Druga szansa, czyli Kijów w 12 godzin

Nie ulega wątpliwości, że Kijów ma swoich fanów. W internetach aż roi się od wszelakich ochów i achów na temat tego miasta, a wśród osób podróżujących w tamte strony przeważa raczej opinia, że stolica Ukrainy jest miejscem co najmniej sympatycznym. Moje zdanie, zbudowane na fundamencie pobieżnej, krótkiej wizyty kilka lat temu, było lekko odmienne. Miasto na pewno mnie nie zachwyciło, a okolice poza centrum wręcz mocno odstraszyły – głównie sypiącymi się elewacjami i ogólnym zaniedbaniem. Kiedy okazuje się jednak, że lot do Azji Centralnej przerwany jest równo dwunastogodzinną przesiadką właśnie w Kijowie, trudno nie skorzystać z szansy na weryfikację pierwszego wrażenia. Tym bardziej, że gap pomiędzy lotami zaczynał się o 8:00, a kończył o 20:00. Można by rzec – idealne warunki na intensywny spacer.

Kijów - elewacje w centrum

No dobra – pod względem elewacji niewiele się tu zmieniło przez te lata…

Dojazd z/na lotnisko Kijów-Boryspol

Lotnisko Kijów-Boryspol położone jest jakieś 40 km na wschód od Kijowa, więc transport z i na nie może zająć trochę czasu. Najpopularniejszym wyborem jest autobus linii Skybus, którego przystanek znajduje się przed samym terminalem przylotów. Za 60 hrywien (ok. 10 zł) autobus dowozi (opłotkami) pasażerów do głównego dworca kolejowego stolicy, z którego do najbliższych, standardowych atrakcji idzie się spacerem ok. 15 minut. Czas dojazdu do dworca to (w teorii) około godziny, ale rano w Kijowie są kurewskie korki, także lepiej założyć ok. 1,5 godziny, jeśli pojawiacie się na miejscu tak wcześnie, jak zdarzyło się nam. Po drodze można również wysiąść obok jednej ze stacji metra (Charkowska; wtedy również bilet jest odpowiednio tańszy) i ta opcja jest generalnie szybsza, o czym dowiedziałem się dopiero poniewczasie. Autobusy odjeżdżają z lotniska dość często – średnio co 15-20 minut; podobnie jest w drugą stronę, przy czym należy pamiętać, że busy na lotnisko startują nie spod głównego wejścia na dworzec, a „od tyłu”. Na lotnisko kursują również mniejsze marszrutki – cena za przejazd jest taka sama, ale komfort odpowiednio niższy. Możliwy jest też, rzecz jasna, przejazd taksówką, ale cena kursu do miasta będzie raczej europejska niż azjatycka.

Nasz spacer rozpoczęliśmy spod dworca kolejowego, posilając się najpierw w Puzatej Chacie – ukraińskim „fast-foodzie” o ustalonej, dość dobrej renomie (patrz niżej). Nasze kroki skierowaliśmy zasadniczo przed siebie, zbaczając co i rusz na lewo czy prawo w poszukiwaniu kolejnych landmarków. Pierwszy napatoczył się „Czerwony Uniwersytet”, znany głównie z tego że jest… no… czerwony. Fasada budynku bardzo rzuca się w oczy i naprawdę trudno ją przegapić, tym bardziej że o rzut małym beretem od niej pręży się dumnie pomnik Tarasa Szewczenki.  Budynek uczelni, która swego czasu zdominowana była przez polskich studentów, wyjątkowo ładnie prezentuje się na zdjęciach, o ile lubicie przekoloryzowane HDR-y.

Kijów - Czerwony Uniwersytet

Czerwony Uniwersytet definitywnie jest czerwony

Słynna Złota Brama była dla mnie nowością. Bladego pojęcia nie mam, dlaczego nie zahaczyłem o nią podczas poprzedniej wizyty w Kijowie, ale podejrzewam, że powodem była moja ówczesna ogólna pizdowatość. Budowla może nie jest specjalnie imponująca, ale umożliwia rzucenie okiem na miasto z perspektywy upośledzonej mewy, jak również liźnięcie nieco historii stolicy Ukrainy. Do wejścia zachęca również cena za wstęp, oscylująca w granicach tej, którą trzeba zapłacić za jedno piwo z Biedronki.

Kijów - Złota Brama

Złota to ona na pewno nie jest…

Spod Bramy jest już bardzo krótka droga do dwóch słynnych, kijowskich soborów. Osobiście nie jestem fanem architektury sakralnej (z pominięciem średniowiecznego gotyku, za którym szaleję), ale być w Kijowie i nie wejść do jakiejś cerkwi to jak pójść do klubu go-go w opasce zawiązanej na oczach. Z dwóch pobliskich kościołów na dłuższą inspekcję udaliśmy się do Monasteru św. Michała Archanioła o Złotych Kopułach, gardząc bezczelnie równie widowiskową, pobliską Katedrą Św. Zofii. Po drodze poświęciliśmy też chwilę na kontemplację skowyrnego pomnika, który okazał się monumentem na cześć Bogdana Chmielnickiego, nie mającego w Polsce zbyt dobrego PR-u. Złote Kopuły, nie powiem – zaimponowały nam. Już pal licho wnętrze i całkiem przyzwoite muzeum znajdujące się w dzwonnicy. Doskonała pogoda i dobry punkt widokowy na szczycie tej ostatniej sprawiły, że odbijające się od całego tego złota słońce wyżarło nam w mózgach bardzo wyraźny obraz, który pozostanie tam na długo. Muszę szczerze przyznać, że jest to jeden z bardziej imponujących budynków sakralnych, jaki widziałem w życiu. Jeśli dodamy do tego fakt, że klasztor stoi na miejscu (w teorii) od ponad 900 lat, to otrzymujemy miejsce, które naprawdę warto odwiedzić (ponadto w dzwonnicy znajduje się bardzo przyzwoity sklep z pamiątkami).

Kijów - Sobór o Złotych Kopułach

Co to jest: niebieskie-złote-niebieskie? Nie chodzi o flagę Ukrainy

Po Kopułach skierowaliśmy swoje kroki na Plac Niepodległości, znany na świecie po prostu jako Majdan. Na Majdanie nie ma już na szczęście protestów i licznych, pacyfikujących ich gliniarzy (pamiątki po nich jednak bardzo łatwo dostrzec); jest za to gromada ludzi w kretyńskich przebraniach, którzy zrobią wszystko, byście tylko skusili się na odpłatne zdjęcie z nimi. Jeśli uwolnicie się spośród tłumu szturmujących Was Kubusiów Puchatków, Leninów i innych, kurwa, smerfów, będziecie musieli od razu stawić czoła drugiej grupie cudaków, biegających po Majdanie z sokołami, papugami i innym ptactwem uczepionym do rąk. Ci również zbierają hajs za zdjęcia i idzie im znacznie lepiej niż pierwszej grupie. Być może motywacją jest tu chęć zakupienia nowych bandaży na przedramię, bo sokoły nie mają opinii delikatnych chwytaczy. Tak czy owak, w słoneczną pogodę Majdan jest miejscem przesympatycznym, na którym można klapnąć i chwilę odpocząć, o ile nie macie nic przeciwko nagabywaniu przez papużki faliste. Archanioł Michał stoi na swoim miejscu na kolumnie i błyszczy jak zaklęty (papugi jeszcze się do niego nie dorwały), podobnie jak cała plejada innych kijowskich  bohaterów – no generalnie jest zajebiście.

Kijów - Majdan

Znajdź palanta w przebraniu krokodyla. Czas start!

Puzata Chata

Puzata Chata to nie tyle fast-food, co stosunkowo mocno rozwinięta sieć „lepszych” stołówek z ukraińskim żarciem. Jeśli nie wiecie, co wrzucić na ząb, a do tego chcecie oszczędzić trochę kasy, to będzie to idealny wybór. Na miejscu musicie zaopatrzyć się w tackę, na którą nałożycie sobie wybrane dania, wystawione – wraz z cenami – w bufetowym ciągu. W ofercie są najpopularniejsze, proste dania ukraińskie, na czele z pierogami, kotletami drobiowymi, pieczeniami i całą masą przeróżnych przystawek, kolorowych tak, że oczy bolą. Puzata Chata dysponuje również całą baterią przeróżnych deserów, po których wizyta u dentysty stanie się zapewne smutną koniecznością. Te wszystkie dobra, w dużej większości smaczne i pożywne, wycenione są bardzo, bardzo nisko. Za solidny obiad dla dwóch osób, złożony z kilku mini-dań i jednego-dwóch dań „głównych”, zapłacicie około 30 zł, wliczając ewentualny deser i napoje. Jest również szansa, że nie przejecie wszystkiego, zwłaszcza jeśli wpadliście do lokalu piekielnie głodni. W Puzatej Chacie jedzenie oczami nie jest najlepszym pomysłem. Puzatych Chat jest w Kijowie kilka, a w samym centrum znajdują się trzy lokale tej sieci. Polecam sprawdzić, jeśli lubicie najeść się dobrze i budżetowo.

Kijów - Puzata Chata

Nasz wybór na budżetowy obiad na mieście

Po wizycie na Majdanie zjedliśmy kolejny posiłek, a następnie – popędzani przez budzący się we mnie stres (źle znoszę spieszenie się na samolot) ruszyliśmy w drogę powrotną na dworzec kolejowy, zahaczając jeszcze szybko o targ z przyprawami. Beata wyperswadowała mi powrót marszrutką (w dwie osoby na jednym miejscu) i bardzo dobrze zrobiła, bo autobus na lotnisko z nami na pokładzie ruszył niemal od razu i dojechał do punktu docelowego w godzinę, pozostawiając nam wystarczająco dużo czasu na wszelkie niezbędne formalności i zakupy bezcłowe. Podczas tych ostatnich popisałem się klasycznym nieogarem, zostawiając w kiblu komplet pięciu mini-wódek Nemiroff, które miały być naszym zapasem alkoholowym na pierwszą noc w Kazachstanie. Pomimo szybkiego powrotu do szaletu, zakupu już nie zobaczyłem i musiałem wykosztować się (na całe 20 zł) na kolejny. Poza tym epizodem, reszta podróży do Aktau przebiegła bezproblemowo (Ukrainian Airlines, pomimo nieco gburowatej obsługi naziemnej, zaskoczyły nas bardzo przyzwoitymi posiłkami na pokładzie) i razem z Beatą o 1:00 w nocy stanęliśmy na kazachskiej ziemi.

Wielka Nieobecna – Pomnik Matki Ojczyzny

Pomimo tego, że jestem fanem wielkich, monumentalnych pomników, jak choćby ten postawiony Piotrowi I w Moskwie, nie zdążyłem odwiedzić przedstawicielki tej linii atrakcji w Kijowie. Pomnik Matki Ojczyzny znajduje się kawałek od centrum miasta, a spacer do niego to nieco dłuższa wyprawa. Warto go zobaczyć choćby dlatego, że skurwiel mierzy 85 metrów, a w chwili ukończenia był najwyższą tego typu konstrukcją na świecie (Jezus ze Świebodzina, ze swoimi 36 metrami, może się schować). Park wokół pomnika to również popularne miejsce spacerów. Jeśli następnym razem będę w Kijowie, a pewnie jeszcze mi się to zdarzy, będzie to pierwszy punkt na mojej liście.

UPDATE: Matkę Ojczyznę udało mi się odwiedzić w 2017 roku, przy okazji wycieczki do Czarnobyla. O wrażeniach z tej wizyty możecie przeczytać tutaj.

Kijów - Matka Ojczyzna

Matka Ojczyzna triumfująca ze wzgórza

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Ukrainie i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?