Wyspa Man: południowy zachód (Port Erin, Cregneash i okolice)
Południowy zachód Wyspy Man to ten region Wyspy, w którym wielbiciel ładnych widoczków i sielskich miasteczek może spędzić najwięcej czasu. Jeśli ktoś chciałby zatrzymać się na tym obszarze na dłużej, to najlepiej będzie rozbić bazę w Port Erin… nie to, żeby z drugiego końca Wyspy nie dało się tu dojechać w godzinę lekcyjną.
Port Erin i Port St Mary
Te dwa miasteczka siedzą sobie komfortowo naprzeciw siebie po obu stronach półwyspu Mull, niejako strzegąc dostępu do dwóch najważniejszych atrakcji tej części Wyspy Man – wioski Cregneash oraz Przylądka Sound.
Port Erin ma opinię miasta, w którym można spodziewać się najlepszej pogody na Wyspie – taką sytuację miejscowość zawdzięcza otaczającym ją wzgórzom. Na jednym z nich, Bradda Head, przycupnęła sobie kolejna tutejsza (i – w mojej ocenie – najfajniejsza) wolnostojąca wieża, znana jako Milner’s Tower – o niej, podobnie jak o pozostałych wieżach Wyspy Man, opowiem jeszcze dokładniej kiedy indziej.
Wstyd powiedzieć, ale w samym Port Erin (podobnie zresztą jak w Port St Mary) spędziliśmy dokładnie tyle czasu, ile potrzeba na przejazd przez nie. Będzie tego w sumie około 2 minut. Mimo iż miasto było kiedyś popularnym punktem przerzutowym dla wszelakiej maści przemytników (osłonięta zatoka sprzyjała pokątnym interesom na wodzie), to teraz trudno uznać je za turystyczny klejnot. Na miejscu znajduje się co prawda popularne pole golfowe oraz Centrum Sztuki, ale większość turystów olewa je ciepłą strugą i rusza dalej na południe, w stronę kuszących wybrzuszeń Calf of Man.
Jeśli chodzi o Port St Mary, to to rybackie osiedle znane jest przede wszystkim jako siedziba zakładów przetwórczych lokalnego typu ostrygi, znanej jako queene. Zarówno localsi, jak i przyjezdni przyjeżdżają tu również, jeśli najdzie ich ochota na krótki rejs. Lokalny falochron daje dobrą osłonę przed wiatrem i falami, także w ciepłe miesiące Zatoka St Mary roi się od przeróżnych łódek. Kawałek dalej na południe, formalnie jeszcze w granicach miasta, znajdziecie punkt widokowy Kallow Point, a tuż obok niego – pomnik upamiętniający ewakuację z Dunkierki.
Cregneash
Cregneash, której to nazwy nadal nie nauczyłem się wypowiadać poprawnie, to przepięknie zlokalizowana wioska, grzejąca się w promieniach słonecznych (o ile nie leje) w środku półwyspu Mull. Poza samą wioską, na uwagę zasługuje droga prowadząca do niej. Nikt posiadający w miarę dobry aparat fotograficzny nie przejedzie jej bez zatrzymywania się.
Wioska to najstarsza osada na Wyspie Man, której duża część została przekształcona w skansen, dysponujący m.in. własną farmą. W ciepłe miesiące na miejscu można zobaczyć, jak wyglądało życie na miejscu na początku XIX wieku, a jeśli to Wam się znudzi, możecie skoczyć sobie na spacer w jednym z kilku kierunków.
Pomijając liczne stare zabudowania i ruiny, nad miastem wznosi się rozłożysty radioznacznik używany przez pilotów samolotów lecących przez Atlantyk, a spod jego stóp rozciąga się całkiem dobry widok na pobliski Przylądek Sound. Dalej na południe znajduje się z kolei obszar znany jako The Chasms (Otchłanie – bardzo sympatyczna nazwa) – jeden z „wielkich nieobecnych” podczas naszej wizyty na miejscu. The Chasms to nic innego jak skalne wybrzeże, gęsto poprzecinane głębokimi szczelinami. Można tam sobie zrobić niewąskie kuku, ale śmiałek z dronem złapie tam jedne z najlepszych ujęć na Wyspie. Jeśli kiedykolwiek wrócę na Wyspę Man (a mam nadzieję, że to nastąpi), na pewno przynajmniej na moment wpadnę… no cóż – do Otchłani.
Jeszcze kawałek dalej na południe – czy może bardziej na południowy zachód – znajduje się z kolei wzgórze Spanish Head, zwane tak dlatego, że kiedyś rozpieprzył się o nie hiszpański galeon. Stąd już krótka droga wiedzie na Przylądek Sound (do przejścia w kierunku północnym zostaną Wam jakieś 2 km).
Przylądek Sound
Cape Sound to jedno z najpiękniejszych miejsc na całej Wyspie Man – i mówię to ja, który naprawdę stara się unikać takich frazesów.
Ten skalisty kawałek nieco wyniesionej nad poziom morza ziemi, to nie tylko okazja do podziwiania świetnych widoków praktycznie w każdym kierunku, ale także do zerknięcia sobie na Calf of Man – małego „brata” Wyspy Man, na którego docierają naprawdę nieliczni.
Przylądek Sound ma jeszcze jeden ważny ficzer – praktycznie przez cały rok można tam zobaczyć… foki, wylegujące się na stosunkowo ciepłych (jak na nie) skałach. Fok jest faktycznie sporo, choć ich wypatrzenie bywa czasem trudne, zwłaszcza jeśli na miejscu są jakieś wkurwiające bachory. Najlepszą porą na odwiedziny na miejscu jest oczywiście poranek, kiedy kręci się tu najmniej innych turystów. Gorszą pogodę lub co większe wietrzne szturmy można przeczekać w zbudowanej nad przylądkiem kafejce z ogromnymi oknami. Co ciekawe, jest to jedna z niewielu atrakcji na Wyspie Man, do której bez trudu dojedziecie komunikacją publiczną – autobus zatrzymuje się na rondzie tuż obok kawiarni.
Colby i Ballabeg
Kawałek na wschód od Port St Mary znajdują się jeszcze dwie wioski – Colby i Ballabeg – dobre na wypełnienie kilku wolnych godzin, kiedy macie trochę więcej czasu. Obie znane są przede wszystkim z czerwcowego jarmarku – Laa Columb Killey), odbywającego się rokrocznie to w jednej, to w drugiej.
W Colby Glen natkniecie się ponadto na ruiny kilku starożytnych zabudowań (świątyni i pozostałości po starym placu targowym). Z miejscową studnią była związana legenda o tym, że ktokolwiek się z niej napije, już zawsze będzie cierpień niezaspokajalne pragnienie. Kiepska reklama dla studni, jeśli mam być szczery.
Z kolei Ballabeg to dom Opactwa Arbory, na dziedzińcu którego pochowano jednego z kapitanów HMS Victory, czyli okrętu będącego symbolem brytyjskiego zwycięstwa w bitwie pod Trafalgarem. Miejscowość znana jest także z pięknych kwietników, co – jak zapewne się domyślacie – obchodziło mnie tyle, co 4 liga afrykańskiej piłki nożnej.
Lokalizacja opisanych atrakcji:
Wszystkie opisane w notce punkty zaznaczam również na poniższej mapce: