Nowy Sad – krótkie studium przypadku

Nowy Sad (czy też Novi Sad) to serbskie miasto, do którego w 2021 roku trafiliśmy właściwie przypadkiem. Wracając z Bośni i Hercegowiny nie chcieliśmy jechać prosto do Polski, a alternatywną trasę przez Chorwację wykluczyliśmy ze względu na zwariowane ceny noclegów (za psa musielibyśmy płacić tyle, co za trzecią osobę). Tym sposobem, zupełnie spontanicznie, spędziliśmy dwie noce w miejscu, które okazało się jednym z najsympatyczniejszych punktów na naszej wakacyjnej trasie.


W pandemii do Serbii

Zanim opowiemy o Nowym Sadzie – mała ciekawostka „pandemiczna”. Wyjeżdżając z Bośni i Hercegowiny w sierpniu 2021 (a więc, w praktyce, pomiędzy kolejnymi falami pandemii koronawirusa) zostaliśmy przetrzymani na granicy z uwagi na – podobno – brak pewnych dokumentów. W skrócie: Pogranicznicy twierdzili, że nie wolno nam wyjechać bez pokwitowania noclegów w odpowiednich punktach kraju (a przynajmniej w ostatnim), co było dla nas kompletną nowością. Całość relacji z tej „przygody” przeczytacie tutaj.


Nowy Sad – młodzieżowa stolica Serbii

Serbski Nowy Sad to swojego rodzaju perełka, której nie powinien ominąć nikt, kto w Serbii gości. Brewa zrobił to ostatnim razem, kiedy był na Bałkanach, co sprawiło, że początkowo nie docenił tego konkretnego kraju tak, jak powinien.

Nowy Sad i Dunaj

Nie tak znowu wielkie miasto, położone na północny zachód od Belgradu, znane jest przede wszystkim z ogromnego festiwalu muzycznego EXIT, odbywającego się w nim rokrocznie w lipcu. W tym okresie miejscowość jest dosłownie zalewana przez młodych ludzi, spływających tu z całych Bałkanów (i nie tylko), co przekłada się na „młodzieżową” łatkę. My co prawda gościliśmy w Nowym Sadzie w sierpniu, ale „pozostałości” po festiwalu widzieliśmy jeszcze w twierdzy petrovaradińskiej (o której zaraz), a samo miasto ewidentnie żyje tym eventem przez cały rok.

Ta ostatnia kwestia widoczna jest przede wszystkim w centrum miejscowości, a konkretniej na jej głównym deptaku: Zmaj Jovina. Jeśli szukacie w tej części Bałkanów miejsca, w którym można dobrze zjeść, powymieniać się uwagami przy zbyt głośnej muzyce i napić co najmniej kilku piw w atmosferze, która zdecydowanie (i nawet pozytywnie) kojarzy się z hipsterskimi miejscówkami Europy zachodniej, to Nowy Sad jest miejscem dla Was. Liczba ciekawych, ale jeszcze nie tak drogich knajp jest tu wręcz zatrważająca, życie w centrum nie ustaje tu wraz z zachodem słońca, a dodatkowo nie natkniemy się tu na nachlanych Brytyjczyków, którzy chcą bić każdego, kto nie jest fanem Tottenhamu. Do tego, Nowy Sad został w tym roku Europejską Stolicą Kultury i – na tyle, na ile byliśmy w stanie stwierdzić przez niecałe trzy dni na miejscu – tytuł ten zdecydowanie mu się należał.

Jedna z knajp w centrum miasta

Warto również wskazać, że Nowy Sad nie jest „młody” tylko dzięki festiwalowi EXIT. Na miejscu funkcjonuje też uniwersytet, którego 40 000+ studentów skutecznie zasila lokalny biznes alkoholowo-gastronomiczny. Czy na urlopie trzeba czegoś więcej?

Nowy Sad – atrakcje w skrócie

Żeby jednak nie było, że Nowy Sad to tylko browary i młode dupy, to na miejscu da się też trochę pozwiedzać i pospacerować.

Główną, trochę ściemnioną atrakcją miasta jest Twierdza Petrovaradin. „Ściemnioną”, bo tak naprawdę twierdza znajduje się poza administracyjną granicą Nowego Sadu, w miejscowości o nazwie tożsamej z twierdzą. Cytadela petrvaradińska, zwana Gibraltarem Dunaju, została wzniesiona pomiędzy XVII a XVIII wiekiem, głównie za sprawą pracy niewolniczej przygodnych Turków. Budowla jest ogromna, a mówimy tu tylko o jej zasadniczej części, z której roztacza się świetny widok na Nowy Sad. To właśnie tu odbywa się festiwal EXIT, włączając w to rozległe tereny twierdzę otaczające, które same w sobie mogą zjeść pół dnia Waszego czasu…

Widok na twierdzę od strony miasta

Czasu, którego lepiej nie kontrolować na okolicznej dzwonnicy. Długości wskazówek na niej są „zamienione miejscami”, żeby rybacy niegdyś pracujący na Dunaju mogli z łatwością sprawdzać, ile już bujają się na wodzie.

No to którą tu mamy godzinę?

Po drugiej stronie Dunaju znajdziecie z kolei Strand – 700-metrowy pas plażowy, będący – poza centrum – drugim miejscem rozrywkowej aktywności miasta. My mieliśmy do niego dość daleko, a poza tym okazało się, że na plażę nie można wchodzić z psem, co zmusiło nas do wykreślenia jej z naszych planów na dłuższy spacer.

Strand nie okazał się dla nas łaskawy

Poza tym, w Nowym Sadzie można jeszcze zerknąć do muzeum miejskiego czy dwóch muzeów dotyczących Wojwodiny (autonomicznego okręgu, którego stolicą jest to miasto), z którego jedno zajmuje się historią lokalną, a drugie sztuką współczesną. Wszystkie te miejscówki znajdziecie w okolicy Zmaj Jovina i tylko od Waszej silnej woli zależy, czy dotrzecie do nich trzeźwi.

Ratusz w Nowym Sadzie

To wszystko może nie brzmieć specjalnie atrakcyjnie, ale wierzcie nam – Nowy Sad ZDECYDOWANIE wart jest odwiedzin, jeśli macie ochotę na odrobinę miejskiego relaksu, nie tak znowu głośnego czy gęstego tłumu (pomijając lipiec) i na szwendanie się po obstawionych stolikami, sympatycznych uliczkach Starego Gradu.

Bardziej „przygodowym” odwiedzającym Nowy Sam może z kolei zaoferować rejsy po Dunaju (także kajakowe) oraz odwiedziny w pobliskim parku narodowym we Fruskiej gorze, gdzie co niedziela można wziąć udział w górskim maratonie. Nas musieli by pociąć, żebyśmy spróbowali, ale może Wy lubicie przedzierać się przez krzuny przed 40 kilometrów.

Nowy Sad – kwestie praktyczne

Z Belgradu do Nowego Sadu bez trudności można dostać się autobusem, odjeżdżającym z głównego dworca codziennie, średnio co 30 minut. Dojazd to średnio 1,5 godziny, a ceny biletów wahają się od 15 do 50 zeta w przeliczeniu. Na tej trasie funkcjonują też tutejsze „marszrutki”, które zrobią ją w godzinę, ale odjazdy uzależnione są od frekwencji.

Z jedzeniem na miejscu nie ma problemu – wystarczy wyjść na miasto w opasce na oczach i usiąść na pierwszym miejscu nie będącym ławką. Istnieje 90% szans, że do rąk od razu dostaniecie menu. Nam trudno dokładnie stwierdzić, w których lokalach byliśmy, ale Agatka sugeruje się przede wszystkim tym, czy na miejscu są ładne światełka. Możecie uznać, że tam, gdzie są, jest też dobre jedzenie… no chyba, że spożyty alkohol zaburzył nam odczuwanie smaku, co w sumie nie jest niemożliwe.

Tu, na przykład, było smacznie

Jeśli chodzi o nocleg, to tu podzielimy się dokładną lokalizacją. Apartament, w którym spędziliśmy dwie noce, zdecydowanie przerósł nasze oczekiwania, choć nie był pozbawiony przaśnych rozwiązań konstrukcyjnych, które zna każdy, kto był już na Bałkanach (arabeski na suficie, anyone?). Do dyspozycji mieliśmy dwa duże pokoje, przestronną łazienkę i – co ważne – prywatne miejsce parkingowe, a za to wszystko płaciliśmy zaledwie 150 zł za noc (przypomnę: 2 osoby z psem). Miejscówka to Afrodita (i nie – nie jest to burdel) i nawet jeśli nie jest położona w samym centrum, to dla komfortu warto zrobić te 1000 kroków dziennie więcej. Na pewno od tego nie zachorujecie.

Marvelowi się podobało

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Serbii lub polubić nasz blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informujemy o nowych wpisach i wrzucamy dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?