Stary Książ, czyli historia koszmarnego spaceru
Było koło 11:00 w umiarkowanie pogodną sobotę 10 sierpnia 2019. Właśnie dojechaliśmy pod zamek Książ, na którym przez cały dzień mieliśmy brać udział w atrakcjach Festiwalu Tajemnic – dorocznego wydarzenia, a którym pisałem wcześniej. Właśnie weszliśmy przez główną bramę zamkową, kiedy Brewa, jak zwykle chcący wyciągnąć więcej z każdego miejsca, w którym się znajdzie, wypowiedział pamiętne słowa:
Kochanie, to skręćmy jeszcze na ten punkt widokowy i do Starego Książa. Przecież nie będziemy się wracać.
Za te słowa Agatka myła mi potem głowę resztę dnia.
Trasa na Stary Książ rozpoczyna się z najbardziej popularnego punktu widokowego na zamek Książ. Z naturalnej platformy skalnej oficjalnie idzie się do ruin jakieś 30 minut, czego jeszcze nie wiedzieliśmy, bo nie zdążyliśmy zaopatrzyć się w mapkę. Na CZAS spaceru byliśmy w miarę przygotowani, bo wcześniej zerknąłem na odległość w Google Maps i na szybko zajrzałem do sieci, żeby sprawdzić, jak przebiega droga. Można powiedzieć, że godzinę byliśmy w stanie poświęcić… o ile wiedzielibyśmy dokładnie, jak to będzie wyglądać.
Początek nieco nas przestraszył, ale byliśmy dobrej myśli. Z punktu widokowego zeszliśmy ledwo widoczną ścieżką skalną, odchodzącą z niego na lewo (jeśli stoimy twarzą do bryły zamku Książ). Już na samym początku Agatka narzekała, że ma nieodpowiednie obuwie (moje zresztą nie było wiele lepsze), ale postanowiliśmy chwilowo zignorować ten fakt w imię lepszej sprawy.
Po zejściu ścieżką w dół wszystko wydawało się zmierzać ku dobremu. Droga jest w miarę widoczna, a szlak jako-tako oznaczony. Pomagało nam stałe sprawdzanie lokalizacji na Google Maps, które wyraźnie wskazywało, że mamy cały czas oddalać się od „głównego” zamku oraz podążać w dół. W przeświadczeniu, że idziemy dobrze, umacniały nas co jakiś czas spotykane platformy i mostki widokowe, które dodawały ścieżce atrakcyjności. Nadal mieliśmy całkiem niezłe humory.
Po zejściu ze skał i wejściu głębiej w las, trafiliśmy na pierwsze rozstaje dróg:
Ciągle patrząc na mapę na komórce, doszliśmy do wniosku, że musimy wybrać odnogę zmierzającą w dół. Tu zaczęły się pierwsze schody, bo ścieżka była dość stroma (a na pewno nieco zbyt stroma jak na obuwie, które mieliśmy) – na tyle, że nie polecałbym schodzenia nią w deszczową pogodę. Agatka zaczęła już nieco narzekać na bolące biodro, ale dzielnie parliśmy naprzód. Zdecydowaliśmy również, że raczej nie będziemy wracać tą samą drogą, z racji na jej męczące nachylenie. Po kilkunastu minutach doszliśmy wreszcie do kolejnego charakterystycznego punktu, jakim był mostek na rzeczce Pełcznicy.
Ku naszemu przerażeniu, droga wiodąca ku (już tylko moim) upragnionym ruinom wiodła w górę. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak dobrze trafiliśmy z pogodą. Spacer okazał się bardziej męczący, niż się spodziewałem, a podążanie szlakiem w deszczu byłoby bardzo utrudnione – głównie dlatego, że jest to po prostu szeroka, wydeptana w ziemi ścieżka. Z drugiej strony, pogodę też mieliśmy umiarkowanie ciepłą – w upale Agatka już dano powiedziałaby mi, żebym sam sobie lazł na ten pieprzony zamek.
Tak czy owak, po kolejnych kilku minutach dotarliśmy wreszcie pod „romantyczne” ruiny. W tym momencie Agatka była już dość mocno zła, bo oboje spływaliśmy potem, co nie zapowiadało komfortowego spędzenia reszty dnia. A jeszcze musieliśmy wrócić. Niemniej, kiedy moja luba odpoczywała w cieniu, ja przeszedłem się po ruinach tego, co zostało ze Starego Książa.
Po postoju na Starym Książu nadeszła pora na powrót. Nie mając ochoty na strome podejścia, postanowiliśmy wybrać inną drogę… chociaż nie do końca wiedzieliśmy, jaką. W wyborze dopomógł nam przypadkowo spotkany biegacz, który zalecił nam, abyśmy skręcili PRZED mostkiem w lewo (NIE przechodząc przez rzekę od strony dopiero co zwiedzonych ruin) i tak doszli z powrotem do zamku w Książu. Jeśli to czytasz, biegaczu, wiedz że Twoje imię (jakiekolwiek by ono nie było) będzie przez nas przeklinane przez resztę naszych dni.
Ścieżka Hochbergów
Tak się złożyło, że ścieżka, którą wybraliśmy (zwana, jak potem doczytaliśmy, Ścieżką Hochbergów), jest jednym z wielu szlaków przecinających Książański Park Krajobrazowy. Powierzchnia założonego w 1981 roku parku wynosi ponad 3000 hektarów i bogowie nam świadkami, że godzinę później czuliśmy się tak, jakbyśmy obeszli cały ten obszar.
Jasne – widoki są świetne. Ścieżka Hochbergów ponownie obfitowała w liczne mostki widokowe i urokliwe zakątki, był nawet jeden tunel. Problem polegał na tym, że nie pisaliśmy się na trekking przez dziko zarośnięty las, a integralności psychicznej nie straciliśmy tylko dzięki uspokajającemu szumowi rzeki oraz nielicznym tablicom informacyjnym, które napotkaliśmy po drodze.
Pomimo tego, że ostatecznie znajdowaliśmy się rzut beretem od koronnej atrakcji Ścieżki, jakim są przełomy Pełcznicy, naszą przygodę z tą trasą postanowiliśmy skończyć gdzieś na poziomie Łabędziego Stawu – wyschniętego obecnie jeziorka, na którym kiedyś znajdował się grób kilku przedstawicieli rodu Hochbergów (miejsce ich niegdysiejszego spoczynku znaczy teraz tylko zniszczony pomnik i kilka płyt).
Na mapie narysowanej na jednej z tablic zauważyliśmy, że kawałek dalej – po drugiej stronie rzeki – znajduje się droga prowadząca pod bramy zamku Książ. Problem polegał na tym, że przez Pełcznicę nie przebiega w tym miejscu żaden most. Trzeba było kombinować.
Ignorując zapraszająco zwalone drzewo, którego widok podsuwał mi wyłącznie myśli o gwałtownej śmierci w wyniku poślizgnięcia się, podeszliśmy parę metrów dalej i namierzyliśmy płytsze miejsce na rzece. Parę minut później wycieraliśmy już nogi na drugim brzegu rzeki, modląc się o to, by od teraz droga była już łatwiejsza.
Nasze modlitwy nie zostały wysłuchane.
Kolejne paręset metrów przebyliśmy przeskakując przez kolejne zwalone drzewa, leżące tam – na oko – co najmniej po kilka lub kilkanaście lat. Wcześniej biegnąca tędy droga była cały czas obecna pod naszymi stopami, ale jedynym ułatwieniem, jakie oferowała, było jako-takie określenie kierunku, w którym mieliśmy podążać.
Wreszcie, przed nami ukazał się dowód na to, że jesteśmy uratowani. Zamkowe mury co prawda nie chciały magicznie się przed nami rozstąpić, ale mijane przez nas wejście do części podziemnego kompleksu zamkowego, użytkowanego obecnie przez Państwową Akademię Nauk, ostatecznie uświadczyły nas w przekonaniu, że jesteśmy na dobrym tropie.
Kolejne, długie minuty później stanęliśmy na schodach, prowadzących na jeden z zamkowych placów. Nie zastanawiając się długo, usiedliśmy przy pierwszym-lepszym stoliku, a następnie zamówiliśmy dwa lekkie piwa oraz porcję frytek, wycenionych iście po warszawsku. Ich cenę mieliśmy jednak głęboko gdzieś, bo udało nam się przeżyć.
Żeby było jasne: ZDECYDOWANIE polecam spacer nie tylko pod Stary Książ, ale także Ścieżką Hochbergów. Oba szlaki są wyjątkowo widowiskowe i do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że tak piękne miejsca mogą być jednocześnie tak całkowicie wolne od turystów (nawet pomimo tego, że Festiwal Tajemnic przyciąga na Śląsk odwiedzających z całej Polski). Jeśli jednak planujecie wybrać się na spacer którąś z opisanych tras, to – na miłość boską – zaopatrzcie się w porządne obuwie, jakieś kanapki i coś do picia. Browary będą sensownym wyborem tylko wtedy, jeśli macie mocną głowę. W innym przypadku spacer możecie skończyć w którejś z malowniczych przepaści.