Sighisoara – w odwiedzinach u Tepesa

Nasze pierwsze zetknięcie się z Sighisoarą przebiegało trochę na wariata. Po wielu atrakcjach w ciągu dnia, dojechaliśmy do niej późnym wieczorem, kiedy podziwianie miasta umożliwiają wyłącznie przekłamujące kolory, żółtobarwne lampy. Już jednak jedno spojrzenie na słynną fortecę sprawiło, że momentalnie polubiłem to miejsce.

Stara część Sighisoary to taki typ Transylwanii, który mógłby narodzić się w głowie Walta Disneya. Kolorowe domy tłoczą się na wąskich, brukowanych uliczkach, wszędzie słychać średniowieczną muzykę, a ciekawe miejsca i zaułki trudno zliczyć, nawet pomimo tego, że tutejszą „starówkę” można właściwie przestrzelić recepturką.  Osobiście uwielbiam takie miasteczka, choć wrażenie byłoby na pewno jeszcze lepsze, gdyby w ciągu dnia przez Sighisoarę nie przewalały się istne tabuny turystów, wiedzionych w tę i we w tę przez nawołujących przez megafon przewodników (słowo daję – jeden z nich podczas liczenia kazał swojej grupie przybijać sobie piątale).

Sighisoara - stare miasto

Sighisoara w całej okazałości

Niemniej, w Sighisoarze można bardzo łatwo się zakochać. Wystarczy odejść na parędziesiąt metrów od obleganego przez turystów domu narodzin Vlada Tepesa oraz pobliskiej, bardzo imponującej dzwonnicy i oddać się kontemplacji całej masy innych, ciekawych miejscówek.

Sighisoara - dom Vlada Tepesa

Tepes miał konkretną chawirkę

Dla mnie to miasteczko w mieście było rajem ze względu na moje chorobliwe upodobanie do wież. Tutejsze mury miejskie dysponują aż dziewięcioma (z niegdysiejszych 14), które w dawnych czasach utrzymywane były przez tutejsze cechy. Cechy, czyli stowarzyszenia rzemieślników zajmujących się konkretnymi zawodami, były odpowiedzialne nie tylko za stan i wygląd wież, ale również za ich obronę w razie ataku – zazwyczaj tureckiego. Moją ulubioną została Wieża Kowalska, do której jednak nie można wejść ze względu na to, że obecnie znajduje się ona na terenie prywatnym. Na szczęście można się pod nią dostać od drugiej strony, jeśli tylko Wasze łydki gotowe są na solidną dawkę kwasu pokrzywowego.

Sighisoara - wieża kowalska

Wieża kowalska – chyba najbardziej zniszczona

Wielbiciele zapuszczonych, ale w kurwę malowniczych cmentarzy powinni udać się z kolei pod Kościół na Wzgórzu, ulokowany… no cóż – na wzgórzu. Po wejściu długimi jak język teściowej, ocienionymi drewnianą wiatą schodami, zobaczycie przed sobą całkiem zacne cmentarzysko, na którym najstarsze groby datowane są na XIII wiek. Sam kościół powinien skusić przede wszystkim fanów stareńkich fresków – te tutejsze mają już ponad 500 lat.

Sighisoara - cmentarz na wzgórzu

Spacer po wzgórzu

Największą zaletą Sighisoary jest jednak klimat. Kiedy upał zelżeje, a większość grup turystycznych zawinie się do autokarów, na uliczkach zapada spokój i można pokręcić się po nich bez zbędnego towarzystwa. Jeśli macie ochotę pokręcić się dodatkowo po pijaku, to wystarczy machnąć się na główny miejski plac – Piata Cetatii, gdzie znajdziecie największe hostele w miasteczku oraz solidną porcję barów.

Nocleg ostatniej szansy

Majowy termin naszego wyjazdu nie sprzyjał szukaniu noclegów. W Sighisoarze po raz pierwszy podczas wypadu zetknęliśmy się z sytuacją, w której po odwiedzeniu ponad 10 noclegowni nadal nie znaleźliśmy miejsca do spania. Jeśli i wy będziecie w takiej sytuacji, podejdźcie pod adres Strada Cojocarilor 40 (naprzeciw pensjonatu Cristina & Pavel) – to dom dwójki przesympatycznych staruszków, którzy prowadzą słabo oznaczony homestay i przychylą Wam nieba tak, jakbyście byli ich własnymi wnusiami. Za dwuosobowy pokój zapłacicie tu zaledwie 70 lei, a do tego za 5 lei możecie dobrać pyszne, domowe śniadanie. Nie zdziwcie się tylko, jeśli babulina powie Wam dobranoc o 22:00. Co dziadki, to dziadki.

Jeśli szukacie noclegu w Sighisoarze, możecie również skorzystać z poniższego linku. Wy znajdziecie tanią ofertę, a mi wpadnie kilka złotych na rozwój bloga i kolejne wyjazdy.Booking.com - nocleg w Sighisoarze

Grzechem byłoby jednak dojechać do Sighisoary w jednym, długim rzucie. My jechaliśmy do niej z kierunku północnego i na dłuższy moment odbiliśmy w lewo na wysokości wioski Balauseri.

Bezidu Nou i okolice

Naszym celem głównym była zalana wioska Bezidu Nou. Gdybyśmy pojechali jeszcze dalej, dojechalibyśmy z kolei do Saliny w Praid, o której wspomniałem w swoim wpisie na temat Turdy. Dojazd do wioski okazał się trudniejszy, niż się spodziewaliśmy. Droga prowadząca w jej okolice przechodziła przez prywatną posesję, na której ktoś bytował, a my nie bardzo chcieliśmy pakować się z buciorami na obcy teren. Ze skwaszonymi minami zaczęliśmy powrót, a nagrodą pocieszenia był złoty zachód słońca oraz… Opuszczona elektrownia w miasteczku Fantanele.

UWAGA: jak się niedawno dowiedziałem, słynna, stercząca z wody wieża w Bezidu Nou zawaliła się jakiś czas temu. Z tego względu na miejscu można co najwyżej pogapić się na miejsce, w którym stała i plastycznie ją sobie wyobrazić.

Elektrownię w Fantanele dostrzeżecie na pewno. Jej dwa ogromne kominy są widoczne z daleka i nie budzą specjalnych emocji do momentu, w którym zorientujecie się, że można pod nie podejść. W teorii cały obszar jest zamknięty i nie można się po nim kręcić. W praktyce jednak brama stoi otworem (tak było przynajmniej podczas naszego pobytu) i nikt nie będzie robił Wam wstrętów, jeśli zapuścicie niewielkiego żurawia. Fani bardziej porywających, urbexowych atrakcji na pewno docenią tę miejscówkę, tym bardziej że okalające ją ogrodzenie nosi ewidentne ślady wcześniejszych włamów – nie trzeba ładować się przez główne wejście. Nie to, żebym namawiał do złego, ale ja nigdy wcześniej nie miałem okazji odwiedzić podobnego kompleksu.

Rumunia - elektrownia w Fantanele

W sumie nad miastem górują aż 3 kominy

Jeśli po całej przygodzie zgłodniejecie, to naprzeciw elektrowni znajduje się lokalna, całkiem zdatna do użytku restauracja o wdzięcznej nazwie Klub Victoria.

Rupea i kościoły warowne

Jakieś 50 km NA POŁUDNIE od Sighisoary znajduje się z kolei miasteczko Rupea, którego główną atrakcją są ruiny naprawdę jebutnej, średniowiecznej fortecy. Jeśli do tej pory jeszcze nie porzygacie się od podobnych atrakcji, to do Rupei warto zajrzeć, bo innych turystów spotkacie tu niewielu, a widoki – mimo iż dość monotonne – również są niczego sobie. W tym kształcie zamczysko stoi w Rupei już od XII wieku, także ma dobre kilka latek na karku, a do tego rumuński rząd nie szczędzi pieniędzy, by porządnie go odrestaurować.

Rumunia - forteca w Rupei

Jak to powiedział Cahir w Wiedźminie: Foremny zameczek

Na południe od Sighisoary znajdziecie także kilku reprezentantów jednego z najpopularniejszych typów regionalnych atrakcji. Chodzi o kościoły warowne, o które w tej części Transylwanii będziecie potykać się co kilka kilometrów. Kościoły przebrane za zamki znajdziecie między innymi w Bunesti, Viscri, Biertanie czy Iacobeni, ale ten temat jest na tyle rozległy i malowniczy, że postanowiłem poświęcić mu oddzielny wpis.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Rumunii lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?