Świętokrzyskie na weekend, cz. 1
Kiedy słońce napieprza z nieboskłonu jak dzikie, a na Facebooku co i raz przewijają się zdjęcia znajomych, wygrzewających blade tyłki w przeróżnych wakacyjnych lokalizacjach, to aż cholera człowieka strzela, że siedzi w domu jak ostatni lamus. Niestety, ostatnie miesiące wiązały się dla mnie ze sporymi obciążeniami finansowymi, w związku z czym wszelkiego typu krótkie tripy za granicę nie wchodziły w grę. Jeśli jednak mamy w pamięci stare, internetowe porzekadło mój kraj, taki piękny, to naprawdę niewiele trzeba, by niskim kosztem wysiudać ze stolicy na weekend. Dlatego właśnie w jeden z sierpniowych weekendów spakowaliśmy manatki i w trzy osoby ruszyliśmy na podbój województwa świętokrzyskiego.
Województwo świętokrzyskie wielkie nie jest i – pomimo tego, że na pewno nie damy rady w tym czasie zobaczyć wszystkiego, co oferuje – dwa dni wydawały nam się czasem wystarczającym, by chociaż liznąć jego atrakcji. Tępo narzuciliśmy sobie konkretne, ale chcieliśmy również nieco odpocząć przy przysłowiowym piwku. Jak się okazało, wyszło to wyśmienicie.
Muzeum Orła Białego w Skarżysku-Kamiennej
Jadąc ze stolicy, najsensowniejszym pomysłem było zacząć zwiedzanie już w Skarżysku-Kamiennej. Sama miejscowość jakoś nas do siebie nie przekonała, ale leżące kawałek na południe Muzeum Orła Białego – już tak. Zupełnym przypadkiem trafiliśmy tu również na miejscowy festyn, dzięki czemu za wejściówkę zapłaciliśmy zaledwie 5 zł (normalnie 12 zł za osobę dorosłą).
Samo muzeum to przede wszystkim plenerowa, dość konkretna pod względem rozmiarów wystawka sprzętu wojskowego. Złom rdzewieje na otwartym powietrzu i trudno powiedzieć, żeby był przesadnie zadbany, ale muzeum nadrabia szczegółowymi tabliczkami informacyjnymi oraz paroma eksponatami „klasy ciężkiej”. Najciekawszym z nich jest niewątpliwie samolot transportowy Ił-14, którego możemy obejrzeć nie tylko z zewnątrz, ale i od środka. Jeśli będziecie na miejscu w wakacje, to weźcie pod uwagę, że samolocisko jest w całości wykonane z metalu, w związku z czym do wizyty w jego wnętrzu przygotujcie się tak, jakbyście szli na saunę. Dla osób nieodpornych na wysoką temperaturę wizyta w środku maszyny może być przeżyciem traumatycznym, nawet jeśli obiecacie im, że będą mogły na chwilę usiąść w fotelu pilota.
Drugą wartą uwagi jednostką jest kuter torpedowy ORP „Odważny”. Do niego wprawdzie nie wejdziemy (a szkoda), ale ustawiona na dziobie platforma widokowa pozwoli nie tylko dokładnie obejrzeć sobie okręt z zewnątrz, ale także spojrzeć z góry na resztę zawartości placu – wszelakie armaty, czołgi, tankietki i cholera wie, co jeszcze.
Festyn, który zaskoczył nas na miejscu, dodał Muzeum +100% do atrakcyjności. Pomijam nakurwiający zewsząd zapach kiełbasy, przystojne hostessy oraz ogólną smarkato-przedszkolną otoczkę, ale już pokaz – dosłownie – ułańskiej fantazji był na tyle ciekawy, że aż przysunęliśmy się do barierek. Nic tak nie podgrzewa atmosfery, jak podstarzały, konny żołnierz siekający szablą kapustę na bigos. Zabrzmiało szyderczo? Nie miało, bo było to naprawdę ciekawe.
Podkieleckie kąpieliska
Powyżej trochę minąłem się z prawdą, bowiem sami zwiedzanie województwa świętkorzystkiego rozpoczęliśmy od wizyty na jednym z podkieleckich kąpielisk, by cofnąć się potem do Skarżyska-Kamiennej. Powodem była chęć wykorzystania porannej pogody na niewinne pluski w pozbawionej sinic (podobno) wodzie, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo rzeczona pogoda zrobiła nas w wała. Jeśli wy macie zazwyczaj więcej szczęścia, to pod Kielcami jest co najmniej kilka mniej lub bardziej kameralnych kąpielisk, które powoli doganiają nasze czasy (na przykład budując instalacje do wake’a). Jednym z nich było odwiedzone przez nas kąpielisko w Borowej Górze – niewielkie, nieźle utrzymane i zabraniające konsumpcji własnego alkoholu (co jest trochę skandalem, zważywszy na ceny piwa w jedynym barze na miejscu). Poza nim możecie sprawdzić sobie miejscówki w Strawczynie, Cedzynie, Borkowie czy Morawicy, bo te również braliśmy pod uwagę, jako że najlepiej wyglądały na zdjęciach.
Borowa Góra ma jednak nad nimi jedną, ogromną (bardzo dosłownie) przewagę. Jest nią…
Dąb Bartek
Skurwiel-Bartek to jeden z najstarszych w Polsce dębów (według ostatnich wyliczeń ma nieco ponad 650 lat), a na pewno ten najbardziej znany (spróbujcie przypomnieć sobie nazwę jakiegoś innego, znanego dębu). Obecnie jest już trochę wrakiem… nooo… drzewa, ale pomimo licznych wsporników i lin, nadal robi duże wrażenie. Bartuś stoi sobie przy drodze nieopodal Kaniowa, rzut beretem od wspomnianego wyżej kąpieliska w Borowej Górze. Za jego obejrzenie nie zapłacimy ani grosza, a dodatkowo – co zaskakujące – na miejscu nie ma aż tak wielu turystów, jak można by się spodziewać. Przy odrobinie szczęścia będziecie mieli całe wielkie drzewsko tylko dla siebie.
Zamek w Chęcinach
Zamek królewski w Chęcinach miał być główną atrakcją pierwszego dnia wyjazdu i zaiste był – przynajmniej dla mnie. Pewnie już wiecie, że jestem ogromnym fanem wszelakich wież, a chęcińskie zamczysko dysponuje aż trzema solidnymi konstrukcjami tego typu.
Budowla w Chęcinach datowana jest na przełom XIII i XIV wieku, a więc jest na tyle stara, by być interesującą. Swego czasu była ważnym ośrodkiem administracyjnym i obronnym – odbywało się tu wiele możnowładczych zjazdów, zbierano tu wojska przed wojną z Zakonem Krzyżackim, a nawet czasowo przechowywano skarbiec koronny. Nic dziwnego – chęcińskie wzgórze jest wcale wysokie, a do tej pory dostanie się do zamku wymaga od piechura pewnego wysiłku.
W zamian za 12 zł, otrzymamy bilet wstępu, który uprawni nas do „przejścia” przez chęcińską twierdzę. Chodzenia nie jest szczególnie dużo, ale budowla została sensownie zagospodarowana, a do tego młodsi wycieczkowicze będą mogli ZA DARMO zrobić sobie zdjęcia w jednym z kilku przepoconych hełmów i z różnorakiego rodzaju morderczym arsenałem w dłoni (za zdjęcie z cyklu siedzę na koniu trzeba już zapłacić dwójaka). Również 2 zł kosztuje możliwość oddania trzech strzałów z łuku, co jest w sumie sympatyczną i tanią atrakcją dodatkową. Aha – można też wejść na jedną z wież. Widoki może nie powalają, ale zawsze to jakaś namiastka cardio.
Kielecka Kadzielnia
Po chęcińskich wieżo-eksploracjach mieliśmy ochotę udać się do Sandomierza, gdzie zamiarowaliśmy przez resztę dnia spożywać piwo i chodzić śladami Ojca Mateusza. Na reszcie grupy wymogłem jednak jeszcze jeden, krótki przystanek w kieleckiej Kadzielni.
W temacie jaskiń pozostając, to właśnie dla nich śmignęliśmy sobie do Kadzielni. Niestety, nic z tego nie wyszło, bowiem w weekend kadzielniane jaskinie zamykane są bezpardonowo o 17:00, przy czym ostatni turyści (zwiedzamy w grupie zorganizowanej) wpuszczani są do środka o 16:30. Nawet jeśli i Wam zdarzy się taki niefart, to do tego parko-tworu i tak warto się wybrać. Nie wyjeżdżając daleko poza centrum Kielc, znajdziecie się ni z tego ni z owego pośród krajobrazu, dość jednoznacznie kojarzącego się choćby z Jurą Krakowsko-Częstochowską. Wystające skałki, jaskinie, niemrawe Jezioro Szmaragdowe (dawne wyrobisko kamieniołomu, któremu park zawdzięcza swój wygląd) i trasa spacerowa sprawiają, że Kadzielnia to jedna z najmniej standardowych, polskich atrakcji tego typu. Wielkie mojżeszowe tablice na wejściu pominę, bo w mojej opinii tylko psują krajobraz.
Po kadzielnianej, nie do końca udanej kortochwili ruszyliśmy dalej, by noc spędzić w Sandomierzu. Niby mogliśmy jeszcze gdzieś zboczyć, ale naprawdę bardzo chcieliśmy wszyscy napić się piwa.
Bodzentyn i Święty Krzyż
Niemal równo rok po mojej pierwszej wizycie w województwie świętokrzyskim, wróciłem na miejsce z Agatką, przy okazji wesela jej przyjaciółki, które odbywało się w okolicy Tarnobrzegu (albo Tarnobrzega, żeby nie czepiali się puryści więksi niż ja). Wracając z imprezy mniej uczęszczanymi drogami, zahaczyliśmy o Bodzentyn – niewielką miejscowość, znaną przede wszystkim z ruin zamku.
Ruiny w Bodzentynie to właściwie tylko krótka okazja do rozprostowania kości. Pomimo tego, że pierwsze zabudowania stały tu już w XIV wieku, a sam zamek gościł nawet Władysława Jagiełłę, powracającego z pielgrzymki na Święty Krzyż (patrz niżej), to lata zaniedbań sprawiły, że z budowli niewiele zostało. Jej kolejne rozbudowy, w tym między innymi przekształcenie całości na styl renesansowy, zostały obrócone w niwecz po 1814 roku. Wtedy z budynku, przejętego wcześniej od stanu duchownego, zniknął mieszczący się tam szpital wojskowy, a sam zamek praktycznie porzucono. Niby przez jakiś czas odbywały się tam jeszcze miejskie potańcówki bodzeńtyńskiej klasy średniej, ale klasy niższe miały to w dupie i metodycznie zaczęły rozbierać budynek, czerpiąc z niego budulec na obejścia i inne bzdury. Dopiero w 1902 roku, kiedy na miejscu niewiele już zostało, zamek został uznany za chroniony zabytek. Do dnia dzisiejszego dotrwała tylko część ścian oraz zdobiony portyk, a całość obiektu można zwiedzać wyłącznie na własną odpowiedzialność, jako że grozi on zawaleniem. Ergo można się w Bodzentynie zatrzymać i resztki konstrukcji obejść, ale nie spodziewajcie się tu niczego więcej, poza nieco wyblakłą tablicą informacyjną.
W bezpośredniej okolicy Bodzentyna, na Łysej Górze (tak – tej od sabatów czarownic and shit), formalnie położonej w miejscowości Nowa Słupia, mieści się jeszcze klasztor, od którego całe województwo wzięło swoją nazwę. Święty Krzyż to kawał historycznej (jak pisałem – był tam już Jagiełło) i imponującej budowli sakralnej, pod którą jednak i tym razem nie podjechaliśmy, z uwagi na zmęczenie kacem. Jeśli macie więcej czasu, warto poszwendać się także po tutejszych, pieszych szlakach turystycznych, jako że wiele z nich przecina się właśnie na Łysej Górze. Korzystajcie póki możecie, bo nie dalej jak w maju 2019 roku część obszaru Świętokrzyskiego Parku Narodowego weszła pod zarząd zakonników, celem rozbudowania zabudowań klasztornych. Kto wie, kiedy park skurczy się o kolejne hektary…
Całkiem sporo udało Wam się „liznąć” świętokrzyskiego. Ja miło wspominam klasztor na Świętym Krzyżu, spędziliśmy tam raz Święta Wielkanocne. Co do Bodzentyna to ruiny ruinami, ale polecam jeszcze, jak będziecie po drodze, zwiedzić Zagrodę Czernikiewiczów, która stoi w miejscu wybudowania. Taki mini skansen 🙂
To dopiero pierwsza część, ale faktycznie województwo ma sporo do zaoferowania :).