Elliq-Qala, czyli uzbeckie zamki z piasku
Zawsze powtarzam, że nic tak nie robi wyjazdu jak porządny zamek. Zwiedzanie miast jest spoko, do podziwiania krajobrazów z górskich szczytów też trudno się przypieprzać, ale nie ma to jak solidna forteca, najlepiej zbunkrowana w jakimś zapomnianym przez bogów i ludzi miejscu, do którego dojeżdża tylko jeden środek transportu, będący w dodatku raczej nieregularną karawaną, złożoną z wielbłądów wiozących Kałasznikowy. Szczęściem, jeśli szukacie czegoś takiego w Uzbekistanie, to nie będzie żadnego problemu. Na północ od Chiwy znajdziecie bowiem jebutny obszar, po którym rozsiane są nie tak znowu słynne fortece starożytnego Chorezmu.
Wizyta w Elliq-Qala
Podróżniczo najmocniejszym punktem krainy zwanej jako Chorezm jest region Elliq-Qala, która to nazwa przekłada się luźno na „50 fortec”. Miano jest trochę na wyrost, bowiem do tej pory na wzmiankowanym obszarze odkryto około 20 fortów (z których niektóre mają ponad 2000 lat), ale miejscowi trzymają kciuki i z entuzjazmem śmigają po krainie z łopatami, pragnąc dobić przynajmniej do połowy liczby.
Pomimo tego, że Elliq-Qala ma ogromny potencjał turystyczny, dostrzeżony zresztą także przez UNESCO, to jak do tej pory rejon trudno uznać za klejnot na uzbeckiej koronie wycieczkowej. Na miejsce nie dostaniecie się żadnym regularnym transportem lokalnym, nie mówiąc już o tym, że większość fortec położona jest w sporym oddaleniu od siebie, więc jeden autobus czy marszrutka tak czy owak nie zrobią roboty. Zainteresowanym zwiedzającym pozostaje transport prywatny, a ten – jak łatwo się domyślić – nie należy do najtańszych. Obecnie najprostszą formą dostania się do Elliq-Qala jest wynajęcie kierowcy, względnie wykupienie odpowiedniej wycieczki w mieście zbliżonym do regionu – tu optymalna jest Chiwa, jako położona stosunkowo najbliżej i jednocześnie najbardziej „turystyczna”.
Z cenami takiej ekskursji jest przeróżnie. W teorii za cały dzież dzikiego zapierdalania po wszystkich możliwych fortach z prywatnym kierowcą (z Chiwy) u sterów powinniśmy dać około 60$. W praktyce mało który driver faktycznie dobrze zna ten rejon, a większość z zainteresowanych będzie próbowała ograniczyć przejazd do kilku najpopularniejszych punktów, do których dojazd nie będzie wymagał od nich wjazdu na pustynię. W takim wypadku równie dobrze można zrezygnować z szukania tego jedynego, uczynnego kierowcy i zadowolić się pół-dniową wycieczką zapewnianą przez Wasz hostel czy tam guesthouse. Jej koszt oscyluje co prawda w granicach 30$ od osoby, tym samym będąc rabunkiem w biały, gorący dzień, ale przynajmniej będziecie mieć pewność, że traficie tam gdzie chcieliście. Nie liczcie jednak na jakikolwiek komentarz historyczny czy lokalne ciekawostki. Jeśli będziecie mieć tyle szczęścia, by Wasz kierowca znał choćby kilka słów po angielsku czy rosyjsku, to i tak Uzbekistan nie jest jeszcze na tym etapie, by podstarzały jegomość za kierownicą poczuł potrzebę dokształcenia się z historii regionu, który de facto zapewnia mu jako-taką egzystencję. Jest to o tyle smutne, że przy samych fortecach również nie znajdziecie żadnego lokalnego przewodnika – będzie dobrze (źle?) jeśli spotkacie tam co najwyżej grupę niemieckich turystów 60+, wśród których wycieczki do Uzbekistanu są chyba najmocniej trendującym życiowym hashtagiem.
Wybór mój i mojej Beaty padł na opcję pół-dniową (a konkretniej: 6-godzinną) – głównie z racji (jak zwykle) napiętego terminarza. Wycieczka rozpoczęła się o 8:00, ale do pierwszego kompleksu fortów, znanego jako Ayaz-Qala dojechaliśmy dopiero po dwóch godzinach. Ten konkretny zlepek twierdz jest zdecydowanie najbardziej znany, co zawdzięcza przede wszystkim w miarę łatwemu dojazdowi. Znajduje się tuż przy krańcu asfaltowej drogi, odcinanej brutalnie przez ciągnącą się jak okiem sięgnąć pustynię. Na miejscu znajdują się trzy forty, przy czym największy z nich to zaledwie kilkanaście fragmentów muru, pobudowanego na irytująco piaszczystym wzniesieniu. Odwiedzający go chyba dość szybko się nudzą, bowiem we wnętrzu fortu aż roi się od napisów, wykonanych za pomocą kamieni pochodzących niechybnie z pozostałych, nieistniejących już zabudowań. Tutejsi władcy na pewno byliby zachwyceni, gdyby dowiedzieli się, że jakiś Icin używa fragmentów jego twierdzy, by ułożyć na ziemi penisa imponujących rozmiarów.
Jeśli nie jesteście fanami układania łzawych wyznań, dobrym pomysłem będzie przejście na drugą stronę fortecy, skąd rozciąga się bardzo ładny widok na mniejszą, położoną niżej twierdzę. Trzeci fort, jak również niewielkie, wysuszone jezioro, znajdują się nieco dalej. W dostaniu się do nich pomocny może być położony na samym końcu wzmiankowanej wyżej drogi kemping jurtowy, organizujący nie tylko dłuższe przejażdżki na wielbłądach (za 10 dolków od głowy), ale również noclegi. Uwaga – istnieje spora szansa, że wszystkie jurty będą już zajęte przez rozsypujących się Niemców w modnych sandałach z Deichmanna. Jeśli przyszłoby Wam do głowy spędzić noc na miejscu, weźcie ze sobą 25 dolców od osoby, żarcie (posiłek na miejscu to koszt 10$) i trochę sprzętu kempingowego. Warto też przymknąć oko na to, jak miejscowi traktują wielbłądy – młode sztuki mają obwiązane nogi, żeby nie oddalały się za bardzo od kempingu.
Po wizycie u wrót pustyni zawróciliśmy i śmignęliśmy w stronę Toprak Qala. Ta twierdza wyróżnia się przede wszystkim nieźle zachowaną częścią wewnętrzną. Pomimo braku jakichkolwiek zabezpieczeń czy prac konserwacyjnych, odwiedzający może połazić sobie po tym, co zostało z sal fortu, stojącego w tym miejscu od okolic III-IV wieku naszej ery. Po tym jednak, co zobaczyliśmy w położonej nieco dalej Kyzyl Qala obawiam się, że taka sytuacja nie potrwa długo…
Kyzyl Qala to trzecia forteca, którą odwiedziliśmy i pierwsza, pod którą zamarły nam serca. Gdzieś w uzbeckiej administracji zapadła bowiem decyzja, by tę konkretną twierdzę odbudować. Nie odrestaurować, ale właśnie ODBUDOWAĆ. Będące w całkiem niezłym stanie, kilkusetletnie mury są zasłaniane nową warstwą gliny, kładzionej może i zgodnie z zamierzchłą sztuką, ale jednocześnie kompletnie przysłaniającą wszystko to, co znajduje się pod nią. Podejrzewam, że kiedy piszę te słowa, „remont” został już ukończony, a na miejscu starożytnej ruiny błyszczy nowiutki fort, do którego okoliczni kierowcy zwiozą jeszcze większą liczbę dziadków i babć z Niemiec. O ile, rzecz jasna, ktoś usunął potężne gniazdo lokalnych szerszeni, które podczas naszej wizyty skutecznie powstrzymało nas od wejścia do wnętrza fortecy. Nie wiem, czy ktoś w Uzbekistanie w ogóle zadał sobie trud przeanalizowania tego, jak odnawia się starożytne zamki, ale widać wyraźnie, że pojęcie „trwałej ruiny” nie zagościło jeszcze w słowniku tamtejszych konserwatorów zabytków. Może warto zaprosić ich na wycieczkę do Sochaczewa.
Około godziny 13:00 – po dawce starych kamieni, wybojów, niemieckich grup turystycznych i wściekłych szerszeni – wsiedliśmy do auta i udaliśmy się z naszym kierowcą w bliżej nieoznaczone miejsce, gdzie miał na nas czekać transport do Buchary. Transport czekał, a jakże – w końcu nikt o zdrowych zmysłach nie wystawi frajerów płacących 30$ za przejazd w jedną stronę. Dodatkowo, razem z nim czekała na nas… para starszych, niemieckich turystów. Nie to, żebyśmy byli zdziwieni. Po krótkim zapoznaniu wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w trasę, w której mieliśmy spędzić 6 długich godzin…
Dobry opis z nerwem. Sporo informacji potrzebnych w drodze.
Planuję tam jechać z zoną, która nie lubi toalet typu slawojka. Może to jakoś załatwię.
Pozdrawiam – SLK