Ostatnia Barykada – rewolucje nie tylko kuchenne
Wpatrzeni w komórkę kręcimy się jak debile po centrum handlowym Globus w Kijowie. Zarówno Google Maps jak i Maps.Me jak w mordę strzelił wskazują, że jesteśmy we właściwym miejscu. Ostatnia Barykada, restauracja polecana jako jedna z najciekawszych i najlepszych w stolicy Ukrainy, powinna być gdzieś tu – w samym centrum miasta, na jednym z krańców Placu Niepodległości (czyli popularnego Majdanu). Kiedy 15 minut wcześniej wpadliśmy na to, że być może chodzi o podziemne centrum handlowe, przez chwilę myśleliśmy, że jesteśmy w domu. Kiedy jednak zjechaliśmy na dół okazało się, że i tu próżno szukać tego kurewskiego lokalu. Jesteśmy w kropce, tym bardziej że Wi-Fi jak na złość nie chce działać…
Wreszcie, rzutem na taśmę, podchodzimy do ochroniarza i pytamy. Ten lekko się uśmiecha i mówi, że musimy wejść do windy i nacisnąć odpowiedni przycisk. Postanawiamy dać szansę tej dziwnej radzie i rzeczywiście – na panelu widzimy guzik, opisany cyrylicą jako OB. Naciskamy go, a gdzieś w środku kiełkuje w nas obawa, że jeśli do restauracji dojeżdża się specjalną windą, to ceny w karcie zbiją nas ze zbolałych po zwiedzaniu kulasów.
Ping! Drzwi windy otwierają się i… kolejne zaskoczenie. To nie żadna restauracja tylko cholerny sklep z pamiątkami. Na półkach piętrzą się przemyślnie wypacykowane miski, na wieszakach wiszą tradycyjne ukraińskie ciuchy, a pod ścianami stoją nawet… wyrzutnie rakiet, na których ktoś wymalował wzory folklorystyczne. Bardzo to wszystko ciekawe, ale gdzie jest ten pieprzony lokal?!
Ponownie – koniec języka za przewodnika. Podchodzimy do szeroko uśmiechniętej sprzedawczyni i – zupełnie niepewni swego i święcie przekonani, że robimy z siebie idiotów – pytamy, czy można tu coś zjeść. Znacie hasło? No żesz kurwa, ile można?!
Od słowa do słowa wyciągamy od babki kolejne wskazówki i wreszcie wypowiadamy właściwe słowa. Laska podchodzi do ściany, ciągnie za jakiś wystający dzynks i zaprasza nas do środka. Na tym etapie nie wiemy już, czego się spodziewać, a ja właściwie jestem pewien, że w środku czekają na nas potrawy serwowane na wyprężonych tyłkach roznegliżowanych kelnerek. Nie to, żebym miał potem pretensje…
Nic bardziej mylnego.
Za ścianą czeka na nas kolejne zadanie. Dwie osoby pytają, czy mamy rezerwację, ale chyba liczebność naszej grupy sprawia, że machają na to ręką – w końcu hajs musi się zgadzać. Kolejna niewiasta wskazuje na umieszczony za nią betonowy mur, ozdobiony metalowymi dłońmi. Enigmatycznie mówi, że nagroda czeka na tych, którzy trafią na właściwą. Jedno z nas ma szczęście. Ukryte drzwi otwierają się bezszelestnie i wreszcie słyszymy upragnione słowa: Witamy w Ostatniej Barykadzie, Państwo tu chyba pierwszy raz?
Nie, po prostu lubimy robić z siebie debili.
Kijowska Ostatnia Barykada to jedna z najciekawszych restauracji, w których zdarzyło mi się jeść. Może nie mam zbyt dużego doświadczenia w tej kwestii, bo najczęściej wystarczy mi pół taboretu i stolik, na którym można ustawić najtańszą pozycję z menu, ale myślę, że nawet poważniejsi gastronomiczni bywalcy będą pod niemałym wrażeniem. Ot, spytajcie choćby Tati i Michała z Poszli Pojechali, którzy dołączyli do nas po 30 minutach, mając po drodze tylko nieco mniejsze problemy ze znalezieniem tego przybytku (zapobiegliwie wysłałem im SMS-a).
Lokal, położony na oddzielnym poziomie centrum handlowego Globus, jest pewnym rodzajem gastronomiczno-kulturowego raju. W trzech salach, z których każda ma inny wystrój, znajduje się kilkadziesiąt stolików, błyskawicznie zapełniających się pod wieczór (my – na całe szczęście – byliśmy na miejscu późnym popołudniem). Zanim jednak usiądziecie do jednego z nich, warto poprosić kogoś z obsługi o zrobienie Wam krótkiego touru po tym miejscu i pokazanie wszystkich jego sekretów. Podczas wycieczki odwiedzicie między innymi stanowisko z tradycyjnym, ukraińskim serem, zasiądziecie przed szczególnego rodzaju barem (nie napiszę więcej, żeby nie psuć niespodzianki) czy obejrzycie sobie oszklone, średniowieczne ruiny, wokół których zbudowana jest jedna z sal.
To nie te wszystkie dziwy stanowią jednak o wyjątkowości Ostatniej Barykady, a z gruntu ukraiński duch, który unosi się w lokalu.
Ostatnia Barykada jest restauracją patriotyczną – chyba tak można to nazwać. Poczynając od nazwy, przez elementy wystroju (zwane przez obsługi Artefaktami Rewolucji), aż po nazwy dań i teksty informacyjne zawarte w karcie, Barykada opowiada o trzech ważnych momentach dla ukraińskiej demokracji. Mowa o rewolucjach: bezkrwawej Rewolucji na Granicie z roku 1990, Pomarańczowej Rewolucji z 2004 roku oraz Rewolucji Godności z roku 2013, w Europie bardziej znanej jako Euromajdan. Czekając na jedzenie, goście mogą dowiedzieć się więcej o tych wydarzeniach, obejrzeć przedmioty, które wykuły swoją historię w ich ogniu (jak na przykład rękawice używane do budowania barykad) i po prostu wchłonąć trochę najnowszej historii Ukrainy.
Poza tym, Ostatnia Barykada to także centrum sztuki i kultury. Na stronie restauracji widnieją liczne ogłoszenia o wykładach, recitalach, wieczorkach poetyckich i wystawach, które lokal gości w swoich progach. Do tego, oprócz Artefaktów Rewolucji, na ścianach znaleźć można także Artefakty Współczesnej Kultury i Sztuki, takie jak na przykład gitara jednego z członków znanego w tym kraju zespołu BoomBox, do której ktoś na potrzeby teledysku dokręcił kółka od łyżworolek.
Przy tym wszystkim wydawałoby się, że człowiek może tu zapomnieć o jedzeniu… A zdecydowanie nie powinien. Klasyczna, ukraińska kuchnia dostaje w Ostatniej Barykadzie skrzydeł… z podwieszonymi silnikami odrzutowymi. Tradycyjne kluski są tu serwowane w towarzystwie króliczych języczków i wyśmienitych kurek, a kojarzona zazwyczaj z biedą kasza – z plastrami dobrze wysmażonego bekonu. Jeśli ktoś myśli przy tym, że za te wymysły trzeba słono zapłacić, to przyjemnie się rozczaruje. Ceny w Ostatniej Barykadzie może nie są najniższe w Kijowie, ale za pełny obiad i tak zapłacimy tu mniej więcej tyle samo, ile za posiłek w warszawskiej restauracji średniej klasy… i to raczej takiej położonej dalej od centrum.
Nawet jeśli nie jesteście fanami turystyki gastronomicznej, będąc w Kijowie MUSICIE odwiedzić Ostatnią Barykadę – choćby po to, żeby poczuć specyficzny, ale przyjemny zapach młodej demokracji, napędzanej wolą walki pokoleń lat ‘80 i ‘90. Gwarantuję, że wszechobecny tu głód wolności bardzo szybko skutkuje pobudzeniem głodu bardziej standardowego, który obsługa lokalu z przyjemnością zaspokoi.
Nie przekonani? To rzućcie jeszcze okiem na poniższy film:
A co z tym cholernym hasłem do wejścia?, spytacie? Cóż – będziecie musieli odkryć je sami. Podpowiem tylko, że w tej kwestii może Wam pomóc pewien kod QR, który jakimś cudem NAM zupełnie umknął…
Bardzo nieprzyjemnie czyta się ten wpis ze wszystkimi „ku**wami” i chamsko-roszczeniowym podeściem do wszystkiego. Rynsztok. „Roznegliżowane tylki kelnerek” trącą szowinizmem. A wpis mógł być ciekawy. Nietstey nie zachęcił mnie do dalszej eksploracji bloga.
Nie jestem nawet pewien, czy chodzi o ten sam tekst. „ze wszystkimi ku**wami” to spore nadużycie biorąc pod uwagę fakt, że w tekście znajduje się tylko jedna ;). Co do tyłków, to nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać i FAKTYCZNIE nastawialiśmy się także na taki obrót spraw, więc nie rozumiem, gdzie tu szowinizm – w końcu i takie lokale są na świecie. Ale, jak to mówią, o gustach się nie dyskutuje :).