Samarkanda, czyli uzbecki efekt wow

Pomimo niewątpliwego uroku Buchary, nie mogliśmy (i w sumie nie chcieliśmy) spędzać w niej za wiele czasu. Podczas spaceru drugiego dnia na miejscu udało nam się kupić bilety kolejowe do Samarkandy (31 tys. sum na osobę – trzeba mieć ze sobą paszport), korzystając przy tej okazji z usług pana, który przez cały proces sprzedaży entuzjastycznie grał w pasjansa na swoim Samsungu Galaxy S4. Z tego względu, 10 dzień naszej podróży po Azji Centralnej rozpoczęliśmy już o 6:30, szykując się do podróży uzbecką koleją wprost do najważniejszego miasta Jedwabnego Szlaku.

Kupno biletów w Uzbekistanie

Praca wre jak dzika…

Historia Samarkandy w skrócie

Po podbiciu Samarkandy (wtedy jeszcze zwanej Marakandą) w 329 r. p.n.e., Aleksander Wielki miał powiedzieć, że wszystko, co słyszał o Marakandzie jest prawdziwe, poza tym, że jest piękniejsza niż sobie wyobrażał. W sumie nic dziwnego – Samarkanda istniała na mapie świata już w V wieku przed Chrystusem, więc miała w cholerę czasu na rozwój i rozbudowę. Tym bardziej, że leżała na najważniejszych skrzyżowaniu Jedwabnego Szlaku – to stąd karawany skręcały w stronę Chin, Indii lub ówczesnej Persji.

Po tym, jak Aleksander zajął się poważniejszymi sprawami, takimi jak Węzeł Gordyjski czy umieranie z powodu ekstensywnego alkoholizmu, Samarkanda przez długi czas przechodziła z rąk do rąk, a jej kolejni dzierżyciele – w tym zachodni Turcy, Arabowie czy Seldżukowie – starali się do cna wycisnąć jej, pozornie nieskończone, bogactwa. Nie dało się… aż do 1220 roku, kiedy to miasto zostało doszczętnie rozpieprzone przez Dżingis-Chana.

Inny wielki władca Mongolski – Tamerlan (czy też Timur) – nie pozwolił jednak miastu odejść w zapomnienie i w 1370 uczynił z Samarkandy swoją stolicę. Rozbudowę kontynuowali jego synowie i wnukowie. Do czasów śmierci jednego z nich, Ulugbeka, Samarkanda ponownie stała się ekonomicznym i intelektualnym centrum tej części świata.

Niestety, po tym okresie do Samarkandy wkroczyła siła, której nie dało się wygonić za pomocą łuku i dobrych skilli w jeździe konno. Seria trzęsień ziemi ponownie wyrównała miasto z gruntem i do czasów Emiratu Buchary (który „siłą” ponownie je zaludnił) miasto było praktycznie niezamieszkane. Co zaskakujące, obecny kształt Samarkandy zawdzięczamy również Rosjanom, którzy po 1868 dołączyli je do swojego imperium i postanowili odstawić je niczym licealistę na bal maturalny.

Dzisiaj Samarkanda to właściwie najważniejsze miasto na turystycznym szlaku Uzbekistanu. Znacznie bardziej kosmopolityczna i „epicka” niż Buchara (nie mówiąc już o Chiwie), przyciąga rocznie tysiące turystów, kusząc ich dwoma najważniejszymi miejscami: Registanem oraz okolicami dawnej dzielnicy żydowskiej, z górującymi nad nią kopułami meczetu Bibi Chanum.

Registan to jebutny plac, na którym w sympatycznym kółeczku stoją trzy potężne medresy: Ulugbek, Sher Dor oraz Tilla-Kari. Budynki te pozostają jednymi z najstarszych w Azji Centralnej i – prawdopodobnie – są również jej największą atrakcją turystyczną. Jak wspomniałem wcześniej, ich stosukowo dobry stan Uzbekistan zawdzięcza… Rosjanom, którzy włożyli ogrom pracy w ich konserwację. Ruscy jednak nie byliby sobą, gdyby nie rozwiązali problemu po swojemu i nie pododawali od siebie kilku elementów, często zgoła kretyńskich. Trzy medresy, podobnie jak sam plac, kiedyś najprawdopodobniej będący ogromnym bazarem, robią potężne wrażenie i naprawdę trudno się od nich odkleić – czy to w ciągu dnia, czy to w nocy, kiedy miejsce jest umiejętnie oświetlone. Wszystko jednak ma swoją cenę: na teren Registanu wejdziecie dopiero po zapłaceniu 20 tys. sum, co po przeliczeniu nie jest może kwotą wygórowaną (ok. 15 zł), ale niewątpliwie najwyższą, jaką przyjdzie Wam zapłacić w Uzbekistanie za jakikolwiek wstęp. Oczywiście, plac jest otwarty i z zewnątrz możecie napatrzeć się na niego do woli, ale nie wyobrażam sobie, by będąc w jego okolicy nie wejść do każdej z trzech medres. Sknerusów może przekonać opcja wieczornego powrotu na tym samym bilecie – poproście tylko osobę sprawdzającą, żeby go nie przedzierała.

Samarkanda - Registan

Registan w całej okazałości

Restauracja Labi G’or

Okolice Registanu to nie tylko same medresy, ale także OGROMNIASTY deptak (na wschodzie), sympatyczny park z fontannami (na południu) czy dom weselny, w którym podczas naszej wizyty miał miejsce tradycyjny, uzbecki ślub (na zachodzie). To także promenada sklepowa, po której od czasu do czasu przechadzają się zaglądające do sklepów pawie… oraz restauracja Labi G’or, która jest idealnym miejscem na popróbowanie tradycyjnej, uzbeckiej kuchni.

Pomimo położenia tuż przy najważniejszej atrakcji turystycznej Azji Centralnej, Labi G’or pozostaje miejscem tanim i bardzo przyjemnym. Na miejscu znajdziecie nie tylko dobre jedzenie i tradycyjne, uzbeckie stoły, przy których spożyjecie posiłek siedząc po turecku, ale będziecie mieli okazję popatrzeć na localców, którzy wpadają na miejsce na przedpołudniową najebkę, rodzinny obiad albo partyjkę tryktraka, zwanego także backggamonem. W menu znajdziecie wszystkie najważniejsze, centralno-azjatyckie specjały, o których więcej możecie przeczytać tutaj.

Samarkanda - Restauracja Labi G’or

Panowie nakurwiają w tryktraka

Drugim, wartym odwiedzenia miejscem w Samarkandzie są, jak już wspomniałem, okolice starej dzielnicy żydowskiej. Tutejsze zabytki są w znacznie gorszym stanie niż registańskie medresy. Rosjanie najwyraźniej nie pokochali tego miejsca tak bardzo, jak Bibi – chińska żona Timura, na której cześć powstał nie tylko największy tutejszy meczet, ale której mauzoleum wznosi się również naprzeciwko. Setki lat, liczne trzęsienia ziemi i brak zainteresowania uzbeckiego rządu sprawiły, że meczet Bibi Chanum wygląda dobrze tylko z większej odległości. Z bliska widać, że przywrócenie go do stanu świetności wymagałoby ogromnych nakładów pracy i finansowych.

Samarkanda - meczet Bibi Chanum

Z tej odległości meczet Bibi Chanum wygląda naprawdę dobrze…

Przygnębiające wrażenie pogłębia się po wejściu do wnętrza budowli, będącego w tragicznym stanie, nie poprawianym przez gołębie, srające na wszystko jak opętane. Pobliskie mauzoleum „cesarzowej” Bibi jest w nieco lepszym stanie – zostało odrestaurowane w 2007 roku, jako budowla wymagająca znacznie mniej roboty. Wejście do obu budowli jest płatne (odpowiednio 10 tys. sum do meczetu i 8 tys. do mauzoleum), ale jeśli macie NAPRAWDĘ duże ciśnienie na niewydawanie hajsu, to możecie je sobie odpuścić – zwłaszcza niezbyt imponujące mauzoleum.

Samarkanda - wnętrze meczetu Bibi Chanum

… ale tu już jest znacznie gorzej

Paręset kroków na północny wschód od meczetu Bibi znajdziecie jeszcze jedno ważne miejsca. Shah-i-Zinda to aleja starożytnych mauzoleów, w których pochowana jest cała zgraja przeróżnych ważnych osobistości, włączając w to na przykład siostrę Timura, której grobowiec uznawany jest za najpiękniejszy. Miejsce faktycznie warto odwiedzić, chociaż rojące się od turystów schody wejściowe mogą początkowo do tego zniechęcać. Odwiedzając Shah-i-zinda należy pamiętać, że bądź co bądź znajdujemy się na cmentarzu, którego pozostała, większa część rozciąga się poza aleją. W teorii turyści nie mogą go odwiedzać, chociaż jeśli wejdziecie na niego którąś z dolnych bram, to będziecie mieli okazję pokręcić się pomiędzy nowszymi nagrobkami. Moja teoria na temat zakazu odwiedzania „nieturystycznej” części jest taka, że służy on głównie wyciąganiu kasy za wejście na Shah-i-Zinda. Sami wbiliśmy się do Alei właśnie z „głównego” cmentarza, nie zdając sobie sprawy, że wejście na nią jest płatne (8 tys. sum). Sama Shah-i-Zinda jest też zresztą bramą do obszaru zwanego jako Afrosiab, czyli Starożytna Samarkanda. Tu, na ponad 2 km kwadratowych, można znaleźć pozostałości po mieście, które swego czasu podbił Aleksander Macedoński, podobnie jak „przyporządkowane” im muzeum, prezentujące najważniejsze znaleziska. Wstęp do tego ostatniego jest płatny – w 2016 roku cena wynosiła 10 tys. sum.

Samarkanda - Shah-i-Zinda

Shah-i-Zinda od strony cmentarza

Skłamałbym, gdybym powiedział, że powyższe highlightsy to wszystko, co można w Samarkandzie zobaczyć. Poza Registanem i dzielnicą żydowską (w której znajdziecie zresztą parę innych miejsc wartych odwiedzenia, jak choćby ładnie zlokalizowany i porządnie odnowiony meczet Hazrat-Hizr), w mieście jest jeszcze choćby „miasteczko rosyjskie” czy stare miasto, ciągnące się od Registanu na południe. Napiszę jednak z pełną szczerością, że po odwiedzinach w Chiwie, Bucharze, a potem przemierzeniu szerokich chodników Samarkandy, naprawdę nie chciało nam się odkrywać jej głębiej zakopanych sekretów – te leżące na wierzchu w 100% nam wystarczyły…

Bohodir B&B

Było tak tym bardziej, że po raz kolejny w Uzbekistanie znaleźliśmy bardzo przyjemny nocleg. Bohodir B&B to najbardziej zbliżona do hostelu miejscówka, którą udało nam się namierzyć w tym kraju. Pomijając nawet kwestię jego bliskości do najważniejszych atrakcji, Bohodir wyróżnia się przyjemnym, ocienionym i bardzo „podróżniczym” dziedzińcem, a do tego serwuje nie tylko solidne śniadania, ale także okazjonalne poczęstunki w ciągu dnia (złożone na przykład z kawałków świeżutkiego, hodowanego na miejscu arbuza). To, w połączeniu z wygodnymi miejscami do półleżenia, aż prosi się o krótkie powroty w celu przymknięcia oczu na parę minut… albo kilka godzin. Najmniej atrakcyjnym elementem Bohodir B&B są natomiast pokoje, którym przydałoby się trochę właścicielskiej miłości. Ale i one dają radę się wybronić. Nocleg w Bohodir B&B możecie zarezerwować tutaj.

Samarkanda - Bohodir Bed and breakfast

Hostelowe patio

Jak się okazało, największym problemem związanym z Samarkandą było… wydostanie się z niej. Stosunkowa bliskość Taszkientu sprawia, że pociągi do stolicy Uzbekistanu lepiej rezerwować z wyprzedzeniem – zwłaszcza, jeśli zależy Wam na niskiej cenie biletu. Nam zależało, ale i tak nie mieliśmy wyboru. Z powodu dużego obłożenia byliśmy zmuszeni zakupić dwa bilety do szumnie zwanej biznes-klasy (po 54 tys. sum na łebka), która okazała się tym, czym w Polsce jest nowocześniejsza klasa 2. Jakby tego było mało, całą drogą do Taszkientu spędziliśmy w towarzystwie podstarzałych Francuzów, z których jeden sakramencko chrapał. Na szczęście cała przeprawa trwała zaledwie 3 godziny.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Uzbekistaniepolubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?