Rowerem po Pekinie. Znowu
Jeśli mówimy o zwiedzaniu Pekinu, to niemal automatycznie nasuwa nam się na myśl rower. Jakiś czas temu pisałem o tym, jak sytuacja z wypożyczaniem roweru wyglądała przed Olimpiadą w 2008 roku, w tym roku mieliśmy natomiast okazję przekonać się, jak sprawa ma się po tej pamiętnej imprezie. A ma się nieźle – przynajmniej jeśli chodzi o samo wypożyczanie.
Obecnie większość hosteli w Pekinie oferuje możliwość pożyczenia spracowanego jednośladu ze cenę, która nie wydryluje Wam kieszeni. Cały dzień pedałowania będzie kosztował Was od 30 do 50 juanów, czyli jakieś 18-30 zł. Należy wszakże pamiętać, że z tej niższej półki cenowej zdejmiecie jednoślad, który jest dla obecnych rowerów tym, czym amazońska dłubanka dla nowoczesnych jachtów. Zapomnijcie o hamulcach, jakimkolwiek oświetleniu czy choćby możliwości dostosowania wysokości siodełka – będzie dobrze, jak koła nie będą jakąś wariacją elipsy, a łańcuch nie będzie ciągnął się po ziemi. Nie ma się jednak co martwić, że będziecie wyglądać jak bezdomni, którzy zmontowali rower samodzielnie pod jakimś mostem – większość jednośladów w stolicy Chin wygląda tak, jakby odsłużyły swoje na wojnie opiumowej, więc nie będziecie się wyróżniać.
W Pekinie rower jest zdecydowanie najwygodniejszym środkiem transportu. Odpowiednie ścieżki penetrują miasto niczym pijany seksoholik, a trzymanie się środka rowerowej fali zagwarantuje Wam jako-takie bezpieczeństwo na światłach – zwłaszcza jeśli przemierzacie wyjątkowo zatłoczone skrzyżowanie. Tu jednak należy pamiętać o podstawowych zabezpieczeniach, takich jak pełna zbroja płytowa, kolce na kołach i kamera cofania. Mając to wszystko na pewno przeżyjecie 8 godzin na ulicach Stolicy Kraju Środka i może nawet nie stracicie żadnej kończyny.
Mówiąc serio – ścieżki ścieżkami, ale na rowerze trzeba uważać. Kierowcy nie zwracają na cyklistów szczególnej uwagi, traktując ich raczej jak bardzo uciążliwy rodzaj muchy niż jak pełnoprawnych uczestników ruchu. Kolejną sprawą jest samo poruszanie się po mieście. Jeśli chcecie trafić w jakiś mniej turystyczny region, a przy tym nie ryzykować przejazdu przez środek sześciopasmowej ulicy w miejscu, które niekoniecznie się do tego nadaje, warto zatrzymać się co jakiś czas i przeanalizować trasę. My mieliśmy naprawdę spory problem z dotarciem w okolice głównego dworca kolejowego – okazało się, że w jego pobliżu leży kilka wiaduktów, przez które nijak nie idzie się przedostać, jeśli ktoś nie ma ochoty brać roweru na plecy.
Wreszcie, musicie pamiętać, że jednośladu nie można zostawić wszędzie, a nawet zostawienie go w miejscu niezbyt oddalonym od wejścia do atrakcji, którą pragniecie odwiedzić, niekoniecznie gwarantuje Wam możliwość szybkiego powrotu na siodełko. Sztandarowym przykładem są w tym przypadku plac Tiananmen i Zakazane miasto. Ten pierwszy nie oferuje żadnego miejsca, w którym można by zostawić rower nie narażając się na srogą minę wszechobecnych stróżów porządku; to drugie z kolei ma tylko jedno otwarte wejście (od frontu) oraz jedno wyjście (od tyłu). W połączeniu z rozmiarem kompleksu, sprawa może stać się problematyczna, zwłaszcza że sama wizyta w Zakazanym mieście konsumuje sporo energii.
Wszystkiego tego nauczyliśmy się z Beatą podczas naszego pierwszego, pełnego dnia w Pekinie (co jest dla mnie o tyle wstydliwe, że przecież już wcześniej byłem w tym mieście). Nauczyliśmy się również, że w pobliżu placu Niebiańskiego spokoju nie należy jeść śniadań, bowiem tamtejsze restauracje liczą sobie za nie co najmniej trzykrotność tego, co lokale leżące głębiej w trzewiach miasta.
O samym zwiedzaniu Zakazanego miasta nie będę się rozwodził. Raz, że już o tym pisałem; a dwa, że atrakcję tę uważam za jedną z największych (w każdym sensie) pułapek na turystów na świecie. Pomimo niewątpliwej urody całego kompleksu, jego zwiedzanie to rodzaj tortury, który powinien być serwowany Europejczykom o poglądach rasistowskich. Niekończące się place i korytarze mnie osobiście zmęczyły po 30 minutach i marzyłem tylko o tym, żeby już się stamtąd wyrwać. Beata, pomimo tego, że była to jej pierwsza wizyta na miejscu, wkrótce zaczęła podzielać moją chęć. Możliwość wypożyczenia audio-guide’a to interesująca alternatywa, która na pewno nieco ubarwia wizytę na miejscu, ale z drugiej strony również mocno ją wydłuża. Tę opcję polecę więc tylko naprawdę oddanym fanom Kraju Środka. Wreszcie – ilość chińskich turystów na miejscu jest wręcz zatrważająca, a z przypadkiem zasłyszanej wypowiedzi polskiego przewodnika dowiedzieliśmy się, że w miesiącach wakacyjnych jest kilkakrotnie razy gorzej. Dość powiedzieć, że w lecie 2008 roku w Zakazanym mieście było mniej turystów niż w kwietniu 2015. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak sytuacja wygląda w lipcu, ale przewiduję, że powodzenie Zakazanego miasta przyczyniło się do wskrzeszenia instytucji komitetów kolejkowych oraz upychaczy, którzy po Olimpiadzie stracili pracę na dworcach kolejowych.
Co by jednak nie mówić, kto nie był w Zakazanym Mieście, ten nie był w Pekinie. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i się przemęczyć.