Zawieszenie do podstawa, czyli samochodem po Rumunii
Planując nasz majowy weekend do Rumunii od samego początku byliśmy pewni, że wynajmiemy samochód. Mój bus daleki był jeszcze od stanu, w którym można by go było zabrać w taką podróż (więcej możecie o tym poczytać tutaj), a pierwsze podróże palcem po mapie wyraźnie pokazały, że w tym kraju jest tyle do zobaczenia, że nie ma co marnować czasu na transport publiczny. Zresztą, tego typu refleksja jest powszechna dla ludzi, którzy muszą wyrobić się z jakimś wyjazdem w tydzień. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy, a oto pisemny raport.
Wynajem samochodu w Rumunii, czyli kaszka z mleczkiem
Tak jak to było rok temu w przypadku Mołdawii, tak i tym razem naszą przygodę z rumuńską komunikacją własną rozpoczęliśmy od internetu. Odpowiednio wcześniejsze przyklepanie terminu sprawiło, że cena rezerwacji fury nie przekroczyła 300 zł za cały tydzień. Wóz odbieraliśmy na lotnisku w Klużu-Napoce, dokąd zresztą lecieliśmy z Warszawy.
Po lądowaniu bezproblemowo namierzyliśmy odpowiednią budkę (nasz zarezerwowany Hyundai i20 jeździł w barwach Trifty, czyli bardziej ekonomicznej wersji Hertza) i przystąpiliśmy do podpisywania papierów. Tu z portfela uleciało nam kolejne 80 Euro, czyli jakieś 330 zł. Na co? Ano na pełne ubezpieczenie, które od czasów generowania sensownych zarobków biorę zawsze. Taką decyzję w pełni uzasadnia zarówno stan rumuńskich dróg, o czym będzie zaraz, jak również niechlubna, wysoka pozycja tego kraju we wszelakich rankingach ilości stłuczek i wypadków drogowych. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że za taki stan rzeczy odpowiada między innymi powszechna korupcja na stacjach diagnostycznych, które za odpowiednią opłatą przepuściłyby przez swoje sito nawet coś, co trzeba było na miejsce doholować.
Po niecałych 30 minutach spędzonych na lotnisku, wsiedliśmy do czyściutkiego, pachnącego samochodu, mającego na liczniku nie więcej niż 30 tys. kilometrów i ruszyliśmy na podbój ojczyzny Vlada Tepesa. Całość kosztów na ten moment zamknęła się w niecałych 650 zł. Klawo, nie?
Rumuńskie drogi, czyli o ja jebię…
O ile po Klużu i jego najbliższych okolicach jeździło się nieźle, o tyle już drugiego dnia przekonaliśmy się, że pogłoski o stanie rumuńskiego asfaltu nie są przesadzone.
Problemy zaczynają się w momencie, kiedy zjedziemy z głównych szlaków komunikacyjnych. Jeśli patrzymy na mapę/nawigację i widzimy, że droga przed nami ma na niej kolor biały, to możemy być pewni, że przekraczanie na niej dozwolonej prędkości może skończyć się źle. Nie wiem, czy jest to rumuński sposób na zmniejszenie liczby wypadków, czy też po prostu wszyscy mają wyjebane, ale…
To, że droga jest asfaltowa i leży stosunkowo blisko w miarę dużego miasta, wcale nie oznacza, że nie urwiecie na niej zawieszenia.
Co ciekawe, sytuacja jest chyba bardziej dramatyczna niż w sąsiedniej Mołdawii. Niektóre dziury potrafią tak mocno szarpnąć całym wozem, że są w stanie włączyć wycieraczki. Nam zdarzyło się to dwa razy. Na tego typu sytuację trzeba być wyczulonym szczególnie w rejonach górskich, gdzie dodatkowo część trasy może beztrosko leżeć sobie parę metrów niżej, a ziejące dziursko ogrodzone jest tylko biało-czerwoną taśmą ostrzegawczą.
Z drugiej strony, jeśli któregoś dnia dostaniecie się na autostradę, to nie będziecie chcieli z niej zjeżdżać. Tego typu trasy są równe jak stół, zakręcają rzadko, a dodatkowo – jeśli tylko macie nieco głębsze kieszenie – znacznie skracają czasy przejazdów. Płaci się za to większym spalaniem, ale czasem naprawdę warto. UWAGA – jeśli przyjedziecie do Rumunii własnym samochodem, to poruszanie się autostradami i drogami szybkiego ruchu jest płatne, a brak winiety może oznaczać wysoki mandat.
Jeśli chodzi o tankowanie i ceny benzyny, to nie ma się o czym rozpisywać. Dostępność stacji paliw jest bardzo szeroka, a ceny umiarkowane. Pełen bak w naszej furce otrzymywaliśmy po wydaniu 200 zł, a takich baków spaliliśmy około 2 sztuk.
Rumuńscy kierowcy, czyli inny gatunek człowieka
No właśnie. Chujowe drogi chujowymi drogami, ale rumuńscy kierowcy to inna bajka – i to z gatunku tych od braci Grimm.
Zamiast komponować długi esej, podam po prostu przykłady najpowszechniejszych zachowań, na jakie trzeba uważać na drodze:
- Wyprzedzanie na trzeciego – powszechne i spotykane praktycznie wszędzie, zarówno w miastach, jak i poza nimi. Zjeżdżanie tuż przed walącym na czołowe pojazdem czy branie innych uczestników ruchu na zakrętach i pod górę to standard, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić.
- Jazda „na krawędzi” – powyższe zjawisko jest tak notoryczne, że bardziej rozsądni uczestnicy ruchu domyślnie jadą prawą krawędzią jednopasmówek, często połową pojazdu zawalając pobocze. Kilkukrotnie byłem jedynym uczestnikiem ruchu, który normalnie jechał swoim pasem, podczas kiedy cały kordon radośnie „krawędziował”.
- Stawanie gdzie popadnie – dosłownie. W miasteczkach i wsiach to jeszcze pół biedy, bo i tak zdroworozsądkowe ograniczenie prędkości zmniejsza ryzyko wpierdzielenia się na pozostawiony z dupy samochód. Gorzej, że taka sytuacja może zaskoczyć nas wszędzie, włącznie wijąca się jak piskorz górską drogą. Szczególnym upodobaniem rumuńscy kierowcy darzą zakręty, także jeśli będziemy nieostrożni, to możemy ni z tego, ni z owego skończyć w bagażniku mało rozsądnego localsa.
- Pociąg Twój wróg – z drugiej strony, pierwszy raz spotkałem się w Rumunii z korkami spowodowanymi znakiem stopu przed przejazdami kolejowymi. Wszyscy karnie zatrzymują się przed torami, by zaraz za nimi znów zakurwić w pedał gazu.
- Bez świateł – pomimo nakazu całodobowego używania świateł mijania poza terenem zabudowanym, w Rumunii nikt tego nie robi, nawet kiedy zapada już lekka szarówka. Przed wieczorem warto wzmożyć uwagę.
Z innych utrudnień warto wspomnieć o robotach drogowych, które – jeśli się na nie natkniemy – potrafią potwornie wydłużyć czas przejazdu. Jeśli na wyjazdówce z dużego miasta natkniecie się na policjantów, którzy rozdzielają sznur samochodów, kierując część aut inną drogą, to bądźcie pewni, że parę kilometrów dalej stworzył się już giga-korek. Niestety, sporo miejscowości w Rumunii jest połączona z głównymi trasami tylko jedną drogą, więc – jeśli bardzo nam zależy – trzeba po prostu odstać swoje.
Parkowanie w Rumunii, czyli luksus za grosze
Kwestia pozostawiania samochodu na parkingach jest wręcz rozkoszna. W większych miejscowościach ta przyjemność jest płatna, ale kwoty są przezabawnie małe. Cały dzień parkowania w Sighisoarze wyciągnie nam z kieszeni zaledwie 5 lej (czyli ciut więcej niż 4 zł), a w Braszowie czy Sybinie kwoty te będą tylko odrobinę wyższe. Rzecz jasna, mówię tu o postojach poza weekendami. Jeśli z jakiegoś względu zapomnicie uregulować opłatę, to próbujcie się dogadać. W naszym przypadku raz skończyło się na uiszczeniu opłaty „karnej” za moment od zaparkowania aż do wyczajenia przez strażnika miejskiego, powiększonej o należność za cały dzień. Wyniosło nas to całe 10 lej.
Parkingi przy atrakcjach turystycznych nie są tak łaskawe dla turysty, ale również nie ma tragedii. W większości przypadków kilka godzin stania zamknie się w kwocie 5-10 lej. Co ciekawe, nikt nie będzie nam robił szczególnych wyrzutów, jeśli postawimy auto gdziekolwiek indziej. Pod tym względem Rumunia rządzi się podobnymi prawami jak Mołdawia – parkować można właściwie wszędzie, gdzie auto mocno nie przeszkadza. Jeśli w okolicy nie ma parkometru, to tym lepiej dla nas.
Aha – nie wiem, jak pod względem „postojowym” jest w Bukareszcie (stolicę zostawiliśmy sobie na następny raz), ale nie spodziewam się, żeby było jakoś szczególnie gorzej.
Rumuńska drogówka, czyli my tylko rutynowo
Jeśli chodzi o policję i wszelakie kontrole, to nie należy się stresować, nawet jeśli mundurowy z daleka machnie na nas lizakiem. W kraju Vlada Tepesa zdarzają się rutynowe kontrole bez powodu, kończące się – o ile czegoś nie przeskrobaliście – życzeniami miłego dnia i pobytu w Rumunii. Jeśli przy radiowozie nie widzicie fotoradaru, a policja Was haltuje, to najprawdopodobniej macie do czynienia właśnie z takim rutynowym zawracaniem dupy.
Pamiętajmy jednak, że dozwolone w tym kraju prędkości to dość standardowe 50-90-130 (teren zabudowany, niezabudowany i autostrady), także jeśli dymacie 130 środkiem jakiejś wiochy, to nie ma co liczyć na zmiłowanie. To samo tyczy się jazdy na podwójnym gazie. Rumunia musi mieć z tym spory problem, bo dozwoloną zawartością alkoholu we krwi jest wyłącznie 0,0 promila.
Ciekawostka: w Rumunii obowiązuje zakaz holowania samochodu przez pojazd prywatny i do tego nie przeznaczony. Zapiszcie to sobie, jeśli wybieracie się do tego kraju na dwie fury.
Cześć czy pobierali Ci z depozytu 1500 E??Czy mniejszą sumę z karty kredytowej?
Jakiś tam depozyt jest zawsze, ale na pewno nie tak wysoki :).
Chciałam zapytać o to samo, co Kamil, ponieważ na popularnych stronach z ofertami , które przeglądałam depozyt sięga od 1,5 do 2,5tys € 😮 skąd ja mam wziąć taką kasę na karcie? 😂
Tu niestety jest trochę loteria. RentalCars często wskazuje bardzo zawyżone kwoty depozytów – najlepiej napisać bezpośrednio i dopytać.
Dzień dobry,
Zwiedziłem ten kraj bardzo dokładnie. Jeździłem każdym typem drogi, w każdym zakątku, przemierzając za każdym razem kilka tysięcy kilometrów.
Mam zdecydowanie odmienne zdanie na temat dróg i kultury jazdy w tym kraju.
Szkoda że ma Pan tak przykre doświadczenia z jazdy w Rumunii i przedstawia Pan to w sposób bardzo subiektywny.
A może czasami warto zastanowić się nad sobą i swoimi błędami bo jak to się zwykło mawiać „złej baletnicy przeszkadza rąbek spódnicy”…
Pozdrawiam i życzę szerokiej i bezpiecznej drogi.
Czyjaś opinia z założenia jest bardzo subiektywna. Nie wiem też, jak można mieć odrębne zdanie na temat dróg czy kultury obsługi samochodów. Widziałem je na własne oczy, byłem też świadkiem kretyńskiego parkowania, które w ciągu godziny doprowadziło do poważnego wypadku. W tym ostatnim przypadku nie byłem nawet uczestnikiem zdarzenia, ale parkujących podobnie samochodów widziałem dziesiątki, także to nie kwestia opinii, a zaobserwowanych naocznie faktów :).