Xinaliq, czyli azerski Kirgistan

Aby dostać się do Xinaliq – niewielkiej, azerskiej wioski znanej z fenomenalnych widoków na góry Kaukazu – trzeba nieźle się napracować. To zamieszkane przez niespełna 1000 osób sioło, już w czasach naszego pobytu w Azerbejdżanie coraz bardziej zyskiwało na popularności, do czego przyczynił się przede wszystkim remont prowadzącej doń drogi. Nie ma się jednak co dziwić, bowiem zarówno wspomniana droga, jak i sama osada, to niewątpliwie jedne z najmocniejszych punktów na turystycznej mapie Azerbejdżanu.

Najpierw: Quba

Żeby nacieszyć oczy wspaniałościami oferowanymi przez Xinaliq, przyszło nam najpierw dostać się do Quby – 55-tysięcznego miasta, znanego z produkcji dywanów i hodowli jabłek. Z Baku do Quby jechało się w 2010 roku niecałe 3 godziny (za cenę 4 AZN/os.), ale nam nigdzie się nie spieszyło, więc w mieście tym spędziliśmy dwie noce. Nie to, żeby 8 lat temu było po co. Wówczas najważniejszym turystycznym punktem na mapie Quby była Mahir Kafe, serwująca podobno najlepszego kebsa w Azerbejdżanie (próbowaliśmy – faktycznie był wkusny). Poza tym, Quba kusiła nas ocienionym parkiem, dwoma czy trzema meczetami oraz wytwórniami dywanów, ale tym wszystkim zdecydowanie pogardziliśmy, koncentrując się na wypoczynku w Xinaliq Hotel (za „koedukacyjny”, z trudem wynegocjowany pokój zapłaciliśmy tu 15 AZN/noc).

Aby dostać się do Xinaliq z Quby, należy przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość oraz… umiejętność mówienia po rosyjsku. Niestety, angielski na ustach turysty sprawia, że ceny za wycieczkę w obie strony magicznie szybują do niebotycznych kwot, sięgających nieraz nawet 100 AZN. Nam, po krótkich poszukiwaniach, udało się ugadać taksówkarza, który za trasę w tę i z powrotem (włączając czas oczekiwania) policzył sobie 35 AZN. Już wtedy byliśmy zadowoleni, a magia dopiero miała się zacząć.

Qubę od Xinaliq dzieli zaledwie 50 km pięknej, górskiej trasy. Mapy Google pokazują, że przeciętny kierowca winien pokonać ją w 1,5 godziny, ale pamiętajmy, że w Azerbejdżanie wszyscy kierowcy są ponadprzeciętni. Nasz taksiarz, niewątpliwie będący ze śmiercią na ty, zapierniczał tak szybko, że do wioski dojechaliśmy w 1,5 godziny… robiąc po drodze dwa 15-minutowe postoje. A postoje owe wypadało zrobić, bowiem trasa wiodąca do Xinaliq jest doprawdy przepiękna.

Elementem drogi, który zapamiętałem najlepiej, był przystanek w przydrożnej, totalnie partyzanckiej herbaciarni, „rozbitej” w pobliżu leniwie płynącej rzeczki. Za bar robił duży, ustawiony w szczerym polu samowar, a towarzyszyło mu kilka zadaszonych stolików. Widok na miejscu był totalnie oszałamiający i szczerze napiszę, że bylibyśmy zadowoleni nawet wtedy, gdyby nasza wycieczka kończyła się już tutaj. Zresztą, sami zobaczcie:

Kiedy jednak dojechaliśmy do Xinaliq, wspomnienia z herbaciarni momentalnie zbladły. Ulokowana na górskim szczycie, mikroskopijna wioska momentalnie zbiła nas z nóg swoim klimatem oraz otaczającymi ją widokami. Coś podobnego widziałem potem tylko w Kirgistanie.

Sama osada nieco lepiej prezentuje się z daleka. Kiedy wejdziemy w jej obręb, możemy nacieszyć oczy stareńkimi, kamiennymi domami, wokół których jednak walają się góry śmieci, dodatkowo przykryte warstwą błota. Same domy też nie są w najlepszym stanie, a wykwitające tu i ówdzie blaszane dachy również nieco burzą estetykę otoczenia.

Co tu jeszcze robić?

W samym Xinaliq nawet bardzo zawzięty podróżnik nie spędzi raczej więcej czasu niż 2-3 godziny – poza podziwianiem widoków nie ma tu za bardzo co robić (no chyba, że lubicie jednopokojowe muzea – mają tu jedno). Co innego, jeśli nastawiacie się na trekkingi. Z wioski wiedzie kilka górskich tras spacerowych, a najpopularniejsza z nich zaprowadzi Was do atesgah – naturalnego, wiecznie płonącego ujścia gazu ziemnego. Jeśli koniecznie chcecie go zobaczyć, lepiej weźcie ze sobą przewodnika, bo podobno bardzo ciężko namierzyć go samodzielnie.

Xinaliq naprawdę warto odwiedzić, nawet jeśli (a zapewne tak będzie) będziecie musieli po to specjalnie pojechać do Quby. Niestety, droga na północ z tego miasta prowadzi ku terytorium rosyjskiemu, a konkretniej do tej jego części, która graniczy z Czeczenią. Nie muszę chyba mówić, że najczęściej oznacza to przymus powrotu do Baku, by stamtąd planować dalsze wojaże. Zaręczam jednak, że widoki po drodze i w samym Xinaliq warte są tego, by zrobić tę trasę w obie strony.

*zdjęcia autorstwa Zosi K.

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Azerbejdżanie lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Comment 1

  1. Marcin | Wojażer 12 lutego 2019

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?