Płotele, czyli największe odkrycie na Litwie
Do niewielkiej miejscowości Płotele na Litwie trafiliśmy przez przypadek. Muzeum Zimnej Wojny (patrz niżej) było zamknięte w dniu, w którym do niego dojechaliśmy, a że bardzo nam zależało na wizycie, postanowiliśmy przenocować gdzieś w okolicy. Wybór padł właśnie na Płotele – niewielkich rozmiarów miasteczko, zlokalizowane nad całkiem sporym jeziorem o tej samej nazwie. Jak się okazało, okolice miejscowości miały nam do zaoferowania znacznie więcej, niż „tylko” muzeum w dawnym silosie nuklearnym.
Żmudzki park narodowy i Płotele
Płotele położone są na skraju Żmudzkiego parku narodowego, którego sercem jest wspomniane wyżej jezioro. Park, założony w 1991 roku, obejmuje obszar położony wokół zbiornika wodnego, a także dwie miejscowości – tytułową oraz zlokalizowane od niej na południe Berzoras.
Jezioro Płotele to największy (1205 ha) i najgłębszy (do 48,5 m) zbiornik wodny na terenie parku. Na jeziorze znajduje się 7 wysp, na których – poza siedliskami różnorodnych zwierząt – znajdują się również objęte ochroną pozostałości po ludzkich osadnikach (w tym resztki ruin zamku). Na ten moment ich zwiedzanie jest mocno utrudnione, jako że część z nich znajduje się jeszcze pod ziemią, ale tutejsza gmina bardzo intensywnie pracuje nad tym, by jak najmocniej wykorzystać potencjał turystyczny regionu.
Jeśli ktoś chciałby lepiej poznać historię okręgu, najlepiej udać się do Centrum Turystycznego Żmudzkiego parku narodowego, zlokalizowanego przy ul. Didzioji 8 w Płotelach. Podczas naszego pobytu obiekt był jeszcze zamknięty (najwyraźniej nasza majówka to na Litwie okres „poza sezonem”), ale to właśnie tam powinni zacząć wizytę Ci, którzy chcieliby lepiej zapoznać się z Parkiem. Jego teren oferuje wiele różnorodnych, choć raczej spokojniejszych atrakcji. Na miejscu znajdziecie 4 oficjalne trasy rowerowo-spacerowe, a w lato możecie również skorzystać z uroków jak najbardziej żeglownego jeziora.
Nadbrzeżne miejscowości również mają się czym pochwalić. W samych Płotelach stoi dumnie tutejsza posiadłość, niegdyś będąca własnością książąt litewskich, a następnie francuskiej rodziny Choiseul-Gouffier. Dookoła posiadłości rozciąga się spory park, a w kilku jej budynkach ulokowane są różnorodne ekspozycje, dotyczące lokalnej przyrody i historii. Z kolei największą atrakcją pobliskiej wioski Berzoras jest pochodzący z XVIII wieku drewniany kościół. Poza nim w miejscowości znajduje się jeszcze zabytkowa droga krzyżowa, pochodząca z tego samego okresu. Jeśli jezioro Płotele jest dla Was za wielkie, to pod Berzoras znajdziecie mniejsze, oryginalnie nazwane tak samo jak miejscowość.
Jeśli chcielibyście zyskać krótszy, ale szybszy ogląd na największe jezioro w regionie, to w Płotelach bez trudu traficie na platformę widokową, z której rozpoczyna się najpopularniejsza trasa spacerowa, wiodąca przez teren wspomnianej wyżej posiadłości.
Wielbiciele widoków z lotu ptaka mogą natomiast udać się na 15-metrową, nowoczesną wieżę widokową, z której rozciąga się widok na jezioro oraz pobliskie miasteczka. Wstęp na wieżę jest darmowy, a my mieliśmy jej metalową konstrukcję w 100% dla siebie (może dlatego, że strasznie piździło).
Muzeum Zimnej Wojny
Muzeum Zimnej Wojny było głównym powodem, dla którego trafiliśmy w ten rejon Litwy. Położone po drugiej stronie jeziora niż główna miejscowość, chowa się w samym centrum Żmudzkiego parku narodowego. Nie ma się co dziwić. Obecne muzeum zlokalizowane jest z kompleksie, który kiedyś gościł cztery całkiem spore pociski balistyczne, zaopatrzone w głowice nuklearne.
Baza rakietowa została tu założona przez Sowietów w 1960 roku i swego czasu gościła arsenał, który mógłby zmieść z powierzchni ziemi połowę Europy. Obecnie pocisków nie ma już na miejscu, a nowoczesne muzeum w bardzo niestandardowych zabudowaniach przyciąga turystów z całego świata.
Zdecydowanie najtrudniej jest do niego dotrzeć. Charakter bazy sprawił, że z Płoteli musimy się bujać do niego przez 8 kilometrów, z czego większość trasy przejedziemy drogą wyłożoną dziurawymi, betonowymi płytami. O ile mi wiadomo, nie kursuje do niego żaden lokalny autobus, więc turystom pozostaje transport własny – samochodowy lub rowerowy.
Po uiszczeniu opłaty w wysokości 5 Euro zostajemy wpuszczeni na teren bazy, której większość zlokalizowana jest pod ziemią. Po muzeum chodzi się bez przewodnika, co może czasem nastręczać trochę trudności – korytarze są wąskie, a niektóre drzwi poukrywane; jedyną wskazówką jest biała linia na podłodze, wskazująca trasę zwiedzania.
Samo muzeum należy raczej do tych nowocześniejszych, a do tego jest dość informatywne – nawet dla kogoś, kto z tematem Zimnej Wojny jest już nieco zaznajomiony. Jego główną atrakcją jest jednak możliwość pokręcenia się po zabudowaniach byłej radzieckiej bazy nuklearnej, platformach składujących pociski czy nawet zajrzenia w głąb jednego z głębokich jak sama cholera silosów. Jak dla mnie było to najlepiej wydane 5 euro podczas całego wyjazdu na Litwę. Zresztą, sami to sprawdźcie na filmie poniżej:
Ale to jeszcze nie wszystko!
Ogród Orvidusa
Jakieś 18 km w linii prostej na zachód od Płoteli znajduje się jeszcze jedna atrakcja, którą początkowo chcieliśmy zignorować. Jako jednak, że mieliśmy do dyspozycji pół dnia, postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego tak zwany Ogród Orvidusa zasłużył sobie na gwiazdkę w przewodniku Lonely Planet.
O żesz kurwa, ależ było warto!
Kazys Orvydas był litewskim rzeźbiarzem, żyjącym w latach 1905-1989. Trudnił się głównie robotą nad nagrobkami, tworzonymi na potrzeby pobliskiego cmentarza w Sałantach. Kiedy w lata ’60 Nikita Chruszczow postanowił obrazić się wielce na wszystkie obiekty typu sakralnego, prace Orvydasa zostały przewiezione do jego posiadłości, a sam obiekt został przez Sowietów zablokowany. Rzeźbiarz niespecjalnie się tym przejmował i tworzył dalej w swej samotni, biorąc na warsztat wszystko, co przyszło mu do głowy.
Efektem jego starań jest ogromny ni to ogród, ni to park „rozrywki”, zastawiony tworami Orvydusa niemalże go granic szaleństwa (a czasem nawet poza nie). Stojący w środku dom ginie niemal pod naporem nagrobków, drewnianych maszkaronów, przerażających postaci stworzonych z części maszyn rolniczych czy rzeźb z mesjanistycznym (i czasem dość nawiedzonym) przekazem, w którym Orvydas wieszczy powolną śmierć świata w imperialistycznych szponach (co jest zastanawiające biorąc pod uwagę fakt tego, jak potraktowali go Sowieci).
Cały obszar to jeden wielki, litewski mindfuck, rozpoczynający się już od wejścia, ozdobionego szczątkami radzieckiego czołgu. My zgubiliśmy się w środku na niemal dwie godziny, niejednokrotnie nieco pietrając się przed wejściem do mrocznych szop i sztucznych jaskiń, których w Ogrodzie jest kilka. Klimat chłonęliśmy tym bardziej, że – ponownie – na miejscu byliśmy kompletnie sami, a opiekujący się nim dziadek pozwolił nam łazić po nim bez opłaty (normalnie wynoszącej 2,3 euro).
Podobnie jak w przypadku Muzeum Zimnej Wojny, do Ogrodu Orvidusa dość ciężko się dostać. Korzystając z komunikacji publicznej, musicie namierzyć autobus zmierzający z Kretyngi do Sałant i wysiąść na przedostatnim przystanku przed tą drugą miejscowością. Posiadacze własnych czterech kółek mogą natomiast zatrzymać się na darmowym parkingu pod samym Ogrodem.
Brak komentarzy