Rzym: alternatywne atrakcje – moje TOP 8
Nie odkryję Ameryki: alternatywne atrakcje Rzymu to temat interesujący przede wszystkim dla osób, które w Wiecznym Mieście były już kilka razy. Osobiście w marcu tego roku odwiedziłem stolicę Włoch po raz czwarty w swoim życiu i – choć planowo chciałem pokazać go mojej Beacie – ciężko byłoby mi pogodzić się z sytuacją, w której sam nie zobaczyłbym nic nowego. Rzym na szczęście jest pod tym względem świetnym gospodarzem. Nawet przeskakując pomiędzy klasycznymi, lokalnymi atrakcjami, przez które w ciągu jednego dnia przelewają się hordy turystów w obowiązkowym outficie skarpeta+sandał, da się tu co i raz zboczyć z drogi i zerknąć na coś, co przez ów strumień jest niecnie omijane. Stolica Włoch jest jedną z najbogatszych pod względem zabytków stolic europejskich, dlatego nawet idąc z zawiązanymi oczami można tu wpaść na coś, dla czego warte te oczy na moment odsłonić. Tego samego nie próbowałbym nawet w Paryżu – nie tylko dlatego, że idąc na ślepo można w nim wdepnąć z kałużę sików.
Tak czy owak, Rzym i jego alternatywne atrakcje to temat na tyle szeroki, że będąc na miejscu po raz kolejny postanowiłem skupić się właśnie na nich, jednocześnie uważając, by moja luba „odhaczyła” sobie również najważniejsze miejsca. Dzięki temu lista, którą prezentuję Wam poniżej, obejmuje miejsca często tylko nieznacznie oddalone od centrum historycznego i jego bezpośrednich okolic, a więc tym bardziej powinna zadowolić osoby, którym nie chce się ruszać dupy nieco dalej. Dodam też, że lista ta zawiera przegląd atrakcji wszelakiego rodzaju, choć kładę w niej nacisk głównie na konstrukcjach, które były już stare kiedy Jezus dopiero robił w majty. Wreszcie, numerację należy traktować poglądowo – tu kierowałem się raczej bliskością jednego obiektu od drugiego, przy okazji z grubsza wytyczając jako-taką trasę.
1. Castel Sant’Angelo
Dobra, wiem – Castel Sant’Angelo to nie do końca off-streamowa atrakcja, jednak bardzo często – na przykład na wycieczkach zorganizowanych – jest traktowany po macoszemu i pokazywany tylko z pewnej odległości, jako swego rodzaju ciekawostka mijana podczas spaceru do Bazyliki św. Piotra. Na tej samej zasadzie ja również potraktowałem go trzy razy i dopiero czwarta wizyta u jego stóp (no dobra – swoje zrobił również deszcz) skłoniła mnie do wejścia do środka.
Castel Sant’Angelo było dawno temu niczym więcej jak mauzoleum. Mauzoleum nie byle jakim, bo marmurowym i obsadzonym zgrabnymi cyprisikami, ale jednak tylko mauzoleum (czyli naprawdę odjebanym grobowcem cesarza Hadriana). W VI wieku kościół doszedł do wniosku, że ta pogańska kupa gruzu na wybrzeżu Tybru może się do czegoś przydać i przerobił go na równie odwaloną fortecę. Forteca, mimo iż na dobrą sprawę przydała się tylko raz, była na tyle bezpieczna, że w XIII wieku połączono ją nadziemnym przejściem z Watykanem, którego to przejścia obecnie nie można niestety zwiedzać.
Sama forteca była kilkukrotnie przebudowywana i modernizowana – powstawały kolejne bastiony, a cyprysy kompletnie zniknęły (pewnie zawadzały podczas nakurwiania z armat). Modyfikacjom ulegało także wnętrze, swego czasu skąpane w renesansowym blichtrze, którego wspomnienie można podziwiać współcześnie. Blichtr ten, rzecz jasna, ominął dolne poziomy, które swego czasu służyły jako mało sympatyczne więzienie. Co nieco skapnęło go natomiast na most z roku 136 naszej ery, który w XVI wieku został elegancko przystrojony załamującymi ręce aniołkami.
Jeśli zastanawiacie się, czy warto wydać 13 Euro i obejść całe to ustrojstwo, to – poza powyższymi – skusić Was może całkiem solidna kolekcja interesującej średniowiecznej broni, ładny (zwłaszcza w lato) taras na czwartym poziome, a także panorama Rzymu, którą można podziwiać ze szczytu twierdzy. To ostatnie jest warte uwagi, zwłaszcza że oglądanie miasta z podobnej perspektywy kopuły Bazyliki Św. Piotra trzeba okupić potwornymi kolejkami – nie tylko do samej świątyni, ale także do windy czy na schody. No – i z zamku zobaczycie także samą bazylikę, będącą na tyle blisko, że może nawet poczujecie kadzidło.
2. Plac za Łukiem wytwórców octu
Jeśli po wizycie w Zamku Anioła postanowicie dojść do sławnego Piazza Navona, nie zapomnijcie zahaczyć o schowany placyk, znajdujący się pod adresem Via del Pellegrino 19. Sam skwerek nie ma może jakiejś imponującej historii, ale jest jednym z najbardziej malowniczych sekretów Wiecznego Miasta, dość często umieszczanym zresztą na przeróżnych pocztówkach. Nawet jeśli zasadniczo nie macie szczęścia w życiu, to istnieje niewielka szansa, że poza Wami będzie tu ktoś spoza stałych mieszkańców, rustykalnie wylewających kubły pomyj do studzienki ściekowej. Zawartości kubła nie poczujecie, bo jest tu za dużo kwiatów.
3. Wyspa Tyberyjska
Schowana pod przysłowiową latarnią, Wyspa Tyberyjska jest jedną z moich ulubionych rzymskich mikro-atrakcji, odkrytą podczas mojej poprzedniej wizyty kilka lat temu. Ten ściśle zabudowany spłachetek lądu to najmniejsza stale zamieszkana wyspa na świecie, kiedyś będący podstawą dla świątyni, postawionej ku chwale rzymskiego boga Asklepiosa (to ten gostek od leczenia). Jeśli poświęcicie chwilę i zejdziecie na jej niższy poziom, możecie z jego perspektywy rzucić okiem na klimatyczne pozostałości Pons Aemilius (inaczej Ponte Rotto) – najstarszego mostu w Rzymie, który od 1887 roku nieco kretyńsko sterczy w środku rzeki i kusi miłośników ekstremalnego parkouru. Po samej wyspie można chodzić za darmola.
4. Teatr Marcellusa
W odległości splunięcia od Wyspy Tyberyjskiej znajdziecie Teatr Marcellusa, którego budowa została gwałtownie przerwana śmiercią Juliusza Cezara (wszyscy znamy tę historię), a następnie wznowiona za Oktawiana Augusta. Wieść gminna niesie, że budynek ten – zanim popadł w ruinę – był pierwowzorem słynnego Colosseum i dość łatwo jest w to uwierzyć, biorąc pod uwagę podobieństwo tych dwóch budowli. Z Teatrem Marcellusa czas obszedł się jednak znacznie mniej łaskawie, jako że jego pozostałości zostały w XII wieku włączone w obręb twierdzy, przerobionej następnie na renesansowy pałac projektu jakiegoś tam Baldassare Peruzziego. Jeśli nie chce się Wam wystawać w kolejce pod Colosseum, na obszar Teatru wejdziecie za friko, a w bonusie Rzym dorzuci Wam jeszcze Portyk Oktawii – kiedyś wyznaczający granicę pokaźnego zbioru dzieł sztuki. Dziś część kolumnady świątyń poświęconych Jowiszowi i Junonie stanowi część pobliskiego kościoła Świętego Anioła.
5. Il Gelato di San Crispino
Il Gelato… i tak dalej, to nie żaden kościół św. Kryspina, ale… lodziarnia. I to – według niektórych opinii – jedna z najlepszych w Rzymie. Wszystkie dostępne i dość kosmiczne smaki (włączając takie jak miodowy czy lukrecjowy, który z całego serca polecam) schowane są tutaj pod estetycznymi, metalowymi wieczkami, przez które nie dostrzeżecie żadnych kolorów. Pomimo tego, iż lodziarnię poleca kilka mniej popularnych przewodników oraz niektórzy właściciele hosteli, nie znajdziecie tutaj tłumów ludzi, a dodatkowo kupienie dwóch smacznych gałek nie sprawi, że cały Wasz wyjazd podrożeje o 25%. Lody są przepyszne, a możecie je zjeść w towarzystwie niezwykle kripnego Pinokia, siedzącego na ławce po drugiej stronie uliczki.
6. Kościół św. Sebastiana na Palatynie
Nie trzeba dużo kombinować, żeby wpaść na to, gdzie znajduje się ten kościółek – czym innym jest dojście do niego. Budyneczek znajduje się w połowie drogi do szczytu wzgórza palatyńskiego i cieszy się stosunkowo małym powodzeniem, pomimo niewątpliwego uroku otaczającego go ogródka, silnego zwłaszcza w godzinach wieczornych. My mieliśmy szczęście trafić do niego podczas próby chóru, który nadał miejscu mistycznego, średniowiecznego klimatu. Mijając kościół z jego prawej strony możecie pójść dalej i trafić jeszcze do kościoła św. Bonawentury – robicie to na własne ryzyko, bo stanowi on jednocześnie koniec ślepej uliczki. Plus jest taki, że macie stąd bardzo blisko do Forum Romanum.
7. Złoty Dom i Termy Trajana
Znajdujący się rzut kamieniem od Colosseum Złoty Dom, to były crib niesławnego cesarza Nerona. Domus Aurea swego czasu zajmował niemal 1/3 miasta, włączając w to sztuczne jezioro w miejscu, w którym obecnie stoi właśnie Colosseum. Co dość zagadkowe, niegdyś skąpaną w złocie i macicy perłowej posiadłość można ponownie zwiedzać dopiero od 2014 roku i to wyłącznie w soboty i niedzielę, płacąc za tę przyjemność aż 23 Euro od głowy.
Jeśli nie macie takiej kasy (my nie mieliśmy), dobrym pomysłem będą leżące tuż obok – na wzgórzu Oppius – Łaźnie/Termy Trajana – obiekt co prawda częściowo zamknięty przed zwiedzającymi, ale dobrze widoczny zza ogrodzenia. No dobra – „obiekt” to może za dużo powiedziane. Z całych łaźni, zbudowanych w I wieku na zgliszczach Złotego Domu, ostały się dwie konstrukcje, bowiem pozostałe zabudowania od czasów średniowiecznych były wykorzystywane jako źródło darmowego, obrobionego kamienia. Nie pomógł tu nawet nowatorski projekt Apollodorusa z Damaszku, który zaprojektował obiekt tak, by jego ściany były jak najdłużej ogrzewane przez światło słoneczne.
Niemniej, coś tam można zobaczyć, a nawet poczytać, a otaczający Termy park pełen jest dodatkowych niespodzianek, z których niektóre poukrywane są na dziedzińcach otaczających go domów. Jeśli jakimś cudem zaliczacie się do tych 5 osób na świecie, które są szczególnie zainteresowane łaźniami, to na południu Rzymu czekają na Was nieźle zachowane Termy Karakalii, a w północno-wschodniej części miasta – również dobrze się trzymające Termy Dioklecjana.
8. Nymphaeum Aleksandra i Magiczne Drzwi
Na koniec zostawiłem sobie moje ulubione odkrycie tegorocznego wyjazdu do Rzymu, czyli Nymphaeum Aleksandra. Ta zagadkowa budowla, leżąca obecnie na placu Victora Emanuela II, to jedyna istniejąca obecnie przedstawicielka 15 widowiskowych fontann, które dodawały chwały starożytnemu Rzymowi. Ta, będąca ruiną już w XVI wieku, monumentalna konstrukcja była niegdyś zasilana przez specjalny akwedukt i jest uważana za prekursorkę swoich renesansowych odpowiedników, sikających wodą w całym Wiecznym Mieście. Niestety, jak to zwykle bywało w przypadku obszernych ruin, duża część konstrukcji została rozebrana celem pobrania budulca do nowszych konstrukcji.
Tuż obok Nymphaeum – we fragmencie ściany – stoją również niejakie Magiczne Drzwi, stworzone na początku XVII wieku przez Massimiliano Polombarę. Polombara znany był ze swoich alchemicznych ciągot, a te konkretne odrzwia – jedyne, które pozostały z aż pięciu wejść do jego posiadłości – mają podobno skrywać sekret kamienia filozoficznego. Wedle legendy biedny frajer Massimiliano miał kiedyś gościć u siebie innego alchemika (mógł to być Francesco Borri), podobnoż znającego wspomnianą wyżej recepturę. Ów niecny łotr pewnego dnia opuścił gościnę bez pożegnania, zostawiając za sobą kilka złotych listków oraz zamazaną, nie do końca jasną recepturę. Zdesperowany Polombara wyrył zawartość kartki na drzwiach, będąc przekonanym, że ktoś kiedyś ją rozgryzie, a następnie zapuka z gotowym rozwiązaniem do jego drzwi. No frajer – jak mówiłem. Jak widać jednak, wiara we Włochach jest silna, bo drzwi stoją nienaruszone po dziś dzień, strzeżone zresztą przez dwa posągi egipskiego boga Besa – patrona (bo czemu by nie) tańców, wesela i rodziny. Bes nie pomógł natomiast samemu właścicielowi drzwi, który został otruty w roku 1680. Truciznę mógł podobno zaaplikować mu sam Borri, wkurzony tym, że jakiś debil wyrył jego sekretny przepis na drzwiach do swojej chawiry.
Lokalizacja opisanych atrakcji Rzymu:
Wszystkie opisane atrakcje zaznaczyłem również na poniższej mapce. Powinna ona pomóc w ich namierzeniu i opracowaniu uwzględniającej je trasy po Wiecznym Mieście. Jeśli macie sugestie innych ukrytych klejnotów Wiecznego Miasta, zapraszam do dzielenia się nimi w komentarzach.
Brak komentarzy