Almaty – kazachska perełka miejska
Jeśli zaczynamy mówić o „miejskich” atrakcjach Kazachstanu, to… dość szybko skończymy. Wiele osób wie, że Astana – czyli obecna stolica – to miasto nowoczesne, robiące ogromne wrażenie i aż kapiące od bogactwa, które zapewniło mu czarne złoto. Jeśli jednak szukamy w Kazachstanie czegoś spokojniejszego, ale również wartego uwagi, warto zwrócić nasze modre oczy na Almaty.
Położone na samym południu Kazachstanu Almaty to miasto stosunkowo nowe. Trzęsący regionem Ruscy założyli je niemalże od podstaw w 1854 roku i nazwali Verny. Początkowo był to zaledwie fort na pograniczu Jedwabnego szlaku, ale doprowadzenie na miejsce kolei i I Wojna Światowa (czy raczej oddalenie od niej) sprawiły, że w 1927 roku ówczesna Ałma-Ata została stolicą Sowieckiego Kazachstanu. II Wojna Światowa również wydatnie przyczyniła się do rozwoju miasta, jako że zlokalizowane tutaj, a mocno oddalone od frontu fabryki ściągnęły na miejsce masę siły roboczej, w tym na przykład całą rzeszę Koreańczyków. Po 1998 roku, kiedy stolica wolnego już Kazachstanu została relokowana do Astany, Almaty nie przestały się rozwijać, zachowując opinię lokalnej stolicy kultury i szeroko pojętego chillu.
Almaty są przesympatycznym miastem. Bliskość gór i granicy z Kirgistanem sprawia, że ląduje tu bardzo (i stosunkowo – jak na Azję Centralną) wielu turystów, a natura i człowiek zadbali, by mieli oni tu co robić. Dochodzi do tego naprawdę solidna (i tania) baza noclegowa na poziomie, którego nie uświadczymy raczej w wielu innych punktach regionu.
Miasto jest atrakcją samą w sobie. Umiarkowany mikroklimat i bliskość gór sprawia, że nawet w lato temperatury nie sprawiają, że człowiek od razu ląduje na ostrym dyżurze z udarem, a liczne skwery i parki kuszą ocienionymi alejkami, po których można spacerować tak, jakbyśmy nie mieli nic do roboty. A mamy. W Almatach jest kilka REALNYCH punktów zainteresowania, dla których – inaczej niż na przykład w Biszkeku czy Taszkiencie – faktycznie warto tu przyjechać.
Głównym tourist-magnetem jest Kok-Tobe, czyli górujące nad miastem, wcale nie małe (1100 m) wzgórze, z którego możemy obejrzeć sobie Almaty z wysoka… ale nie tylko. Na górkę z łatwością dostaniemy się kolejką linową (2000 tenge w obie strony, co w sumie nie jest małą kwotą), „odjeżdżającą” spod Pałacu Republiki. Sam przejazd trwa 6 minut i jest atrakcją samą w sobie, o ile trafi nam się ładna pogoda. Nam się nie trafiła, w wyniku czego sam pobyt na Kok-Tobe również był dość surrealistyczny. Na górze bowiem, poza tarasami widokowymi i obowiązkowymi w takich miejscach kafejkami, znajdziemy typowo odpustowe atrakcje – kabiny 5D, plastikowe postacie z bajek czy… jedyny na świecie (podobno) pomnik Beatlesów, na których przedstawiono całą Czwórkę z Liverpoolu. Wszystko to, poprzetykane dziką ilością stoisk z pamiątkami, obstawia krótką trasę spacerową, kończącą się w okolicy tutejszej wieży telewizyjnej, będącej 372-metrowym ukoronowaniem wzgórza. Jeśli dodamy do tego kompletny brak ludzi na miejscu (pogoda), to otrzymamy melancholijny, komercyjny koktajl, udekorowany nieco przyschłą limonką w postaci również obecnego na szczycie diabelskiego młyna. Niemniej, w ładny, bezchmurny dzień Kok-Tobe na pewno może się podobać.
Mi osobiście od Kok-Tobe podobały się niżej położone atrakcje Almatów. Do Centralnego Meczetu niestety nie wszedłem, bo traf chciał, że wylądowaliśmy w jego okolicy w piątek, czyli tego jedynego dnia, kiedy świątynia jest zamknięta dla zwiedzających. Mimo to, zachmurzone niebo ładnie uwydatniło złote kopuły budynku i odszedłem spod niego po zrobieniu jednego z moich ulubionych zdjęć z wyjazdu.
W pobliżu meczetu mieści się jeszcze Zielony Rynek – największy tutejszy bazar, dla nas będący ostatnią (i wykorzystaną) szansą na spróbowanie kumysu. Prócz wszelakich płodów rolno-spożywczych (w ogromnej obfitości), na bazarze można też tanio kupić tak kochane przez wszystkich turystów podróbki firmowych ciuchów, chociaż ceny są tu odrobinę wyższe niż np. w Biszkeku.
Do Katedry Zenkova – jednego z naprawdę niewielu tutejszych zabytków, które pamiętają jeszcze czasy carskie – również nie wszedłem, bo (a jakże) była w remoncie. Niemniej, ta daleka krewna soboru Wasyla Błogosławionego w Moskwie jest nie tylko najbardziej kolorowym budynkiem w mieście, ale również (podobno) drugim co do wielkości budynkiem na świecie, zbudowanym wyłącznie z drewna (włączając w to – uwaga – także GWOŹDZIE). Katedra, zlokalizowana w centrum przyjemnego parku Pantiflova, jest popularnym celem spacerów, a także miejscem must-see, jeśli kręci Was ekstremalne karmienie gołębi. Uwaga – wzmiankowany Pantiflov nie był jakimś tam pojedynczym Ruskiem, a 28-osobowym oddziałem wojskowym, który podczas obrony Moskwy w 1941 roku wsławił się rozpieprzeniem 18 niemieckich czołgów oraz… no cóż – spektakularną śmiercią. Pomnik tych dżentelmenów również znajdziecie w parku, na wschód od katedry.
Plac Republiki – czyli tutejszy wariant placu centralnego, znajdującego się w każdym post-sowieckim mieście – jest dość kameralny w porównaniu z tym, co można zobaczyć w innych dużych miastach regionu. Jego centralną częścią jest replika Złotego Człowieka (symbolu nowoczesnego Kazachstanu, według legendy będącego szczątkami zabitego w bitwie księcia, pochowanego w złotej zbroi i odkopanego 1969 roku jakieś 60 km od miasta – chociaż mówi się, że równie prawdopodobnie mogła to być księżniczka), stojąca na kamiennej kolumnie. Na placu – jak to zwykle bywa w takich miejscach – znalazło się również miejsce dla kilku innych pomników (m.in. Świtu Wolności) oraz budynków rządowych, włączając w to radę miejską czy rezydencję prezydencką. Pod placem – według najlepszych, rosyjskich standardów – rozciąga się z kolei dość luksusowe centrum handlowe, w którym mija się głównie formalnie ubraną, kazachską klasę wyższą oraz innych backpackerów w śmierdzących, znoszonych sandałach. Plac ma tę zaletę, że ładny dzień rozciąga się z niego wcale smakowity widok na otaczające miasto góry.
Moim ulubionym miejscem w Almatach została jednak ulica Zhibek Zholy (czy też Żybek Żoły), zwana przez localsów Arbatem. Do prawdziwego, moskiewskiego Arbatu trochę jej brakuje, ale wszechobecny klimat bulwaru spacerowego jest tu faktycznie podobny, a restauracje i kafejki sprawiają, że to właśnie tu najlepiej wpaść, kiedy zaczyna nam burczeć w brzuchu. Przy Arbacie znajdziecie również przyzwoite centrum handlowe, a także potwornie sowiecki budynek, w którym mieści się jeden z tutejszych hosteli. Tutejsza stacja metra sprawia również, że to dobry punkt wypadowy do innych rejonów miasta.
Poza Almaty warto wyjechać tym bardziej, że większe turystyczne wścibstwo szybko ujawnia smutną prawdę na temat tego miasta. Poza rejonami stricte „turystycznymi” widać wyraźnie, że miasto przeżyło już swój okres świetności i boryka się z problemami typowymi dla post-sowieckich gospodarek. Niegdysiejsze sklepy dużych marek straszą powybijanymi szybami i od dawna wyblakłymi napisami „do wynajęcia”, fontanny są suche jak pieprz, a w wielu miejscach chodniki nie były naprawiane zapewne od czasów Gorbaczowa. Niemniej, coraz większa ilość tanich połączeń lotniczych ma szansę ponownie pobudzić Almaty do życia, tym bardziej, że niewątpliwie jest to jedno z najprzyjemniejszych miast w regionie.
bARDZO PRZYDATNE INFORMACJE
Właśnie zwiedzam Ałmaty i przenoszę się za dwa dni do Biszkeku 🙂 Ałmaty bardzo mnie pozytywnie zaskoczyło i jestem w szoku że jest tu tak zielono. Ceny powalają jeśli chodzi o zwykłe spożywczaki, a nawet restauracje ! Zwiedzania sporo – jutro z mężem zaliczamy punkty oznaczone na planie miasta od 25 do 30 🙂 Zielony bazar to totalny odjazd w stronę komuny – te mięsa leżące godzinami bez lodówek, wagi z epoki słusznie minionej – inny świat 😉
czyli nic tam nie ma ciekawego