Mykines: perła Wysp Owczych
Mykines (nazwę tę wymawia się tak naprawdę jako [mi-czi-ness]) to bezwzględnie jedna z najpiękniejszych i najbardziej wartych odwiedzenia wysp spośród wszystkich 18 składowych Wysp Owczych. Pomimo niewielkich rozmiarów (ten spłachetek lądu ma zaledwie 10 km2), Mykines oferuje nie tylko zapierające dech w piersiach widoki (będące takimi także, ale nie tylko, ze względu na dziko nakurwiający wiatr), ale również okazję do obserwacji licznych, miejscowych gatunków ptaków (zaobserwowano ich tu około 300) – w tym uwielbianych przez wszystkich (czasem nawet jako przekąska) maskonurów. Co ważne, do owej obserwacji niezbędna nam będzie tylko własna para oczu oraz, ewentualnie, coś przeciwdeszczowego. Lornetki i tego typu ekwipunek śmiało można zostawić w domu.
W ramach wstępu zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu z Mykinesu, niezdarnie ukazującego jego walory:
Jak się dostać na Mykines?
Ornitologiczna ziemia obiecana znajduje się rzut martwym maskonurem od brzegów Vagar – tej z Wysp Owczych, na którą większość turystów trafia na samym początku. Przedostanie się z niej na Mykines nie jest żadnym większym wyzwaniem, o ile macie pogodę po swojej stronie. W takim wypadku żądny nieziemskich widoków podróżnik ma do wyboru dwie opcje:
- Prom – z racji na ekstremalną (jak na farerskie standardy) popularność rejsów na Mykines, do ich rezerwacji służy oddzielna strona internetowa, którą znajdziecie tutaj. Na chwilę obecną nie istnieje możliwość popłynięcia na Mykines BEZ wcześniejszej rezerwacji miejsc, niezależnie od tego, czy jest się mieszkańcem Wysp Owczych czy turystą. W związku z tą sytuacją, bilety na prom wyprzedają się w sezonie w zastraszającym tempie. Jeśli zależy Wam na takiej wycieczce (a powinno), to zarezerwujcie rejs najszybciej jak to możliwe. Procedura jest prosta, a sam bilet bardzo tani, nawet jak na polskie warunki – rejs w obie strony kosztuje zaledwie 60 DKK (po przeliczeniu daje to circa 35 zł). Pamiętajcie, by zarezerwować prom płynący jak najwcześniej, tak by dać sobie minimum 3-4 godziny na miejscu (patrz niżej). Nie to, żeby wybór godzin był jakiś zatrważający – dostępne są dwa rejsy dziennie. Rejs w jedną stronę zajmuje około 30 minut, a odbędziecie go na pokładzie łodzi, która w razie czego jest w stanie zmieścić wszystkich pasażerów pod pokładem. Jest to o tyle ważne, że pogoda na Owcach lubi robić brzydkie psikusy i na Mykines możecie dopłynąć w strugach deszczu, by po 15 minutach cieszyć się zielenią skąpaną w słońcu. My doświadczyliśmy dokładnie tego scenariusza. Zresztą, co do pogody polecam lekturę zielonej ramki poniżej. Prom na Mykines pływa regularnie od maja do sierpnia, a potem jeszcze przez dwa tygodnie października – wtedy jednak podróżują nim głównie miejscowi farmerzy, którzy w tym czasie ogarniają (czyt. zarzynają) na miejscu swoje owce.
- Śmigłowiec – to szybsza i mniej podatna na pogodę opcja dostania się na Mykines, ale zdecydowanie trudniej jest spasować ją z planem podróży. My właściwie cały pobyt na Farojach dopasowaliśmy tak, by popłynąć na wysepkę promem, a wrócić helikopterem. Śmigłowiec lata na Mykines w środy, piątki (dwa razy) i w soboty, ale koniecznie sprawdźcie ewentualne zmiany na stronie farerskich linii lotniczych, bo trasy i godziny mogą się zmienić. Pamiętajcie również, że helikopterem możecie polecieć tylko w jedną stronę, więc musicie ogarnąć sobie powrót łodzią albo przenocować na wyspie i wrócić innego dnia. Szczegółowy poradnik dotyczący ogarniania lotu helikopterem na Farojach znajdziecie w tym miejscu.
Tak jak wspomniałem, moja mała grupka popłynęła na Mykines łodzią podczas deszczowej, ale niezbyt wietrznej pogody, a wróciła śmigłowcem. Z portu na Vagar wyruszyliśmy w piątek 21 czerwca o 10:20 i na miejscu byliśmy koło 11:00. Wcześniej wykupiony lot powrotny śmigłowcem mieliśmy o godzinie 15:11 (faktycznie o 15:30), co dawało nam 4 godziny na miejscu. W odwodzie mieliśmy jeszcze bilety na prom powrotny o 17:05 – głównie na wypadek, gdyby śmigłowiec nie przyleciał (co jest możliwe w przypadku silnych wiatrów na większej wysokości). Taki plan pozwalał nam na spokojną eksplorację zachodniej części wyspy, a do tego kilka chwil wytchnienia po trekkingu, spędzonych w okolicach mykinesowego helipadu.
Co robić na Mykinesie?
Kilkugodzinny pobyt na Mykinesie oznacza zazwyczaj jedno – trekking na jego zachodnią część, „zwieńczoną” pocztówkową latarnią morską, będącą jednym z najbardziej znanych widoków z Wysp Owczych. Spacer jest stosunkowo prosty i można zamknąć go w 2 godzinach, ale lepiej założyć 2 razy dłuższy czas – w końcu musicie mieć czas na foty i obserwowanie SETEK ptaków, dla których wyspa jest domem.
Ważna kwestia kosztowa: „wstęp” na Mykines jest dodatkowo płatny. Wsiadając na prom lub wysiadając z helikoptera zostaniecie poproszeni o uiszczenie tak zwanej „hiking fee” w niebagatelnej wysokości 250 DKK (taka informacja widnieje na stronie internetowej Mykines.fo – my płaciliśmy po 100 DKK od osoby). Jest to dość dużo, ale wycieczka na wysepkę jest zdecydowanie warta tej kwoty. Wraz z potwierdzeniem opłaty otrzymacie mapkę, która ułatwi Wam trekking, a także odbite na ksero informacje o Mykinesie i kolejnych punktach, przy których warto się zatrzymać – są to głównie kolonie maskonurów.
Zarówno wręczone Wam materiały, jak i osoby odpowiedzialne za ruch turystyczny na Mykinesie będą Was prosić, byście trzymali się wytyczonych szlaków. To ważne nie tylko dla Waszego bezpieczeństwa, ale także dla zapewnienia spokoju zwierzęcym mieszkańcom wyspy, czyli ptakom i owcom. Nie róbcie siary i trzymajcie się żółtych, wbitych w ziemię palików.
Spacer po zachodniej części Mykinesu dzieli się na dwa główne etapy. Pierwszy z nich zaczyna się w wiosce i wiedzie Was 130 metrów w górę, do pomnika ustawionego na cześć ludzi, którzy zginęli na morzu (albo spadli w klifów – na Mykinesie łatwo możecie dołączyć do tej drugiej kategorii).
Spod pomnika udacie się dalej, by po pewnym czasie (ścieżka jest stroma i bywa śliska) dojść do miejsca znanego jako Lambi – jednego z najlepszych punktów widokowych na wyspie oraz największej kolonii maskonurów. Te kolorowe, przezabawne ptaszki obsiadają Mykines całymi grupami i jeśli tylko macie trochę cierpliwości, to bez trudu narobicie im masę zdjęć. Pamiętajcie tylko, żeby ich nie płoszyć, bo w piekle czeka za to na Was specjalny kocioł. Zgodnie z wytycznymi, które dostaniecie, w okolicy Lambi nie powinniście zatrzymywać się na dłużej niż to niezbędne. Ptaki przyzwyczajone są do idących ludzi, ale zbytnie zbliżanie się do nich jest, ogólnie rzecz biorąc, zabronione. W praktyce oczywiście możecie się zatrzymać, ale nie róbcie tego na dłużej niż to absolutnie niezbędne.
Po Lambi nadejdzie pora na zawieszony 15 metrów nad wodą mostek, który zaprowadzi Was na – oficjalnie – drugą wyspę: Mykinesholmur. Sam most, zbudowany w 1989 roku, także robi wrażenie. Postarajcie się z niego nie spierdolić.
Wreszcie, za mostem czekają na Was dwie trasy – północna i południowa. Północna, wyższa, przeprowadzi Was przez środek kolonii głuptaków, których na Mykinesie jest więcej niż Maskonurów. Niższa, południowa trasa jest nieco łatwiejsza i to ją polecam na spacer DO latarni, zwłaszcza że możecie być trochę zmęczeni po przeprawie stromymi ścieżkami okolic Lambi. Ważne: nie przepierdalamy się centralnie przez środek wyspy, bo miejscowe owce bardzo tego nie lubią.
Finał spaceru to przystanek pod latarnią morską, stojącą tu od 1909 roku (w tym roku została też zbudowana pierwsza wersja mostu łączącego dwie części Mykinesu). Przed 1970 rokiem była ona włączana ręcznie, przez jedną z trzech rodzin mieszkających ówcześnie na wyspie. Spod latarni możecie sobie obejrzeć sam Mykines, który z tej perspektywy jest zdecydowanie najpiękniejszy, a w lepszą pogodą także 9 innych Wysp Owczych, włączając w to nawet bardzo odległą Sudoroy.
Po wszystkim wracacie tą samą trasą (teraz możecie przejść się północnym krańcem Mykinesholmur, bo nie trzeba dymać pod górę) i spokojnie czekacie na transport powrotny. Ewentualny czas wolny można zabić spacerując po wiosce Mykines, będącej jedyną miejscowością na wyspie. W roku 2019 w miejscowości mieszkało na stałe mniej niż 15 osób (szybko zauważycie, że większość domów jest niezamieszkana), a ulice zaludniają się mocniej tylko w okresie letnim, kiedy na wyspę przyjeżdżają farerskie rodziny, dla których wyspa to klasyczny summer retreat. W wiosce znajdziecie XIX-wieczny kościółek, a także „basen” (szukacie małej tamy na tyłach wioski), który spodoba się przede wszystkim wielbicielom morsowania. W miejscowym sklepie z pamiątkami kupicie… no cóż – pamiątki, a także podstawowy zakres przekąsek i zimnych napojów. Możecie zapomnieć o „większym” jedzeniu, chyba że nocujecie we wspomnianym wcześniej hoteliku.
Brak komentarzy