Bukkitingi – królestwo nietoperzy
Bukkitingi to stosunkowo niewielkie, sumatrzańskie miasto, kiedyś będące jednym z holenderskich ośrodków administracyjnych w tym regionie. Kiedy Holendrzy się wycofali, a sytuacja polityczna na miejscu się ustabilizowała, nadeszli turyści. Ci jednak, podobnie jak w przypadku jeziora Toba, nie poimprezowali na miejscu zbyt długo. W 2009 roku Bukkitingi oferowało wprawdzie wiele aktywności, którymi z powodzeniem mógł się zająć podróżny, ale można było odnieść wrażenie, że w miasteczku jest więcej chętnych przewodników niż turystów.
Trafiając do Bukkitingi mieliśmy w sumie sporo czasu, w związku z czym na spokojnie poznawaliśmy zarówno samo miasto, jak i jego najbliższe okolice. Do tej pory trudno mi zdecydować, która z tych dwóch „połówek” pobytu podobała mi się bardziej.
Co w Bukkitingi?
Jak wspomniałem, ta indonezyjska miejscowość była kiedyś dość ważnym miastem dla administracji kolonialnej. Stacjonujący tu Holendrzy postawili w mieście fort (o dźwięcznej, acz dwuznacznej nazwie Kock), po którym już w 2009 roku nie zostało wiele ponad kilka dział i fragmenty murów. Apokaliptycznego klimatu dopełnia pobliskie zoo, które przewodnik Lonely Planet określał jako depresyjne, a moje notatki z wyjazdu jako głupie. Kto wie, może teraz coś się zmieniło.
Na plus należy za to zaliczyć widok rozciągający się ze wzgórza fortowego. Można z niego zobaczyć między innymi słynną dzwonnicę Jam Gadang, będącą jednym z symboli miasta. W odróżnieniu od wielu innych, podobnych zegarów w Indonezji, ten konkretny podczas naszej wizyty chodził bez przeszkód. Być może jest tak dlatego, że mechanizm jest holenderski, a w konstrukcji z 1920 roku zmieniono (po odzyskaniu niepodległości przez Indonezję) wyłącznie dach.
Nieopodal zegara rozciąga się jeszcze Pasar Atas, główny plac handlowy, na którym można kupić wszystko – od maści na hemoroidy, przez każdy lokalny owoc, aż po części do traktora. Jeśli nasz Ursus akurat nie wymaga naprawy, możemy przejść się jeszcze kawałek (jakieś 0,5 km) na południe i trafić na coś, co według mnie jest najciekawszą atrakcją Bukkitingi.
Taman Panorama może nie wydawać się niczym specjalnym. W ciągu dnia kręci się tu trochę podziwiających ładne widoki ludzi, ale trudno powiedzieć, żeby pobliskie góry i dolinki wyrywały dupę wraz z jelitami. Prawdziwa magia nadchodzi wieczorem, kiedy na żer wyruszają tutejsi sympatyczni, choć także nieco przerażający mieszkańcy, czyli…
A co pod Bukkitingi?
Co by nie mówić, miasto nie jest wielkie i po jednym dniu, zakończonym zapewne nietoperzowym przedstawieniem w świetle zachodzącego słońca, większość turystów zapragnie się z Bukkitingi wyrwać. Tak było także z nami, chociaż przyznam, ze w tym przypadku poszliśmy na bezczelną łatwiznę i po prostu wykupiliśmy wycieczkę u jednego z przewodników, który kręcił się w pobliżu naszego hostelu.
Wycieczki po okolicach Bukkitingi mają zazwyczaj dość podobny przebieg. Rozpoczyna się je od wizyty w wioskach Koto Gadang i Pandai Sikat, gdzie turysta może dowiedzieć się więcej o – odpowiednio – tradycyjnej obróbce srebra i wyszywaniu sarongów (malajskich chust służących za spódnice – zarówno kobietom, jak i mężczyznom) i tym podobnych pierdół.
Po wizycie w wioskach, urozmaicanych czasem dodatkowymi atrakcjami (w naszym przypadku była to wizyta w młynie kawowym), turyści zawożeni są do Królewskiego Pałacu. Pod tą nazwą kryje się coś na kształt skansenu, wciąż zamieszkanego przez z gruntu matriarchalną społeczność Minang. Minangowie bardzo wyróżniają się na tle i tak zróżnicowanej etnicznie Indonezji – przede wszystkim uprzywilejowaniem kobiet, dużym przywiązaniem do zdolności ładnego wysławiania się, pikantną kuchnią oraz bardzo charakterystyczną architekturą. Ich długie, mieszczące całą rodzinę domy podzielone są na dwie części – w jednej (z wydzielonymi izbami) sypiają małżeństwa i niezamężne kobiety; w drugiej natomiast dzieci i mężczyźni. „Męska”, wspólna część służy również jako pomieszczenie „dzienne” dla całej rodziny. Rodzinne siedziby zwieńczone są imponującymi dachami w kształcie bawolich rogów oraz ozdobione licznymi ornamentami, z których każdy ma znaczenie symboliczne.
Jeśli wycieczce zostaje trochę czasu po wizycie u Minangów, w okolicy Bukkitingi jest jeszcze kilka innych atrakcji, do których przewodnicy wiodą turystów w zależności od ich preferencji:
- Belimbing to jeszcze jedna wioska Minangów, w której współczesna architektura miesza się z tradycyjną;
- W pobliskich rezerwatach Batang Palupuh czy Lembah Anai można natknąć się na dzikie gatunki orchidei, trochę zwierzątek oraz na raflezję – największy kwiat świata, słynny słynący z wabienia insektów zapachem rozkładającego się mięsa;
- Najbliższy miastu wulkan to Merapi (2891 m) – kiedy nie przysypia, firmy turystyczne z Bukkitingi z chęcią Was na niego zaprowadzą;
- Wioska Harau leży u wejścia do doliny o tej samej nazwie – podobno idealnie nadającej się na całodzienny trekking;
- Poszukiwacze relaksu mogą udać się nad jedno z dwóch dużych, pobliskich jezior – Maninjau albo Singkarak. My – o ile dobrze pamiętam – spędziliśmy chwilę nad tym drugim, gdzie wychyliliśmy po piwku;
- W samym mieście, nieopodal Panoramy Taman, możecie odwiedzić jeszcze japońskie jaskinie, które największe azjatyckie skurwysyny II Wojny Światowej wydrążyły w mieście za pomocą lokalnej siły roboczej.
Ponadto, jeśli będziecie mieli szczęście, to jakiś przyjazny locals może podpowiedzieć Wam, gdzie znaleźć dzienne siedliska wspomnianych wcześniej nietoperzy owocożernych. Nam udało się namierzyć jedno na południe od Bukkitingi, gdzieś po drodze do wioski Koto Gadang (tej od srebra), którą odwiedziliśmy we własnym zakresie. Obwieszone nietoperzami drzewo zrobiło na nas duże wrażenie, chociaż zwierzaki pozostały niewzruszone wobec generowanego przez nas specjalnie hałasu.