O psie, który uratował 100 euro

To było, dawno, dawno temu w zeszłym roku. Po pobycie w bośniackiej Tuzli, którą jednogłośnie okrzyknęliśmy z Agatką miastem, do którego NA PEWNO nigdy nie wrócimy (właściwie nic tam nie ma, a miejscowe jezioro to jakiś słaby żart na temat zbiornika rekreacyjnego), wracaliśmy powoli do Polski. Po sprawdzeniu cen hoteli w Chorwacji doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy wrócić do kraju z kompletem nerek, więc trasę powrotną wytyczyliśmy przez Serbię, z pojedynczym przystankiem w Nowym Sadzie.

Plaża w Tuzli
„Malownicza” plaża w Tuzli

Północ Bośni i Hercegowiny nie należy do najbardziej spektakularnych części tego kraju, więc sunęliśmy przez niego dość szybko i bez zatrzymywania się. Na zewnątrz było 35+ stopni, więc klima rozhulana, pies nawet nie tak bardzo zaśliniony, a my w dobrych humorach, bo – pomimo COVIDa nadal szalejącego po Europie – udało nam się jak dotąd uniknąć jakichkolwiek nieprzyjemności z nim związanych.

JAK DOTĄD.

Dojeżdżamy na granicę w Racy. Przejście jest mało znane, bo kto, na miłość boską, w ogóle odwiedza Tuzlę. Pomimo lata w pełni, przed przejściem zero korków, więc na spokojnie sobie tankujemy, zjadamy mały posiłek w zaskakująco przyjemnej restauracji i za grosze kupujemy dwie butelki nalewki z wiśni z destylarni Maraska. Wydaje się, że dzień nie mógłby być spokojniejszy.

Podjeżdżamy na przejście, wręczamy paszporty spasionemu celnikowi mając nadzieję, że nie zostaną na nich permanentne odciski z majonezu, po czym – na włączonym silniku czekamy na ich zwrot i możliwość dalszej jazdy. Ile to zazwyczaj zajmuje? 30 sekund, może minutę…

Po 3 minutach stania w aucie zaczynamy się lekko niepokoić. Dokumenty mamy, Marvel ma nawet swój własny paszport, bo czytaliśmy, że w Bośni mogą go faktycznie wymagać. Tyle, że my z Bośni wyjeżdżamy, więc o co chodzi…

Po chwili gruby wytacza się z budki i każe nam się przestawić. Coś tam mówi po swojemu, próbuje też po angielsku, ale generalnie mu nie idzie, w końcu na tej granicy stają głównie ciężarówki. Stajemy kawałek za budką, oczywiście w pełnym słońcu, bo na co komu daszek, jak na zewnątrz temperatura dochodzi do 38 stopni. Wychodzę z samochodu i idę za grubym. Na szczęście nie za daleko, więc zasapał się tylko trochę.

Wchodzę do budki. W środku istna symfonia zapachów: majonez, jajko i ogórek, doprawione szczyptą męskiego potu najwyższej jakości oraz delikatną sugestią leciwego linoleum. Do tego zafrasowany gruby i jakiś jego kolega – wyraźnie w lepszej formie i lekko pobudzony. Myślę sobie: pewnie będzie przepytywanie, bo się chłopaki nudzą. Oby szybko.

Nie było szybko. Od słowa do słowa – oni trochę po angielsku, a ja trochę po rosyjsku – wychodzi na jaw straszna prawda: brakuje WAŻNYCH DOKUMENTÓW. Jakich? Potwierdzenia z hoteli, że byliśmy w Bośni. Przecież wyjeżdżamy z Bośni, więc chyba byliśmy w Bośni. No ale nie wiadomo gdzie, a jest COVID i mogliście zarażać. Szczepienia mamy ważne, proszę. Trudno, mogliście zarażać, takie przepisy, musicie wrócić do hotelu po zaświadczenie.

Tu pojawia się problem, bo gdybyśmy nawet chcieli wracać do Tuzli czy Mostaru po to legendarne zaświadczenie, to nie nocowaliśmy w hotelach, tylko w apartamentach. W obu przypadkach właściciele nawet słowem nie zająknęli się o jakimkolwiek papierze z potwierdzeniem pobytu, a – na tyle, na ile zdążyliśmy się zorientować – na brak turystów aż tak nie narzekali. Coś zaczyna mi tu śmierdzieć i nie jest to stary majonez.

Zaczyna się runda II. Nie macie zaświadczenia? No trudno, podjedźcie tam do kolegi, zapłaćcie 100 euro i po sprawie. 100 euro za co? Za brak zaświadczenia. Jakaś podstawa prawna? Przepraszam, nie rozumiem, takie przepisy: 100 euro albo wracacie do hotelu. ALE MY NIE MIESZKALIŚMY W HOTELU! No to nie wiem, ale trzeba mieć zaświadczenie, hi hi. Gruby ewidentnie czuje, że nie może przegrać.

Z wypowiedzi celnika zaczynam już rozumieć, że równiutka, wygodna kwota 100 euro to nie żaden mandat, tylko przyjazna dla petenta forma łapówki. Niestety, nic nie daje straszenie telefonem do ambasady czy racjonalne pytanie o to, jak 100 euro zagwarantuje, że nikogo w Bośni nie obdarowaliśmy COVIDem. Bo w tłumaczenie, że research był zrobiony i żadnych rewelacji tego typu nie wyczytaliśmy, nawet nie chciało mi się bawić – w końcu nieznajomość prawa szkodzi, a my nie jesteśmy na swoim terenie.

I tu wchodzi Marvel.

Cała ta radosna konwersacja trwa już bowiem od 10 minut albo więcej, a na dworze jest prawie 40 stopni. Pies ma tego wszystkiego serdecznie, kurwa, dość, a jak owczarek belgijski ma dość, to lepiej się odsunąć i patrzeć przez palce dopóki mu nie przejdzie. Agatka postanowiła ograniczyć szkody, zapięła smycz i – jak gdyby nigdy nic – wyszła z Marvelem z samochodu, który powoli zamieniał się w gorącą puszkę śmierci.

W budce panika. Tak nie wolno! To jest strefa przygraniczna, tu nie wolno łazić! Proszę wracać do samochodu! Panie, co ja mogę, nie skończyliśmy rozmawiać, a tam gorąco – przecież pies nam kojfnie jak będzie siedzieć w samochodzie. Przejdzie się, wysika, może nawet walnie kupala i wróci.

Chłopaki oczy na siebie, coś tam zagaworzyli po bośniacku, szybka narada i nagle: szast prast, pieczątka, trzaśnięcie paszportami. Możecie jechać. A papiery? No mówię, że możecie jechać.

No to pojechaliśmy… Jak tylko Marvel oblał słupek.


Zakładam, że obcy pies na granicy mógł spowodować niepotrzebne zainteresowanie jakiegoś naczelnika przejścia, a to było Flipowi i Flapowi nie w smak. Puścili nas więc, a na serbskim punkcie facet tylko zajrzał nam w paszporty i kazał jechać dalej.

Marvel kontempluje zwycięstwo na granicy… albo widzi ptaszka

Najciekawsze jest to, że już po wyjeździe z Serbii dowiedzieliśmy się, że w tym kraju paszporty COVIDowie były ówcześnie ważne tylko wtedy, kiedy szczepienie zostało wykonane NA MIEJSCU (czyt. w Serbii). Skoro tu lekko zawiódł nas research, to może faktycznie w Bośni też mieli rację?

Nie sądzę.

Koniecznie sprawdź także inny wpisy dotyczące naszej mini-wyprawy z 2021 roku. Możesz również przejrzeć wszystkie wpisy dotyczące Bośni i Hercegowiny.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?