park, „wyposażony” w z gruntu holenderski wiatrak, jest całkiem sympatyczny. To samo mogę powiedzieć o Stortorget – staromiejskim placu otoczonym przez typowe dla tej części Europy, dość imponujące kamienice. Na uwagę zasługuje według mnie przede wszystkim ratusz oraz „lwia” apteka – najstarsza w mieście.
Mój, czy nawet nasz, zdystansowany stosunek do Malmö mógł z drugiej strony wynikać z faktu, że w zarezerwowanym przez nas hostelu (Rut & Ragnars) waliło stopą, i to stopą bardzo długo niemytą. Swoistą niespodzianką było też to, że do ceny (niemałej – 100 zł od osoby) za łóżko musieliśmy dodatkowo dorzucić 5 euro za pościel. Był to pierwszy (ale nieostatni) raz, kiedy zetknęliśmy się z tą praktyką. Z praktyk bardziej zacnych należy z kolei wymienić to, że skandynawskie łóżka hostelowe są wyposażone w zasłonki – gadżet, który powinien być w standardzie każdego tego typu przybytku na świecie. Wreszcie, wspomniany hostel ma też tę szczególną zaletę, że znajduje się blisko starej, potężnej wieży ciśnień oraz lokalnego cmentarza. Jeśli ktoś lubi spacery po mniej popularnych, ale ciekawych miejscach, to miejscówka będzie w sam raz.
Lund
Drugiego dnia w Szwecji udaliśmy się na północ. Południe kusiło co prawda słynnym „rezerwatem” wikingów w Höllviken, ale my mieliśmy inne plany. Naszym pierwszym przystankiem Lund, który większości kojarzy się z katedrą, a nam także z atmosferą strachu związaną z faktem, że nigdzie nie dało się tam zaparkować tak, żeby nie złamać przepisów.
Katedra w Lundzie (wejście za darmo) to kawał konkretnej, XI-wiecznej (choć przebudowywanej) architektury, pamiętającej m.in. czasy, w których w mieście nie było jeszcze uniwersytetu (a ten powstał – bagatela – w roku 1668).Poza sama budowlą na uwagę zasługują jej podziemia, w których znajduje się „skamieniały” troll Finn (podobno pomagał budować katedrę – jak widać był to słaby interes); oraz skomplikowany zegar astronomiczny, o którym mogę powiedzieć tylko tyle, że chyba faktycznie działa.
Fani architektury wszelakiej mogą dodatkowo skorzystać na wizycie w Kulturen (wbita za 120 koron) – swoistym miejskim skansenie, złożonym z trzydziestu-kilku budynków o różnych kształtach i rozmiarach. Nam na ten budowalny Disneyland szkoda było pieniędzy, więc jeśli byliście w środku, to możecie podzielić się wrażeniami w komentarzach.
Landskrona
To w sumie mało popularne miasto było dla mnie jednym z highlightów naszego wyjazdu i to nawet pomimo tego, że nie wykorzystaliśmy w pełni jego niemałego potencjału. Moim absolutny faworytem w Landskronie jest stara wieża ciśnień, widoczna już od pierwszych chwil po wjeździe do miasta. Ta absolutnie zajebista budowla wygląda jak jakaś cytadela z kiczowatego filmu fantasy, a jej najbliższa okolica pozwala na dowolne obfotografowanie obiektu z każdej strony. W niskiej części budynku mieści się teraz przedszkole, a część „wieżowa” zajęta jest przez różnorodne biura. Zabiłbym za szansę posiadania lokalu w tym obiekcie, ale podejrzewam, że czynsz jest – nomen-omen– bardzo wysoki.
W Landskronie znajduje się również foremna, XVI-wieczna cytadela, w której mieści się – a jakże – muzeum. Jako że zamków mieliśmy w planach kilka, ten konkretny postanowiliśmy olać ciepłym moczem, choć zatrzymaliśmy się pod nim na chwilę, aby podziwiać ludzkie zaaferowanie faktem, że kilka chwil wcześniej ktoś wjechał samochodem do fosy.
Wreszcie, z Landskrony można w 30 minut przedostać się promem na pobliską wyspę Ven. Cała impreza to koszt zaledwie kilku koron, a w zamian otrzymujemy wizytę w kilku pocztówkowych, szwedzkich mikro-miejscowościach, w których funkcjonuje system rowerów do wynajęcia. Wyspę można objechać na jednośladzie w kilkadziesiąt minut, więc jeśli ktoś ma trochę więcej czasu do spalenia, to jest to całkiem w pytkę propozycja.
Ważny hint – Landskrony nie znajdziecie w przekrojowych wersjach przewodników Lonely Planet po Europie, co bezpośrednio przekłada się na niewielką ilość turystów na miejscu. Jest to o tyle dziwne, że miejscowość jest naprawdę sympatyczna.
Helsingborg
Helsingborg znany jest przede wszystkim z (byłej) twierdzy Kärnan, rozwalonej na jednym z tutejszych wzgórz niczym żaba na nenufarze. Wstęp na miejsce kosztuje 40 koron, których wydanie umożliwi Wam między innymi wspięcie się na całkiem wypaśną, choć nieco krzywą wieżę. Z niej – przy dobrej pogodzie – będziecie mogli rzucić okiem nie tylko na sam Helsingborg, ale również na oddalone o 4 kilometry duńskie wybrzeże, którego bliskość była przyczyną niemal permanentnego rozpierdolu, jaki na miejscu panował w czasach średniowiecznych (ostatnia bitwa miała miejsce w 1710 roku pod samymi granicami miasta).
Poza Kärnan w Helsingborgu rzuca się w oczy także monumentalny ratusz, do którego jednak już nie wejdziecie, chyba że będziecie mieli sprawę do tutejszego burmistrza. Niemalże naprzeciw znajduje się z kolei Dunkers Kulturhaus, pełniący w tym mieście funkcję centrum kultury i sztuki. Rzecz jasna my nie poświęciliśmy mu nawet pogardliwego pierdnięcia – także ze względu na to, że wejście na tamtejsze wystawy trzeba okupić poświęceniem 70 koron. Zamiast tego nasze kroki skierowaliśmy do pobliskiej galerii handlowej, która – pomimo ogólnie dość biednej oferty – ugościła nas ekonomicznym obiadem pod postacią umiarkowanie niezłego falafela.
Poniewczasie dowiedziałem się również, że w Helsingborgu znajduje się także niejakie Museum of Failure, które – w formie interaktywnej wystawy – prezentuje największe wtopy przemysłu produkcyjnego. Możecie tam znaleźć na przykład puszkę napoju Coke II, który w latach ’90 miał zastąpić (przynajmniej według marki) oryginalną Coca-colę, czy pudełka po mrożonkach filrmy… Colgate, swego czasu chcącej wejść w branżę „poprzedzającą” użycie ich flagowego produktu. Swoje miejsce ma tam również telefono-konsola Nokia N-Gage, która miała kiedyś zrewolucjonizować rynek mobilnego grania. Myślę, że odwiedzenie tego przybytku może być niezłym pomysłem, jeśli macie na miejscu trochę więcej czasu. Stronę internetową Museum of Failure znajdziecie tutaj.
Prom do Danii
Bliskość duńskiego wybrzeża sprawia, że z Helsingborg jest świetną miejscówką, jeśli chcemy przeskoczyć do Danii. Cała wyprawa, włączając w to zakup biletu, odstanie w korku wjazdowym i zaokrętowanie, trwa nie więcej niż 50 minut. Niestety, każda taka minuta będzie Was kosztować około 1 Euro, bo bilet na przeprawę z samochodem kosztuje (albo kosztował) właśnie ok. 50 Euro (czy tam 400 koron szwedzkich) za pojazd.
Prom, jak to w Szwecji, jest czysty, schludny i tylko trochę wali rybą. Na pokładzie wiatr piździ tak, że urywa łeb, ale przy dobrej pogodzie i naprawdę mocnym chwycie można zrobić z niego kilka zdjęć zarówno Helsingborga, jak i pałacu Kronbørg, który przywita Was po duńskiej stronie cieśniny.
Jeśli kusi Was perspektywa takiej wycieczki, to dobrze jest zabookować bilet wcześniej, na stronie www.skandlines.se (jest wersja angielska). Dzięki temu unikniecie potrzeby namierzania kas, a ponadto cała procedura ograniczy się do znalezienia wjazdu do prom (nie jest to trudne, bo Szwedzi umieją oznaczać swoje drogi) i zaprezentowania papieru osobie przy odpowiednim szlabanie.
O ile wszystko pójdzie dobrze, po circa 45 minutach będziecie już w Danii, a konkretnie pod samym pałacem Kronbørg, w którym Szekspir osadził akcję swojego Hamleta. Ale o tym już napiszę w „duńskiej” części.
Brak komentarzy