Jeśli kiedykolwiek będziecie w Poznaniu, czy może bardziej w pobliskim Kaliszu, to jest przynajmniej jedno miejsce, które NAPRAWDĘ wypada zobaczyć. Niecałe 15 kilometrów na północny zachód od centrum tego drugiego miasta stoi sobie przesympatyczny zamek w Gołuchowie, który jednak do „zamków” zalicza się wyłącznie dlatego, że był nim kiedyś.
PAŁAC w Gołuchowie – trochę historii
Historia niegdysiejszego zamku w Gołuchowie nie jest przesadnie długa. 400 lat temu niejaki Rafał Leszczyński wzniósł w tym miejscu dwór obronny, przekształcony następnie w rezydencję magnacką. Magnaci jak to magnaci – o zamek dbali różnie, a przeważnie chujowo. W wyniku tego, do połowy XIX wieku budowla była już w opłakanym stanie i wydawało się, że popadnie w totalną ruinę. Na szczęście w 1853 roku zamek przeszedł w ręce małżeństwa: Tytusa Działyńskiego i Izabelli Czartoryskiej – córki Adama Jerzego Czartoryskiego, którego z lekcji historii możecie pamiętać jako założyciela emigracyjnego stronnictwa Hotel Lambert. Nie – ja również nie pamiętałem.
Izabella, mocno wkręcona we Francję, postanowiła zrobić na zamku totalny rozpiździec, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tytus zapewne rwał włosy z głowy, kiedy Izabella wydawała furę hajsu i przekształcała zrujnowaną budowlę zgodnie z najlepszymi kanonami XVI-wiecznego stylu francuskiego. Zamek zyskał wszystkie te fikuśne kominy, rzeźby, łupkowe dachy i cały ten renesansowy szajs, który do dziś możemy podziwiać w pałacach leżących nad Loarą.
Więcej nawet. Zamiłowanie obu połówek związku do staroci zaowocowało powstaniem muzeum, które znalazło swoje miejsce w obszernej piwnicy byłego zamku. Dokument zwany Ordynacją Książąt Czartoryskich zagwarantował ogólną dostępność zbiorów, które można było sobie do woli oglądać od końca XIX wieku. Na miejscu znalazły się między innymi zbiory antycznych waz, wytwory rzemiosła wczesnoegipskiego czy – podobno słynna – kolekcja emalii (i nie – nie chodzi o wyjątkowo rzadkie lakiery do drewna). Muzeum funkcjonowało sobie spokojnie aż do połowy XX wieku…
… A potem pojawił się Hitler.
Hitler, jak to Hitler – spierdolił wszystko dokumentnie, jego ludzie rozkradli albo rozpieprzyli zbiory, a po wojnie udało się odzyskać tylko część z nich. Brakujące elementy zostały po pewnym czasie uzupełnione przez zbiory Muzeum Narodowego w Poznaniu, ale do dawnej świetności muzeum nie powróciło już nigdy.
Sale, w których kiedyś mieściła się główna część muzeum
Sama bryła zamku robi ogromne wrażenie – głównie dlatego, że podobnych budowli w Polsce trzeba szukać ze świecą. Do tego dochodzi jej położenie w naprawdę solidnych rozmiarów ogrodzie, po którym można zapewne chodzić godzinami, jeśli lubicie takie rozrywki dla lamusów.
Francją pachnie na kolometr
Dyrekcja tego niewielkiego oddziału Muzeum Narodowego w Poznaniu postawiła na bardzo ciekawą formę zwiedzania wnętrza budowli. Turyści wpuszczani są niewielkimi grupkami – co pół godziny – na dziedziniec, a następnie formowani w coś na kształt wycieczki i przerzucani z pomieszczenia do pomieszczenia. Przewodnika jako takiego nie ma. Oprowadzający pracownicy rzucają zaledwie kilka słów wstępu, a następnie oferują możliwość obejrzenia sobie kolejnych komnat. W nich znajdują się krótkie informacje na temat eksponatów, a także zdjęcia ukazujące to, jak dane pomieszczenie wyglądało przed wojną.
Zamkowe pokoje robią spore wrażenie. Wszystko zostało odrestaurowane z ogromnym pietyzmem i zgodnie z tym, co widać było na wspomnianych wyżej fotografiach. Bogactwo płaskorzeźb, wymyślnego stolarstwa i tego typu dupereli sprawia, że po 30 minutach zwiedzania trudno nie mieć niedosytu. Bez kitu – jest to jeden z niewielu zamków, w których faktycznie z chęcią bym zamieszkał.
Jedna z zamkowych komnat
Po przejściu przez wszystkie pomieszczenia, grupka (do 30 osób) wyprowadzana jest na zewnątrz, a jej miejsce zajmuje następna. Dzięki temu podczas oglądania – nieraz ciasnych – wnętrz, w środku nie ma ścisku, a każdy może podejść do tego, co go zainteresuje.
Zamek w Gołuchowie – informacje praktyczne
Zamek w Gołuchowie otwarty jest od wtorku do niedzieli (w poniedziałek jest nieczynny). W zakresie wtorek-sobota grupy wpuszczane są co pół godziny od 10:00 do 15:15 (z przedostatnią rundą krążącą równolegle na nieco dalszym odcinku), a w niedzielę do 17:15. Bilet normalny kosztuje 10 zł (studenci wbijają za 1 zico) i obowiązuje wyłącznie na zwiedzanie zamkowych wnętrz – po parku można kręcić się za darmola. Do Gołuchowa najlepiej dostać się własnym transportem. Aha – we wtorki darmowe jest również zwiedzanie samej budowli.
Ponadto, w bezpośredniej okolicy gołuchowskiego zamku znajdziecie jeszcze Muzeum Leśnictwa. My w nim nie byliśmy, ale jeśli kręcą Was klimaty bliskości natury and shit, to powinno to być dobre miejsce na zaspokojenie żądz tego typu.
W okolicy zamku jest też kilka innych, ładnych budyneczków
Bonusowe info dla droniarzy: pomimo braku komunikatu per se, okazuje się, że nad zamkiem w Gołuchowie nie można latać bez zezwolenia. Ja dowiedziałem się o tym fakcie właściwie już po zakończeniu zdjęć, kiedy podleciałem dość blisko do murów celem zrobienia jeszcze kilku dodatkowych ujęć. Mocno wkurzony ochroniarz kazał mi natychmiast lądować, ale na tym konsekwencje się skończyły.
A tak wygląda zamek z góry
Smutny kontrapunkt: zamek w Łęczycy
O ile zamek w Gołuchowie jest przykładem właściwie zarządzanej instytucji kultury, tak trudno mi to powiedzieć o położonym 90 km dalej zamku w Łęczycy, o który zahaczyliśmy jadąc w stronę Kalisza. Słynne (między innymi za sprawą diabła Boruty) zamczysko jest może nieco większe, ale zarówno muzeum, jak i stan całej budowli woła momentami o pomstę do… no cóż – chyba do piekła.
Zamek w Łęczycy w deszczowy dzionek
Zamkowe muzeum – pomimo przaśnego klimatu rodem z PRL-u – nawet jeszcze daje radę. Głównie dzięki dość dobrze opisanej ekspozycji. Natomiast stan wnętrz, na czele z dokumentnie obsraną przez gołębie wieżą… No nie powiem, warto by tam było przynajmniej raz dziennie wysłać kogoś z mopem i wiadrem wody. Smutne to trochę zważywszy na fakt, że zamek w Łęczycy jest chyba jedną z najbardziej rozpoznawalnych tego typu budowli w Polsce.
Zawodowo marketingowiec, hobbystycznie podróżnik, fotograf, montażysta i wiele innych. Narzeka tylko i wyłącznie na brak czasu. Bloga założył w 2013 roku i po jakimś czasie zorientował się, że faktycznie ktoś go czyta.
Nasz blog używa ciasteczek. Jeśli bierzesz to na klatę, kliknij 'Akceptuję', jeśli nie, to możesz coś tam pozmieniać. Ustawienia ciasteczekAKCEPTUJĘ!
Ustawienia ciasteczek
Ustawienia ciasteczek
Nasz blog korzysta z plików ciasteczek, aby poprawić wrażenia podczas jego przeglądania. Te pliki cookie, które są sklasyfikowane jako niezbędne (Necessary), są przechowywane w przeglądarce, ponieważ są niezbędne do działania podstawowych funkcji witryny. Używamy również plików cookie stron trzecich, które pomagają nam analizować i zrozumieć, w jaki sposób korzystasz z bloga (Non-necessary). Te pliki cookie będą przechowywane w przeglądarce tylko za Twoją zgodą, ale możesz z nich zrezygnować. Rezygnacja z niektórych z tych plików cookie może mieć jednak wpływ na wygodę przeglądania.
Niezbędne (Necessary) pliki ciasteczek są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Ta kategoria obejmuje tylko pliki cookie, które zapewniają podstawowe funkcje i zabezpieczenia strony. Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych osobowych.
A z tego artykułu wieje brakiem autokorekty na kolometr ;p