Iskra świętości w Sodomie

Co tu dużo mówić: większości odwiedzających Tajlandię Pattaya kojarzy się tylko z jednym: seks-turystyką. Jeśli ktokolwiek z Was słyszał kiedyś o tym, że w Krainie Uśmiechu pełno jest podstarzałych Niemców w skarpetach i sandałach, chodzących pod rękę z 5-krotnie od nich młodszymi Tajkami, to opowieść ta na 90% miała swoje źródło właśnie w Pattayi – naczelnym tajskim kurwidołku.

Ja sam do tego miasta trafiłem nieco przez przypadek. Na Ko Samui deszcz i wiatr prawie urywały łeb, więc po jednym dniu zmarnowanym na tej wyspie, razem z moimi towarzyszkami wsiedliśmy w samolot i polecieliśmy do jedynego miejsca na południu Tajlandii, w którym w danej chwili nie padało. Tak się złożyło, że była to akurat Pattaya, znana – poza łatwością zaliczenia chętnej Tajki – także z całkiem zacnych plaż.

Pattaya - plaża

Na przykład takich

Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy w przewodniku wyczytałem, że to w tym właśnie mieście powstaje (od circa 40 lat) epicka, ekumeniczna budowla, będąca hymnem pochwalnym dla szeroko pojętej, wschodnioazjatyckiej kultury religijnej, tolerancji oraz oświecenia jako takiego.

Spacerkiem po „Spacerowej”

Lądując z Pattayi miałem niezbyt pozytywne nastawienie i – poza głównym tematem niniejszego wpisu – muszę powiedzieć, że po wizycie na miejscu moja opinia o tym mieście raczej się nie zmieniła. Metropolia ta ma co prawda do zaoferowania kilka bardziej klasycznych atrakcji (głównie w rodzaju muzeów i parków wodnych), ale jej najpopularniejszym punktem jest Walking Street. „Ulica spacerowa” to burdelowo-klubowe serce miasta, w którym samotny samiec, nie mający ochoty na przygody o naturze erotyczno-wenerycznej, nie powinien pojawiać się bez damskiej obstawy. Wygląda to tak, że obie strony ulicy obstawione są klubami, „strzeżonymi” przez skąpo odziane, tajskie dupery (oraz dupery to be, tak jak to w Tajlandii bywa). Niewiasty, pracujące zapewne w systemie prowizyjnym, w blokach czekają tylko, aż na horyzoncie pojawi się biały mężczyzna, by momentalnie do niego podlecieć i zaproponować nieziemskie rozkosze, czekające tuż za drzwiami reprezentowanego przez nie klubu. Początkowo jest to nawet zabawne, jeśli całą sprawę rozpatrujemy w kategorii lokalnego folkloru, ale wierzcie mi, że na dłuższą metę taki spacer jest bardzo męczący – zwłaszcza, kiedy dodatkowo trzeba wymijać rzygających Australijczyków. Ja po Walking Street przeszedłem się w towarzystwie dwóch koleżanek, które strategicznie umieściłem po swojej lewej i prawej, także naganiaczki miały na nie dobry widok i po ich zauważeniu momentalnie wracały na miejsce startowe. Tak, serio – było to widać gołym okiem.

Pattaya - Walking Street

Tłumów też nie brakuje…

Co gorsza, okolice centrum Pattayi to głównie różnorakie restauracje, gremialnie zajęte przez mieszane, geriatryczno-tajskie towarzystwo, ściskające się czule i – najczęściej – będące powodem lekkich odruchów wymiotnych. Jeśli nie chcecie narażać się na podobne rewelacje, to najlepiej zbunkować się tu na jakiejś plaży, a na posiłki chodzić gdzieś z dala od centrum. No chyba, że lubicie język niemiecki – słyszy się go tu bardzo często.

Sanktuarium Prawdy w Pattayi

Sanktuarium Prawdy to kuriozum. W 1981 roku tajski milioner Lek Viriyaphan doszedł do wniosku, że właśnie w Pattayi umieści jeden ze swoich „oświeceniowych” projektów. Ten majętny jegomość generalnie znany jest w swoim kraju z inicjatyw (jedną z nich jest muzeum Ancient City pod Bangkokiem), mających na celu szerzenie oraz zachowanie wiedzy o kulturze, tradycji i religii, a także promowanie tolerancji i ogólnego dobra. Jakkolwiek naiwnie by to nie brzmiało, gość rzuca w ten cel ogromnymi ilościami pieniędzy, a Sanktuarium Prawdy jest tego najlepszym przykładem.

Pattaya - Sanktuarium Prawdy

Widok na Sanktuarium z punktu widokowego

Ogromna, widoczna z daleka budowla, otoczona dodatkowo wcale niemałym murem, zaczęła powstawać na 4 lata przed moimi urodzinami, a jej ukończenie planowane jest na rok… 2050 (sic!). Gigantyczna, wykonana w całości z drewna konstrukcja jest jednocześnie świątynią i swoistym muzeum, mającym być symbolem uniwersalnych prawd, łączących najważniejsze tradycje religijne Azji południowo-wschodniej.

Sanktuarium Prawdy z bliska

Jedno ze skrzydeł

Konstrukcja składa się z czterech, NAPRAWDĘ bogato zdobionych skrzydeł, nawiązujących do tradycji religijnych Tajów, Khmerów, Chińczyków oraz Hindusów. Każdy cal budowli pokrywają płaskorzeźby nawiązujące do tych religii, tworząc niesamowity, poważnie zapierający dech w piersi misz-masz. Ta wizualna, ekumeniczna uczta nie kończy się wraz z wejściem do środka budynku, bowiem jego wnętrze również jest zdobione. Dodatkowo, pod sufitem wiszą wielkie plakaty, ukazujące religijne autorytety z całego świata – nie zabrakło wśród nich Jana Pawła II.

Sanktuarium Prawdy - wnętrze

W środku też pełen wypasik

Prace w Sanktuarium Prawdy trwają cały czas. Każdy odwiedzający dostaje kask budowalny i w tym kretyńskim nakryciu głowy może do woli patrzeć, jak dziesiątki robotników uwijają się z dłutami przy ścianach budowli. Wszystkie płaskorzeźby są wykonywane ręcznie, chociaż twierdzenie o tym, że budynek powstał bez użycia ani jednego gwoździa, można włożyć między bajki – sam potknąłem się o jeden.

Sanktuarium Prawdy - gwoździe

Gwoździ nie będziemy szukali długo…

Mimo to, rozmach projektu robi ogromne wrażenie i muszę szczerze stwierdzić, że mierzące 105 metrów Sanktuarium Prawdy jest jednym z tych miejsc, które – po więcej niż 10 latach podróżowania – zdołało bez trudu wbić mnie w ziemię. Na pewno nie spodziewałem się natknąć na tak imponujące miejsce w mieście słynącym z szybkich lodzików za 15 dolców.

Sanktuarium Prawdy - detale budowli

Detale jednego z wejść

Jeśli pozostajecie sceptyczni, to zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu, który wrzucam dla Was poniżej – można na nim zobaczyć skalę budynku oraz przerażającą wręcz ilość zdobień, którymi jest on pokryty. Docenili to zresztą producenci jednego z najpopularniejszych seriali na platformie Netflix.

Informacje praktyczne

Sanktuarium Prawdy znajduje się spory kawałek od centrum Pattayi – będzie tego jakieś 3 km na północ (adres to Soi Naklua 12). Aby wejść do środka, namierzcie bramę w grubym murze, a następnie kasę – tam za bilet zapłacicie aż 500 THB, ale będą to dobrze wydane pieniądze. Kask dostaniecie dopiero w okolicy samej budowli – nikt nie każe Wam go nosić, ale większość ludzi i tak to robi, bo tak jest zabawniej.

Poza samym Sankturaium, na terenie kompleksu znajduje się jeszcze rozległy park z punktem widokowym na budowlę (warto podejść) oraz kilka knajp z całkiem przystępnymi cenami i zjadliwym menu.

Budowlę można zwiedzać samodzielnie lub z przewodnikiem, który rusza spod jej stóp co 30 minut. Dodatkowo, na miejscu są również pokazy tajskiego tańca – o godzinie 11:30 oraz 15:30. Bramy budowli zamykane są o 18:00.

Ponadto, fanom dronów dam od razu znać, że na terenie kompleksu obowiązuje całkowity zakaz użytkowania tych maszyn. Jeśli chcecie sfilmować Sanktuarium Prawdy z powietrza, będziecie musieli wystartować spoza „płatnego” obszaru. W okolicy jest sporo dobrych miejscówek dla tego typu aktywności – wystarczy przejść się wzdłuż muru.

Pattaya - okolice Sanktuarium Prawdy

Okolice Sanktuarium też mają swoje momenty

Z czystym sumieniem muszę stwierdzić, że do Pattayi można wpaść TYLKO po to, żeby zobaczyć Sanktuarium Prawdy. Jeśli taki właśnie będzie Was cel, możecie rozważyć znalezienie noclegu w pobliżu kompleksu, żeby mieć go pod ręką. My tak zrobiliśmy i odkryliśmy przy okazji, że w pobliżu budowli jest też całkiem znośna i kameralna plaża. W szczególności polecam opcje apartamentowe w którymś z licznie rozstawionych na wybrzeżu budynków mieszkalnych – będzie taniej. Wszystkie możliwości noclegowe na miejscu możecie zobaczyć na poniższej mapce:



Booking.com

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne moje posty o Tajlandii lub o Wyprawie z 2018 roku i polubić mój blog na Facebooku – często wrzucam tam dodatkowe treści.

Brak komentarzy

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?