Muzeum Polskiej Wódki przedpremierowo
Dziś, 12 czerwca 2018 roku, na mapie Warszawy oficjalnie pojawia się nowa atrakcja turystyczna i to z rodzaju tych najbliższych memu sercu. Mowa o Muzeum Polskiej Wódki, które zagospodarowało część dawnej fabryki wódek Koneser na warszawskiej Pradze – miejsca, które parę lat temu straszyło osypującym się tynkiem i wszechobecnym zapachem sików, a obecnie jest tak hipsterskie, że niedługo pewnie nie będą tam wpuszczać bez brody. Parę dni temu miałem okazję (i przyjemność) uczestniczyć w przedpremierowym zwiedzaniu wzmiankowanego muzeum, dzięki czemu w dniu jego otwarcia mogę Wam donieść, czy warto stać w kolejkach, które pewnikiem się pod nim ustawią.
Na Pradze polska wódka dorobiła się godnego pomniczku, w który zainwestowano niemały pieniądz. Już muzealne lobby wyraźnie wskazuje nam, że nie mamy do czynienia z prowincjonalnym muzeum taniego wina, a z konkretną instytucją, ufundowaną przez ludzi znających się na rzeczy… a potem jest tylko lepiej.
Pod względem jakości i drobiazgowości wykonania eksponatów, Muzeum Polskiej Wódki nawet na cal nie odbiega od światowej sławy atrakcji podobnego rodzaju, jak choćby Heineken Experience czy House of Bols w Amsterdamie. Historia i proces destylacji polskiej wódki jest przedstawiony w szeregu wyśmienicie zaprojektowanych pomieszczeń, naszpikowanych technologią i elementami interaktywnymi, dającymi masę zabawy odwiedzającym. Mamy więc możliwość przyjrzenia się dokładnie wszystkim zbożom, niezbędnym do produkcji głównego bohatera (do tego jest też chłodziarka z ziemniakami, co jest dość zabawne, ale zasadne); poznania procesu doskonalenia jego destylacji przez wieki, czy wreszcie obejrzenia wielu historycznych butelek wody ognistej, w tym także tej najstarszej (i seryjnej). Aha – przed wizytą w salach obejrzycie jeszcze krótki film, który odbudował moją wiarę w to, że polskie muzea potrafią nakręcić przyzwoity materiał video.
Osobny akapit warto poświęcić czemuś, co nazwałem sobie w głowie „salą toastów”. Tu interaktywność muzeum przechodzi najśmielsze pojęcie, a o konkretnych rozwiązaniach nie napiszę tylko dlatego, że nie chcę zepsuć Wam wrażeń. Dość powiedzieć, że z tej sali wyjdziecie bogatsi o wiedzę na temat NAPRAWDĘ dziwnych zwyczajów związanych z piciem wódki, a także będziecie mieli okazję „upić się” na trzeźwo.
Po circa 45 minutach zwiedzania z przewodnikiem, traficie wreszcie do sali degustacyjnej, w której będziecie mieli okazję przekonać się, że wszystkie wódki faktycznie nie smakują tak samo. Pod okiem doświadczonego kipera spróbujecie trzech rodzajów palącego trunku oraz poznacie jeszcze kilka opowieści i anegdot. Do tego na pewno nieźle się wybawicie, do cna wysilając wyobraźnię przy próbach opisania różnic w smaku napoju alkoholowego, który zazwyczaj na imprezach pije się tak, by tego smaku w ogóle nie poczuć.
Jeśli będzie Wam mało (czy to rozrywki, czy wódki), to do dyspozycji gości muzeum oddaje jeszcze Bar ¾, ulokowany – niespodzianka – na 3 i 4 piętrze Zakładu Rektyfikacji, w którym ulokowana jest placówka. Serwowane tam drinki są znacznie bardziej oryginalne niż wódka z colą czy klasyczny screwdriver, także jeśli nie zdarzyło Wam się jeszcze golnąć drina, którego składnikami są chleb i szczypta soli, to zdecydowanie wypada zaliczyć tu przynajmniej krótki przystanek. Jeśli z kolei nie pijecie alkoholu i do Muzem Polskiej Wódki weszliście przez… przypadek (?), to w jego budynku znajdziecie także pijalnię czekolady Wedla. Żarcie? Też jest, pod postacią lokali Bistro WuWu i restauracji ZONI.
Wszystko, od ekspozycji i rekwizytów poczynając, a na wystroju kończąc, jest w Muzeum Polskiej Wódki przemyślane i zaprojektowane tak, by robić wrażenie. Pełni energii przewodnicy odpowiadają na pytania, kelnerzy uwijają się jak w ukropie, a dyrektor muzeum chodzi cały w uśmiechach. W sumie się nie dziwię, bo instytucja ma gigantyczny potencjał i jedynym niepewnym elementem pozostaje ilość odwiedzających. Zaproszenie blogerów podróżniczych na przedpremierowe zwiedzanie wskazuje jednak, że marketing placówki ma łeb na karku – Muzeum Polskiej Wódki ma zamiar sprowadzić do siebie turystów z całej Polski i świata, a mi trudno wyobrazić sobie powód, dla którego miałbym nie polecić wizyty w nim.
Jeśli nie macie planów na któryś z najbliższych weekendów, to zdecydowanie zalecam kupno biletu do Muzeum Polskiej wódki na jego stronie internetowej. Obecne upały nie zachęcają do stania w kolejce do kasy, a te niezawodnie wkrótce pojawią się pod Koneserem.
No dobrze ale ile w tym muzeum jest eksponatów? Nie kolorowych tablic i interaktywnych mapek a samych eksponatów muzealnych? Bo pójść do muzeum aby w coś poklikać i szybko szybko do opcji degustacji nie ma wg mnie sensu zwłaszcza za takie pieniądze.
Zależy, co rozumiesz przez „eksponat”. Historycznych butelek wódki są dziesiątki, na miejscu są również repliki i oryginały urządzeń używanych do destylacji. Pamiętaj jednak, że niektóre branże nie generują tyle „eksponatów”, co inne. To nie kowalstwo, garncarstwo czy malarstwo, gdzie odpowiedni artysta czy rzemieślnik wytwarza coś, co ma fizycznie przetrwać. Tu owoc pracy dziesiątek ludzi jest spożywany w ciągu kilku dni i pozostaje po nim pusta butelka. To związaną z piciem wódki otoczkę spróbowano uchwycić i zrobiono to dobrze – przez multimedialne prezentacje, interaktywne tablice oraz obszerne wyjaśnienia, poszerzane przez wykwalifikowanych przewodników. Jeśli muzeum wódki miałoby być po prostu ekspozycją butelek i kilku maszyn do destylacji, to z kolei ja raczej na pewno bym się nim nie zainteresował.
nie owca tylko owsa 😛 😉
Haha, poprawione ;).
Muzeum zrobione jest naprawdę ładnie i nowocześnie.. szkoda tylko, że przewodnicy nie dają żadnych szans na zapoznanie się z ekspozycją.. w każdej sali przewodnik trochę opowie i.. każe iść dalej, niestety nie daje się zwiedzającym czasu ani na przeczytanie tego, co jest zamieszczone na ścianach, opisów czy na obejrzenie lub odsłuchanie filmików/wywiadów wyświetlanych na monitorach.. no chyba, że ktoś nie będzie słuchał tego, co mówi przewodnik, a w tym czasie obejrzy sobie np. którąś z wyświetlanych kronik – którąś, bo wszystkich nie ma najmniejszej szansy zdążyć, a bez przewodnika nie można zostać w żadnej sali, nie można też później do niej wrócić , bo „idzie kolejna grupa”. Przewodnik mówi o czym innym, niż jest zamieszczone w wyświetlanym albo opisanym materiale… więc trzeba wybierać… oboje z mężem mieliśmy wrażenie, że naszym zadaniem w muzeum nie jest poznanie historii polskiej wódki tylko odhaczenie każdej sali i jak najszybsze przepchnięcie nas do końca, do sali degustacji. Kiedy zwróciliśmy na ten fakt uwagę powiedziano nam „wiemy, że jest za mało czasu na zwiedzanie, bardzo dużo osób nam to mówi, ale muzeum jest nowe i taka jest forma zwiedzania”, zaproponowano nam też, że „możemy sobie porobić zdjęcia i przeczytać później…” Super propozycja! Podsumowując – 40 zł za 6 sal, w których nawet dobrze nie można zobaczyć ekspozycji to trochę jednak wygórowana cena… a degustacja w cenie… to 3 kieliszki z odrobiną wódki na dnie – wiadomo, że w degustacji nie chodzi o to, żeby się napić czy tym bardziej upić, ale te 3 kieliszki po zlaniu do jednego to może z połowę normalnej lufki by dały.. Dodatkowo po degustacji powiedziano nam, jak możemy wyjść z budynku.. nikt nawet słowem nie wspomniał, że piętro wyżej jest bar i taras… miejsce ciekawe, ale niesmak pozostał…
Hej – dzięki za konkretną wypowiedź. Faktycznie nie zwróciłem na to uwagi, bo przewodnika słuchałem jednym uchem, jednocześnie bawiąc się ekspozycją, ale dla kogoś, kto chce złapać maksimum informacji, to faktycznie może być problem. Może forma zwiedzania ewoluuje, aczkolwiek podejrzewam, że obecnie muzeum stawia na maksymalny „przemiał” – to spora inwestycja, która musi się zwrócić.