Turda – sól, Rzymianie i… chińskie zamki
Turda. Ta miejscowość to żelazny punkt każdej wycieczki do Transylwanii. Nie jest tak jednak ze względu na jakiś tutejszy zamek czy inną, górującą nad miasteczkiem budowlę, a na coś wręcz przeciwnego. Większość turystów przyjeżdża do Turdy, aby obejrzeć… kopalnię soli. Jeśli jednak oczekujecie czegoś pokroju polskiej Wieliczki, to będziecie BARDZO zaskoczeni.
Salina Turda
Salina oznacza oczywiście kopalnię soli. Kiedy produkcja została wstrzymana w 1932 roku, ktoś szybko doszedł do wniosku, że taki kawał dziury w ziemi nie może się zmarnować. Zamiast robić z kopalni kolejną atrakcję w stylu zjedź-i-zwiedź, Rumuni potraktowali sprawę iście… po rumuńsku. Czyli w kiczowatym pierdolnięciem.
Salina Turda została przekształcona w spektakularny i nieco porąbany park rozrywki. We wnętrzu największej pieczary, do której możemy zajrzeć niemal od razu po zejściu pod ziemię, ktoś jebnął nie tylko diabelski młyn, ale również stoły do ping-ponga, trampoliny, stragany z żarciem i parę innych atrakcji, których nikt nie spodziewałby się we wnętrzu ziemi. Zwariowanego obrazu miejsca dopełnia druga, zalana wodą pieczara, po której można… popływać łódką. Na wyspie na jej środku ustawione są dodatkowo jakieś drewniane, kosmiczne konstrukcje, nasrane światełkami LED jakby ktoś trafił na wyprzedaż w IKEI.
Ogrom pomieszczenia głównego (ale poważnie – OGROM) jest nie do oddania słowami. Dość powiedzieć, że po schodach złaziliśmy na sam dół jakieś 5 minut – i to bez zbędnego przystawania w kolejkach. Zamiast próbować ubrać to wszystko w zgrabne akapity, może po prostu pokażę Wam krótki film:
Wjazd do saliny w Turdzie kosztuje 30 lej, a zmotoryzowani powinni do tej ceny doliczyć jeszcze 5 lej na parking. Zdecydowanie polecam odwiedzić kopalnię poza weekendem, kiedy na miejscu będzie jakieś 10 razy mniej turystów. My mieliśmy to nieszczęście, że pod kopalnią wylądowaliśmy w długi, rumuński weekend, przez co wystawaliśmy w dzikich kolejkach. Nie kombinujcie też z tylnym wyjściem – podczas naszej wizyty było właśnie przygotowywane do ostatecznego zamknięcia. Dodam też, że stragany pod głównym wejściem to dobre miejsce na zakupienie pamiątek. Ceny są tu umiarkowane, a wybór naprawdę duży.
Turda – inne atrakcje
Nie jarają Was podziemne pieczary, w których można by schować całe stado tyranozaurów? Nie ma problemu. Turda i jej okolice oferują jeszcze kilka innych, (względnie) interesujących punktów.
Najważniejszym z nich jest wąwóz Turda, zlokalizowany 8 kilometrów na zachód od centrum miasteczka. To popularne miejsce piknikowe, a miłośnicy przyrody mogą spędzić tu kilka dodatkowych godzin na paru ścieżkach trekkingowych. Cały kanion macie do dyspozycji za 4 leje od osoby, a dostaniecie się do niego własnym samochodem albo busem z centrum miasta. W przypadku tej pierwszej opcji bądźcie nastawieni na rajd po naprawdę mocno przykurzonej szutrówce.
Jeśli prowadzicie własną listę najmniej satysfakcjonujących atrakcji świata, to Turda również ma coś dla Was. Rzymska „twierdza” Potaissa zdecydowanie zasługuje na apostrofy, bo tak naprawdę oferuje wyłącznie paręset metrów smętnych fundamentów, ledwo wystających znad trawy i chwastów. Pomimo położenia niedaleko centrum miejscowości, zapewne nie uświadczycie tu nikogo – także dlatego, że oficjalnie na miejscu nadal prowadzone są prace archeologiczne. Jeśli jednak jesteście fanami bardzo starych (pozostałości datowane są na okolice 100 r p.n.e.), obrobionych kamieni ułożonych rzędami, to możecie wpaść na pole i ich poszukać.
Na koniec zostawiłem Wam najbardziej syty kąsek. Uciekając z Turdy w kierunku Targu Mures, koniecznie wybierzcie mniej uczęszczaną drogę, prowadzącą przez miasteczko Campia Turzii. Po przejechaniu około 7 kilometrów z centrum Turdy, obróćcie głowy na lewo. Wytężać wzroku nie musicie, bo szybko dostrzeżecie miejsce, o które mi chodzi. W szczerym polu na środku zadupia, pomiędzy nielicznymi magazynami i obdrapanymi domami, ktoś poleciał po bandzie i dowalił dwa „chińskie” pałace, których zdjęciem można by opatrzeć hasło „kicz” w encyklopedii. Budynki są ogromne, sypią się jak choinka w maju, a do tego nikt w nich nie mieszka. Nie mam pojęcia, kto je tam zostawił i w jakim celu, ale nie natknęliśmy się w Rumunii na lepszy przykład na to, jak w kretyński sposób wydać naprawdę dużo pieniędzy. Zresztą, sami się przekonajcie: