Jak nie zginąć na motocyklu w Phnom Penh
Wybierając się na krótkie odwiedziny do moich znajomych mieszkających w Phnom Penh, o moim planie na miejscu wiedziałem tylko jedno: miał zawierać wynajęcie motocykla. Paweł, bytujący w stolicy Kambodży już od kilku lat, niemal od razu nabył tam zajebisty, oldschoolowy motocykl marki Honda, który trochę ogarnął tak, by z powodzeniem użytkować go w gorącym, azjatyckim klimacie. Co ciekawe, mój znajomy w Polsce nie posiadał prawa jazdy na motocykl, a zmiany biegów i poruszania się na silnikowym jednośladzie uczył się na miejscu. Samobójstwo? Być może. Paweł jednak wciąż żyje i ma się dobrze, a jego Honda do tej pory wymaga tylko okresowych przeglądów.
Wynajem motocykla w Phnom Penh
Najtrudniejszą częścią procedury wynajęcia motocykla w stolicy Kambodży jest… znalezienie zaufanego usługodawcy. Na miejscu wcale nie jest ich aż tak dużo, a oferowane przez nich maszyny są różnej jakości. Mi kazano zawierzyć firmie Lucky Lucky Moto, ulokowanej na #413Eo, Monivong Blvd. Lokal rzuca się w oczy, bo stoi przed nim od groma jednośladów, w tym także ten typ, na którym najbardziej mi zależało – terenowe Hondy Degree o pojemności 250 cc. Większe maszyny prawdopodobnie również są dostępne, ale wierzcie mi, że jeżdżenie wielkopojemnościową bestią po kambodżańskich drogach może szybko skończyć się ślizgiem na piasku. Stan motocykli przeznaczonych na wynajem nie jest oczywiście najwyższy, ale przez dzień czy dwa nic nie powinno Wam nawalić czy odpaść. Będziecie zadowoleni, o ile nie jesteście zbyt wybiórczy podczas sprawdzania stanu lakieru.
Za dzień śmigania na wynajętym motocyklu zapłaciłem 12 dolców (8 zapłacicie, jeśli będziecie mieli ochotę powozić się skuterkiem z automatyczną skrzynią biegów). Pomimo tego, że nikt nie sprawdza uprawnień, nie bierzcie przykładu z Siudka i nie łapcie się za motocykl, jeśli wcześniej na nim nie jeździliście. Obsługa manualnej skrzyni wymaga trochę wprawy, a nie chcecie jej nabywać na phnompeńskich ulicach. W większości azjatyckich wypożyczalni jednośladów w ramach depozytu zostawia się paszport. Nie jest to wymarzona sytuacja, bo wartość tego dokumentu na pewno przekracza wartość rozklekotanej maszyny, którą dostaniecie w zamian, ale tak już po prostu jest. Do motocykla dobierzecie sobie kask (o tym dalej) i już można śmigać…
… O ile oczywiście zatankujecie. Ja nakapałem do zbiornika benzyny za jakieś 3 dolce i to z powodzeniem starczyło mi na cały dzień.
Jazda motocyklem w Phnom Penh
Poruszanie się jednośladem po kambodżańskiej stolicy wymaga pewnych umiejętności, dobrego refleksu i silnych nerwów. Dwie pierwsze rzeczy przydadzą się przy przemierzaniu ulic, na których każdy jest sobie panem i zakłada, że inni się dostosują. Udana zmiana pasa to połączenie sprawnego rozejrzenia się na boki, szybkiego podjęcia decyzji i wpasowania się w ciąg pojazdów, który płynie obok was. Nikt nie będzie na Was czekał, nikt Was nie przepuści i na pewno nikt nie ułatwi Wam zadania tylko dlatego, że jedziecie 40 km/h i jesteście biali. Stalowe nerwy przydadzą się z kolei na różnego rodzaju rondach i skrzyżowaniach, kiedy będziecie musieli szybko i zdecydowanie przejechać przez kilka pasów, w tym te, na których ruch odbywa się w drugą stronę. Dlaczego tak jest?
Ano dlatego, że sygnalizacja świetlna w Phnom Penh to… nowość sprzed kilku lat. Tak, SERIO. Podczas mojej pierwszej wizyty w tym mieście, cały ruch uliczny odbywał się w nim na zasadzie pierwszeństwa silniejszego. Większym samochodom ustępowały mniejsze, a tym z kolei w drogę nie wchodziły jednoślady. Teraz w Phnom Penh funkcjonuje sygnalizacja świetlna i… niewiele to zmieniło. Samochody notorycznie przejeżdżające na czerwonym to standard, bo od samego początku światła są w Kambodży traktowane raczej jako pewnego rodzaju sugestia, a nie wiążący przepis. Dodatkowo, pomimo niedawnego zaostrzenia przepisów odnośnie jeżdżenia pod prąd, mocny zakaz tego typu aktywności jest wciąż ignorowany przez kierujących – zwłaszcza tych poruszających się motocyklami i innymi jednośladami. Podobnie sytuacja ma się z zawracaniem w dowolnym miejscu. Betonowe „rozdzielniki” pasów zdawały podobno egzamin przez krótki czas… dopóki zmyślni kierowcy nie zaczęli przystawiać do nich drewnianych platform w tych miejscach, w których zawracanie jest najdogodniejsze. W związku z tym wszystkim, jazda jednośladem po Phnom to wciąż przede wszystkim kwestia szybkiej reakcji, zdrowego rozsądku i posiadania oczu dookoła głowy. Z drugiej strony, rzadko zdarzy się, że ktoś obtrąbi nas za zatrzymanie się na wysepce, przejazd przez trzy pasy ruchu na raz czy włączenie się do ruchu z najmniej odpowiedniego ku temu miejsca.
A co poza stolicą?
Jeśli chodzi o ruch poza miastem, to poziom trudności momentalnie spada o kilka poziomów. Samochodów jest stosunkowo niewiele, podobnie jak jednośladów, a największym problemem staje się stan dróg, które nadal dość często nie są niczym więcej, jak ubitym przez częste używanie piachem. Poza tym warto również szczególnie uważać wieczorem. O ile policja nie będzie Was nękać, o tyle kierowcy jeżdżący po alkoholu oraz notoryczne zapominalstwo w dziedzinie włączania świateł to standard, który trzeba zawsze brać pod uwagę.
Jeśli to wszystko Was nie zniechęca, to na koniec mogę powiedzieć tylko tyle, że – zakładając odpowiednie nastawienie i dużą dozę zdrowego rozsądku – śmiganie po Phnom Penh (i nie tylko, o czym jeszcze wspomnę później) na motocyklu było jednym z najciekawszych doświadczeń, jakie miałem okazję przeżyć podczas mojej Wyprawy w 2018 roku.