Hanoi turystycznie
Naszą podróż po Wietnamie rozpoczęliśmy klasycznie – od Hanoi. Wizytę w tym mieście trudno mi opisać inaczej niż w dwóch aspektach: merytoryczno-turystycznym oraz dziko-imprezowym. Obawiam się, że ten drugi aspekt okazał się ważniejszy, bo to wieczorne wydarzenia z dwóch dni spędzonych w Hanoi pamiętam zdecydowanie lepiej… Co jest dla mnie pewnym zaskoczeniem. Niemniej, w pierwszym rzucie zajmijmy się tym, co w mieście zobaczyliśmy jako turyści, a dopiero potem popłyńmy w opowieści o dzikim chlańsku.
Stara Dzielnica
Historyczne centrum Hanoi składało się niegdyś z 36 ulic, z których każda „należała” do jednej z tutejszych gildii. Wiele lat temu głównym środkiem komunikacji były tutaj łodzie, ale czasy się zmieniły, a rolę łódek przejęły głównie skutery, pod których kołami można zginąć szybciej, niż zdążymy powiedzieć kurwa mać. Ponadto ulic jest teraz 50, a każda z nich jest wąska i zatłoczona, co sprawia, że to właśnie to miejsce w Hanoi mogłoby ilustrować w encyklopedii hasło azjatyckie miasto. Uciekając przed skuterami, warto patrzeć nie tylko pod nogi, ale także do góry – pomiędzy nowymi, wąskimi domami znajdziemy architektoniczne perełki, często przesłonięte przez ogromną liczbę szyldów i reklam, z których większość informuje o znajdujących się poniżej hostelach i barach.
Nietrudno się domyślić, że Stara Dzielnica jest również turystycznym centrum miasta. Nasz Hanoi Backpacker’s Hostel, w którym szybko zdobyliśmy sobie zbiorczą ksywkę Crazy Poles, także mieścił się tutaj, zresztą obok pierdyliona innych, podobnych przybytków. Poza hostelami, uliczki Old Quarter wypchane są także barami, w których alkoholową konsumpcję zaczyna się przeważnie od kilku szklanek bia hoi.
W starej dzielnicy znajduje się również najważniejsza, „normalna” atrakcja turystyczna stolicy kraju, czyli jezioro Hoan Kiem. Na wyspie w jego północnej części wznosi się niewielka świątynia Ngoc Son, do której można dostać się malowniczym mostem Huc (Wschodzącego słońca). Świątynia poświęcona jest jednemu z generałów, który odparł najazd Mongołów w XIII wieku, a jedną z jej atrakcji jest ogromny, wypchany żółw. Nie pytajcie, dlaczego.
Po wizycie nad jeziorem, które to zdarzenie miało miejsce drugiego dnia pobytu w Hanoi, nasze kroki skierowaliśmy na moment pod katolicką, zbudowaną w 1886 roku katedrę św. Józefa. Kościół może i mocno rzuca się w oczy w azjatyckim otoczeniu, ale nie skradł nam serc na tyle, żebyśmy wbili się do środka.
Okolice mauzoleum Ho Chi Minha
Mauzoleum wielkiego, wietnamskiego wodza to klasyk komunistycznych klasyków. Podobnie jak w przypadku mauzoleów w Moskwie czy w Pjongjangu, wejście do niego wymaga odpowiednich przygotowań, włączając w to odpowiedni ubiór (krótkie spodnie są zabronione) czy nastrój (absolutna powaga to must). Niestety, nie zdołaliśmy narazić się na usunięcie z tego miejsca za głupie śmichy-chichy, bo podczas naszej wizyty nawoskowany facecik przebywał na rewitalizujących kąpielach w Rosji. Sam budynek to – jak to zwykle bywa – kawał kamiennej bryły o raczej wątpliwych walorach estetycznych. Do tego dochodzi standardowy plac o zwariowanych wymiarach, pałac prezydencki oraz muzeum Ho Chi Minha. Fani komunizmu powinni być zachwyceni.
W pobliżu kompleksu mauzoleum znajduje się jeszcze słynna Świątynia na jednej kolumnie. Świątynia jest tak słynna, że kompletnie o niej zapomnieliśmy i zamiast niej odwiedziliśmy położoną nieco dalej Świątynię Literatury – doskonale zachowany przykład autentycznej, wietnamskiej architektury.
Poświęcony Konfucjuszowi kompleks składa się z pięciu dziedzińców, na których kiedyś odbywały się nauki – to właśnie tu bowiem powstał pierwszy wietnamski uniwersytet (1076 rok). Napis na głównej bramie każe wszystkim przybyszom zejść z konia przed wejściem, ale zakładam, że w obecnych czasach dla nikogo nie będzie to problem. We wnętrzu świątyni panuje względny spokój, może pomijając ten z dziedzińców, na którym rozkładają się handlarze. Tu jednak można hurtowo nabyć większość standardowych dla Wietnamu pamiątek, więc jeśli ktoś chce mieć tę sprawę z głowy, to również powinien być zadowolony.
Taka przebieżka, włączając w to jeszcze kilka krótkich przystanków (w tym między innymi pod Muzeum armii wietnamskiej czy pod Pomnikiem Bohaterów) zajęła nam z grubsza większość dnia, poczynając od godziny 10:00, a kończąc na godzinie 18:00. Można więc śmiało powiedzieć, że większość hanojskich głównych atrakcji można oblecieć w trakcie jednego, standardowego dnia pracy. Warto też wziąć pod uwagę, że nasza efektywność była mniejsza, niż w przypadku standardowego turysty, bo wcześniejszej nocy trochę się działo… podobnie zresztą jak następnego wieczora. O tym jednak jestem zmuszony napisać oddzielnie.