Warzazart – wszędzie i nigdzie
Chciałoby się powiedzieć, że Warzazart – czy też Ourzazate – to ta część dupy świata, gdzie tylko sporadycznie dociera mydło. Takiego wrażenia można nabrać po kilkugodzinnej jeździe przez pustkowia, podczas której na horyzoncie migają szczyty Atlasu, a na poboczu – wyłącznie kamienie i okazjonalne truchła zwierząt, które nie doceniły nawet czysto symbolicznego ruchu na drodze… Może faktycznie chciałoby się tak powiedzieć, ale gdyby się tak powiedziało, to by się skłamało. Warzazart nie jest bowiem dupą świata, a wyłącznie tą jej częścią, którą wszyscy polscy hydraulicy z dumą okazują podczas pracy. Poniżej jest jej bowiem jeszcze dużo, dużo więcej.
Filmowe Warzazart
Zaczyna się niewinnie? O nie! Już droga dojazdowa do centrum Warzazart zaskakuje zaspanego podróżnika i brutalnie wybija go z marazmu spowodowanego długą podróżą. Wielki filmowy klaps na pierwszym dużym rondzie dobitnie wskazuje na to, że nastał koniec sennego pierdolenia, a my oto znaleźliśmy się w stolicy marokańskiego… przemysłu filmowego!
Tak, tak! To w sumie dość niewielkie miasto, położone tuż przy granicy z Saharą – najbardziej cierpliwym miejscowym zabójcą – może pochwalić się aż dwoma studiami filmowymi, których liczne plany rozrzucone są po okolicy niczym zużyte kondomy po Lasku Bulońskim. W sumie nie ma się co dziwić – miejsca jest tu w bród, a dodatkowo wystarczy odjechać dosłownie 2-3 kilometry od centrum miasta, żeby znaleźć się w miejscu, z którego naprawdę ciężko będzie wrócić bez kompasu.
Do studiów można rzecz jasna zajrzeć. Nie kosztuje to dużo, a dla każdego, kogo jara przemysł filmowy (a także rozpadające się dekoracje z masy szpachlowej) będzie to niewątpliwie spora atrakcja. W ciągu kilkudziesięciu minut można odwiedzić arabską wioskę sprzed 500 lat, egipską świątynię, średniowieczny zamek, a następnie chiński klasztor – wszystko tak samo świetnie wyglądające z daleka, jak kiepsko z bliska. Co więcej, jeśli żal Wam kasy, to co bardziej oddalone plany (jak choćby ten z filmu Wzgórza mają oczy, o którym pisałem we wpisie dotyczącym trasy dojazdowej do Warzazart) obejrzycie sobie z zewnątrz zupełnie za darmo – warto tylko poruszać się pomiędzy nimi samochodem z napędem 4×4. Jeśli go nie macie, a dodatkowo jesteście leniwi, to w mieście znajdziecie również Muzeum Kina, ulokowane w innym, już nie funkcjonującym studiu filmowym.
Miejskie Warzazart
Druga, znacznie bardziej standardowa twarz miasta ujawni się po minięciu obu studiów i dojechaniu (wysadzaną palmami aleją) do kolejnego ronda. To tu – dość nagle i niespodziewanie – zaczyna się centrum miasta, by równie nagle skończyć się po dosłownie 5 kilometrach.
Tak naprawdę Warzazart to przede wszystkim centrum – podobnie zresztą jak większość miast na pustyni, w których życie toczy się przy jednej, głównej ulicy. Ta miejscowość jest co prawda nieco większa i dysponuje nawet całkiem solidnym rynkiem, ale przejście jej od zachodu na wschód nie zajmie doświadczonemu piechurowi dłużej niż 30 minut.
Nie ma jednak co narzekać. Przy całej swojej kameralności, miasto jest niesłychanie wręcz sympatyczne, a jego niewielkie rozmiary pozwalają poczuć się tu jak w domu już po upływie kilku godzin. W tym ostatnim pomaga nie tylko główny plac – Al-Mouahidine – z którego dosłownie wszędzie jest blisko; ale także najważniejsza ulica, będąca częścią przebiegającą przez Warzazart trasy N10.
To właśnie na główną arterię trzeba udać się, jeśli chcecie coś w Warzazart przekąsić… albo coś sobie golnąć. Znajdziecie tu nie tylko jedyny w mieście sklep z gorzałą, ale także najlepsze tutejsze lokale gastronomiczne, w tym także takie, na wizytę w których zapewne Was nie stać.
Po Warzazart przyjemnie jest się też przejść. Miasto nie jest może orientalnym molochem pokroju Marakeszu, ale jednocześnie jest na tyle rozległe, że dysponuje swoją pulą przyjemnych uliczek i ocienionych bazarów. Na tych ostatnich na spokojnie i kulturalnie potargujemy się o cenę olejku arganowego, nie czując na plecach oddechu innych turystów, a na ramionach dłoni kolejnych handlarzy, którzy chcą jak najszybciej zajrzeć nam do chudnącego portfela. Można powiedzieć, że Warzazart jest po części tym, czym był Marakesz przed rozwojem turystyki masowej. Być może miastu brakuje jakichś legendarnych zabytków, ale panujący tu, ogólny klimat był – przynajmniej dla nas – chyba najprzyjemniejszy podczas całego wyjazdu.
Zabytkowe Warzazart
Ale, ale! Miejscowość może faktycznie nie jest Marakeszem, w którym starożytne meczety pojawiają się człowiekowi pod nogami równie często jak wkurzający sprzedawcy, jednak wciąć ma co-nieco do zaoferowanie. No dobra – przez „co-nieco” rozumiem tak naprawdę jedną Kazbę na miejscu, ale jest ona bardzo imponująca.
Kazba Taourirt – bo o niej mowa – to kawał solidnej twierdzy, zajmującej – wraz z przyległościami – całkiem spory kawałek południowo-wschodniej części miasta. Jeśli macie mało czasu, a w planach żadnej innej, okolicznej kazby (chociaż byłoby to swego rodzaju świętokradztwo, zasługujące co najmniej na kopa w dupsko), to warto wpaść na miejsce i zagubić się na moment w labiryncie pokojów głównej twierdzy. „Zagubienie się” jest tu jak najbardziej właściwym określeniem, bo wnętrze samej fortecy to istny labirynt pełen małych (choć w większości pustych) salek, schodów i placyków, na których wylegują się wszędobylskie koty.
Za wstęp do wewnętrznej części kazby – tej za sypiącymi się, glinianymi murami – zapłacicie 20 dirhamów. Zdecydowanie warto, ale jeśli macie węża w kieszeni, to możecie – za darmo – pokręcić się też po okolicach samej twierdzy. Tu też znajdziecie stare, gliniane domy, ale ryzykujecie nieustanne zaczepki ze strony czających się na turystów właścicieli kramów i warsztatów. Ci często będą zapewniać, że wcale nie chcą Wam nic sprzedać, ale prędzej czy później zaprowadzą Was do siebie, a potem będą dąsać się jak bachory, kiedy opuścicie ich przybytek bez nabycia czegokolwiek.
Naprzeciwko głównej budowli kazby znajdziecie też wspomniane wcześniej Muzeum Kina (wstęp to 30 dirhamów), a w jej bezpośredniej bliskości – sporo knajp. Na posiłek jednak wybierzcie się gdzieś indziej, bo tu będzie po prostu drogo, a niekoniecznie smacznie.
Pustynne Warzazart
Wreszcie, Warzazart zwane jest czasem (trochę na przekór) Bramą Sahary. Do tej prawdziwej, piaszczystej Sahary jest stąd wprawdzie spory kawałek i – jeśli jedziecie z Agadiru – lepszym pomysłem może być odwiedzenie Matki Wszystkich Pustyń bliżej zachodniej części kraju; niemniej w niektórych przypadkach miasto jest rzeczywiście dobrą bazą wypadową na gorący piach.
Sprawę możecie załatwić dwojako:
- Wynająć kogoś, kto Was na pustynię zawiezie. Nie będzie tanio, ale na pewno stosunkowo komfortowo, a do tego nie będziecie musieli martwić się o załatwianie dodatkowych atrakcji (takich jak trekking na wielbłądach czy nocleg pod gwiazdami). Ceny zaczynają się od 500-600 dirhamów za jednodniową wyprawę w formacie to-and-fro, ale wydaje mi się, że taki sposób „zaliczenia” pustyni byłby krzywdzący zarówno dla niej, jak i dla Was. Wersje dwudniowe – z noclegiem pod ugwieżdżonym, pustynnym niebem – są znacznie droższe, ale jeśli ktoś ma na to czas (my niestety nie mieliśmy), to chyba warto wydać te pieniądze.
- Samemu pojechać do Zagory (Zaghura) lub dalej i kombinować na miejscu. Większość obszarów wydmowych – czyli tych, które przeciętnemu zjadaczowi chleba kojarzą się z „prawdziwą” Saharą – leży właśnie w tamtej okolicy, czyli około 160 km od Warzazart. Będą to na przykład Erg Nakhla czy Tinfou. Niektórzy śmigają jeszcze dalej – do M’Hamid (Mahamid), skąd do wielu ergów (jak słynny Erg Chigaga czy Erg Lehoudi) jest już naprawdę bardzo blisko. Stąd można również odbyć rajd przez pustynię w kierunku zachodnim, ale to już większa wyprawa. Śmiganie z Zagory ma ten plus, że jest się tu naprawdę blisko pustyni, dzięki czemu wyprawy zorganizowane (bo chyba nie chcecie śmigać po wydmach sami, a następnie zdechnąć z pragnienia) są tu odpowiednio tańsze.
Niezależnie od wybranego wariantu, pustynna wyprawa na pewno nieco obciąży Wasz budżet, ale nawet samemu jej nie odbywając jestem w stanie się założyć, że nie będziecie żałować.
Brak komentarzy