Samarkanda, czyli uzbecki efekt wow
Pomimo niewątpliwego uroku Buchary, nie mogliśmy (i w sumie nie chcieliśmy) spędzać w niej za wiele czasu. Podczas spaceru drugiego dnia na miejscu udało nam się kupić bilety kolejowe do Samarkandy (31 tys. sum na osobę – trzeba mieć ze sobą paszport), korzystając przy tej okazji z usług pana, który przez cały proces sprzedaży entuzjastycznie grał w pasjansa na swoim Samsungu Galaxy S4. Z tego względu, 10 dzień naszej podróży po Azji Centralnej rozpoczęliśmy już o 6:30, szykując się do podróży uzbecką koleją wprost do najważniejszego miasta Jedwabnego Szlaku.
Dzisiaj Samarkanda to właściwie najważniejsze miasto na turystycznym szlaku Uzbekistanu. Znacznie bardziej kosmopolityczna i „epicka” niż Buchara (nie mówiąc już o Chiwie), przyciąga rocznie tysiące turystów, kusząc ich dwoma najważniejszymi miejscami: Registanem oraz okolicami dawnej dzielnicy żydowskiej, z górującymi nad nią kopułami meczetu Bibi Chanum.
Registan to jebutny plac, na którym w sympatycznym kółeczku stoją trzy potężne medresy: Ulugbek, Sher Dor oraz Tilla-Kari. Budynki te pozostają jednymi z najstarszych w Azji Centralnej i – prawdopodobnie – są również jej największą atrakcją turystyczną. Jak wspomniałem wcześniej, ich stosukowo dobry stan Uzbekistan zawdzięcza… Rosjanom, którzy włożyli ogrom pracy w ich konserwację. Ruscy jednak nie byliby sobą, gdyby nie rozwiązali problemu po swojemu i nie pododawali od siebie kilku elementów, często zgoła kretyńskich. Trzy medresy, podobnie jak sam plac, kiedyś najprawdopodobniej będący ogromnym bazarem, robią potężne wrażenie i naprawdę trudno się od nich odkleić – czy to w ciągu dnia, czy to w nocy, kiedy miejsce jest umiejętnie oświetlone. Wszystko jednak ma swoją cenę: na teren Registanu wejdziecie dopiero po zapłaceniu 20 tys. sum, co po przeliczeniu nie jest może kwotą wygórowaną (ok. 15 zł), ale niewątpliwie najwyższą, jaką przyjdzie Wam zapłacić w Uzbekistanie za jakikolwiek wstęp. Oczywiście, plac jest otwarty i z zewnątrz możecie napatrzeć się na niego do woli, ale nie wyobrażam sobie, by będąc w jego okolicy nie wejść do każdej z trzech medres. Sknerusów może przekonać opcja wieczornego powrotu na tym samym bilecie – poproście tylko osobę sprawdzającą, żeby go nie przedzierała.
Drugim, wartym odwiedzenia miejscem w Samarkandzie są, jak już wspomniałem, okolice starej dzielnicy żydowskiej. Tutejsze zabytki są w znacznie gorszym stanie niż registańskie medresy. Rosjanie najwyraźniej nie pokochali tego miejsca tak bardzo, jak Bibi – chińska żona Timura, na której cześć powstał nie tylko największy tutejszy meczet, ale której mauzoleum wznosi się również naprzeciwko. Setki lat, liczne trzęsienia ziemi i brak zainteresowania uzbeckiego rządu sprawiły, że meczet Bibi Chanum wygląda dobrze tylko z większej odległości. Z bliska widać, że przywrócenie go do stanu świetności wymagałoby ogromnych nakładów pracy i finansowych.
Przygnębiające wrażenie pogłębia się po wejściu do wnętrza budowli, będącego w tragicznym stanie, nie poprawianym przez gołębie, srające na wszystko jak opętane. Pobliskie mauzoleum „cesarzowej” Bibi jest w nieco lepszym stanie – zostało odrestaurowane w 2007 roku, jako budowla wymagająca znacznie mniej roboty. Wejście do obu budowli jest płatne (odpowiednio 10 tys. sum do meczetu i 8 tys. do mauzoleum), ale jeśli macie NAPRAWDĘ duże ciśnienie na niewydawanie hajsu, to możecie je sobie odpuścić – zwłaszcza niezbyt imponujące mauzoleum.
Paręset kroków na północny wschód od meczetu Bibi znajdziecie jeszcze jedno ważne miejsca. Shah-i-Zinda to aleja starożytnych mauzoleów, w których pochowana jest cała zgraja przeróżnych ważnych osobistości, włączając w to na przykład siostrę Timura, której grobowiec uznawany jest za najpiękniejszy. Miejsce faktycznie warto odwiedzić, chociaż rojące się od turystów schody wejściowe mogą początkowo do tego zniechęcać. Odwiedzając Shah-i-zinda należy pamiętać, że bądź co bądź znajdujemy się na cmentarzu, którego pozostała, większa część rozciąga się poza aleją. W teorii turyści nie mogą go odwiedzać, chociaż jeśli wejdziecie na niego którąś z dolnych bram, to będziecie mieli okazję pokręcić się pomiędzy nowszymi nagrobkami. Moja teoria na temat zakazu odwiedzania „nieturystycznej” części jest taka, że służy on głównie wyciąganiu kasy za wejście na Shah-i-Zinda. Sami wbiliśmy się do Alei właśnie z „głównego” cmentarza, nie zdając sobie sprawy, że wejście na nią jest płatne (8 tys. sum). Sama Shah-i-Zinda jest też zresztą bramą do obszaru zwanego jako Afrosiab, czyli Starożytna Samarkanda. Tu, na ponad 2 km kwadratowych, można znaleźć pozostałości po mieście, które swego czasu podbił Aleksander Macedoński, podobnie jak „przyporządkowane” im muzeum, prezentujące najważniejsze znaleziska. Wstęp do tego ostatniego jest płatny – w 2016 roku cena wynosiła 10 tys. sum.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że powyższe highlightsy to wszystko, co można w Samarkandzie zobaczyć. Poza Registanem i dzielnicą żydowską (w której znajdziecie zresztą parę innych miejsc wartych odwiedzenia, jak choćby ładnie zlokalizowany i porządnie odnowiony meczet Hazrat-Hizr), w mieście jest jeszcze choćby „miasteczko rosyjskie” czy stare miasto, ciągnące się od Registanu na południe. Napiszę jednak z pełną szczerością, że po odwiedzinach w Chiwie, Bucharze, a potem przemierzeniu szerokich chodników Samarkandy, naprawdę nie chciało nam się odkrywać jej głębiej zakopanych sekretów – te leżące na wierzchu w 100% nam wystarczyły…
Jak się okazało, największym problemem związanym z Samarkandą było… wydostanie się z niej. Stosunkowa bliskość Taszkientu sprawia, że pociągi do stolicy Uzbekistanu lepiej rezerwować z wyprzedzeniem – zwłaszcza, jeśli zależy Wam na niskiej cenie biletu. Nam zależało, ale i tak nie mieliśmy wyboru. Z powodu dużego obłożenia byliśmy zmuszeni zakupić dwa bilety do szumnie zwanej biznes-klasy (po 54 tys. sum na łebka), która okazała się tym, czym w Polsce jest nowocześniejsza klasa 2. Jakby tego było mało, całą drogą do Taszkientu spędziliśmy w towarzystwie podstarzałych Francuzów, z których jeden sakramencko chrapał. Na szczęście cała przeprawa trwała zaledwie 3 godziny.
Brak komentarzy