Nasze plany okołopodróżnicze na drugą połowę 2020 roku
Namieszał, oj namieszał ten pieprzony koronawirus. Wybory się nie odbyły (spoko, zaraz będą następne), tysiące biznesów upadło, a dziesiątki tysięcy ludzi nagle odkryły, jak bardzo tęsknią za lasem, kiedy nie można do niego wchodzić. My jednak patrzymy na pierwszą połowę 2020 roku w mikroskali i możemy stwierdzić jedno: ogólnie nie było źle, choć podróżniczo było PRZECHUJOWO.
Ostatnią podróż zagraniczną odbyliśmy w październiku zeszłego roku, co daje 8 (słownie: OSIEM) miesięcy siedzenia w kraju. Jasne, Polska jest piękna, gościnna i wiecznie zaskakuje (ostatnio głównie w kwestiach politycznych), ale jednak dla kogoś, kto przyzwyczaił się wyjeżdżać z niej przynajmniej raz na 2-3 miesiące, ponad połowa roku usadzenia na dupie to już potężny wrzód na tej ostatniej.
Naiwnie wierząc jednak, że najgorsze już za nami, przygotowujemy się powoli do otwarcia drugiej połowy feralnego dwa-zero-dwa-zero. Okres styczeń-czerwiec pozwolił nam odetchnąć finansowo (to aż przerażające, ile kasy można odłożyć, kiedy się NIE wyjeżdża), rozpocząć kilka projektów i uporządkować wiele spraw. Zgodnie dochodzimy jednak do wniosku, że najwyższa pora na koniec tej laby oraz na to, by znów z czystym sumieniem rozpieprzyć trochę hajsu na podróże, choć nie tak zróżnicowane, jak planowaliśmy pod koniec zeszłego roku. Oto, co planujemy na lipiec-grudzień, o ile rzecz jasna na jesieni nie doświadczymy powrotu epidemii COVID-19…
Lipiec: podróż poślubna do… Czech
Na początku w sumie warto wspomnieć, że za 3 dni się pobieramy. Pomimo wielu obaw, wirusowych perturbacji i utrudnień, utrzymaliśmy pierwotną datę ślubu i jest ona wyznaczona na 27 czerwca. Lista gości skróciła się o połowę, sporo punktów programu (takich jak choćby pierwszy taniec) odpadło, ale ostatecznie nie możemy się doczekać, żeby powiedzieć sobie sakramentalne TAK, po czym wsiąść w samochód i uciec na południe.
Nie musimy chyba tłumaczyć, dlaczego nic nie wyszło z lotu do Bolonii. Pomimo tego, że W TEORII Włochy wpuszczają turystów, lipiec to dla nas nieco za wcześnie, by ładować się w europejskie covidowe ognisko numer 1. A jako, że ślub bierzemy we Wrocławiu, to doszliśmy do wniosku, że Czechy będą kierunkiem najsensowniejszym i relatywnie najbezpieczniejszym.
Tak naprawdę pisząc te słowa nie mamy jeszcze jakiejś zgrubniejszej wizji wyprawy, poza tym, że będzie ona trwać circa 2 tygodnie i zawierać w sobie wizytę w Pradze i nad „czeskim morzem” (Agatka łaknie wody jak kania dżdżu, więc trzeba szyć nićmi, które dał nam los… czy jakoś tak). Szczegóły zapewne wyklarują się w ciągu najbliższych dni, pomiędzy ostatnimi zakupami ślubnymi, składaniem listy ważnych utworów dla DJ-a oraz budowaniem kolejnych zestawów LEGO…
Rzecz jasna, z Czech będziemy do Was nadawać na socialach, a po wszystkim natworzymy sporo materiału, który – zapewne – będzie pojawiał się na blogu przez kolejny rok. Także wracamy na stare tory.
Sierpień: długi weekend w parku rozrywki (?)
„Długi” weekend sierpniowy to jeszcze niewiadoma. Etatowcy na pewno wiedzą, że 15 sierpnia wypada w tym roku w sobotę, co umożliwia odebranie sobie jednego dnia wolnego. Idąc tym torem, doszliśmy do wniosku, że „sztuczny” długi weekend można by spędzić gdzieś za granicą. Kandydatami są: Billund w Danii (bo jest tam – a jakże by inaczej – LEGOLAND) oraz… Bolonia (i pobliska Mirabilandia). To pierwsze to propozycja Brewy, a to drugie to małe marzenie Agatki, która z Mirabilandią wiąże wiele ciepłych wspomnień. Ponadto, wybór Bolonii sprawiłby, że odbylibyśmy przynajmniej JEDNĄ z podróży, które planowaliśmy wcześniej na ten rok. Co prawda pierwotnie na sierpień planowaliśmy wyspę Jersey, ale obecnie wolelibyśmy nie pakować się do UK, a ponadto oboje trochę tęsknimy za południowym klimatem oraz jedzeniem, które nie składa się w 75% wyłącznie z tłuszczu.
W momencie pisania tego tekstu ostateczna decyzja nie jest jeszcze podjęta, a jeśli w tej kwestii coś się zmieni, to zapewne poinformujemy.
Wrzesień: Portugalia po raz pierwszy
Niektórym może być trudno w to uwierzyć, ale żadne z nas jeszcze NIGDY nie było w Portugalii. Ten podróżniczy raj, kraj turystycznych cudów i takich tam sratów-pierdatów jakoś umykał Brewie, bo zawsze bilety były odrobinę za drogie jak na Europę i lepiej było dopłacić te 600 zł i polecieć do Azji. Kiedy jednak RyanAir umożliwił nam tanią wymianę anulowanych biletów (pierwotnie do Bolonii) na inną trasę, to bez wahania zmieniliśmy cel podróży na Lizbonę.
Tym sposobem do koszyka z etykietką „nowe” wpadnie nam w tym roku jedna-jedyna Portugalia, co i tak jest sporym osiągnięciem. W kraju Vasco da Gamy spędzimy 10 dni, a że na miejscu jest co oglądać, to pewnie skoncentrujemy się na południu. Północ nadrobimy innym razem, lecąc już bezpośrednio do Porto. Nie wiemy, czy damy radę napisać dla Was o Portugalii coś, czego jeszcze nie można znaleźć z sieci, ale na pewno się postaramy.
A poza tym?
Niestety, żadnemu z nas nie starczy już urlopu, by wyskoczyć gdzieś na dłużej po wrześniu. Brewa rozwalił swój na remont busa, a Agatka na pojedyncze dni podczas pandemii. Nie to, żebyśmy żałowali, bo i tak jesteśmy w lepszej sytuacji niż wiele osób, które na roku 2020 postawiły już krzyżyk i wyzerowały urlop w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Zresztą, mamy co robić. Być może od sierpnia wrócimy do blogowych aktualizacji dwa razy w tygodniu, ale bardziej prawdopodobne jest, że pomyślimy na tym po zakończeniu pierwszej części remontu naszego Volskwagena, z którego w tym miejscu zdajemy Wam bieżące raporty. Tak naprawdę do zakończenia prac „zewnętrznych” jest już bliżej niż dalej, bo do odfajkowania został nam tylko dach oraz przednia część. Niby jest tego jeszcze sporo, ale ostatnie miesiące spędzone na remoncie sprawiły, że z kolejnymi etapami radzimy sobie znacznie szybciej niż na początku busikowej drogi.
Na razie mamy podszytą pewnością nadzieję, że do jesieni auto będzie gotowe do wypełnienia elektryką, meblami (które możemy robić w garażu) oraz tymi częściami mechanicznymi, które trzeba będzie wymienić. Czy w przyszłym roku ruszymy w Europę Volkswagenem? Mamy nadzieję, że tak, o ile tylko jakiś debil w Chinach znów nie zje czegoś dziwnego.
Zobaczymy, jak to będzie. Na razie trzymamy kciuki za siebie i świat, żeby znów nie zwariował w najmniej odpowiednim momencie.
Brak komentarzy