Taki sobie Taszkient
Tylko Prorok raczy wiedzieć, dlaczego w 1918 roku Ruscy postanowili zlokalizować stolicę tutejszej Autonomicznej Republiki Radzieckiej w Taszkiencie. Mając pod ręką niezbyt oddaloną Samarkandę, którą z takim pietyzmem sami odbudowywali, musieli mieć w głowach inny powód. Być może związany z lokalizacją bliżej Matki Rosji, a być może z mniejszą ilością miejsc kultu, które (jak wiemy) przez Sowietów nie były szczególnie miłowane. Fakt jest jednak taki, że – pomijając krótki epizod z podziałem Republiki i chwilowym przeniesieniem oficjalnego serca kraju do Samarkandy właśnie – Taszkient jest stolicą Uzbekistanu od 1930 roku i w najbliższym czasie raczej się to nie zmieni.
Pod względem turystycznym Taszkient jest typowym miastem tranzytowym. Pomimo tego, że liczne przewodniki przekonują, jakoby zyskiwała przy bliższym poznaniu, stolica Uzbekistanu zapisała się w mojej pamięci jako miasto bardzo przeciętne, chociaż czyste i do zdzierżenia. Napiszę tak: gdyby Taszkient był dziewczyną, to przymiotnikiem oddającym jej ogólne walory estetyczno-osobowościowe, byłoby słowo „sympatyczna”.
To nie jest tak, że w Taszkiencie nic nie ma. Miasto dysponuje sporym kompleksem mauzoleów, zlokalizowanym nieopodal centrum, oraz kilkoma (podobno) ciekawymi muzeami. Znajdziemy tu również jebutny jak norweskie podatki plac, zazdrośnie otaczający wcale imponujący pomnik Timura. Spod monumentu doskonale widać z kolei Dom Forum – budynek, który (były) prezydent Islom Karimov bezpretensjonalnie pierdolnął w miejscu wcześniej skolonizowanym przez rosłe platany, w których cieniu biegały niewinne jak początkujący polityk dzieci i przechadzali się rubaszni starcy. Problem polega na tym, że po wspaniałościach, które serwują odwiedzającym Uzbekistan Samarkanda, Buchara czy Chiwa, Taszkient wydaje się ponurym sprowadzeniem do parteru z perspektywą na srogie bęcki. Wizyta w stolicy Uzbekistanu w dość nieprzyjemny sposób przypomina nie tylko o tym, że miasto to zostało doszczętnie zniszczone podczas potężnego trzęsienia ziemi w 1966 roku, ale również o tym, że następnie zostało odbudowane przez ludzi, na których równie solidne piętno odcisnęli patrzący z północy Sowieci.
Ale, ale – nie popadajmy w jakieś pedalskie ckliwości, bo są i plusy takiej sytuacji.
Pierwszy jest taki, że sporo osób ROZPOCZYNA swoją przygodę z Uzbekistanem właśnie od Taszkientu. O ile tylko miasto nie zniechęci ich na tyle, że od razu spakują manatki i polecą na – dajmy na to – Minorkę; o tyle potem jest już tylko znacznie, znacznie lepiej. W tym jednak przypadku warto dobitnie ostrzec, że nie warto w stolicy Uzbekistanu spędzać więcej niż 1-2 dni – no chyba, że w międzyczasie śmigniecie sobie do pobliskiego parku narodowego Ugam-Chatkal (sam tam nie byłem, ale miejscówa znana jest jako dobra lokalizacja spacerowo-spływowo-narciarska).
Drugim plusem Taszkientu jest jego stara część, położona w pizdu od centrum, ale za to dysponująca jedyną atrakcją, dla której w stolicy Uzbekistanu faktycznie warto spędzić trochę czasu. A jest nią…
Chorsu Bazaar
Bazar Chorsu to w cholerę wielki targ. Serio – w cholerę. Po jego odwiedzeniu możecie równie dobrze odpuścić sobie jakiekolwiek inne bazary na terenie Uzbekistanu, bo nie zobaczycie już nic bardziej zatłoczonego (i śmierdzącego skisłym mlekiem). Centralną część tego molochu stanowi widoczna z daleka, zielona kopuła, pod którą – jak mniemam – ze swoimi towarami rozkładają się najwięksi bonzowie tutejszego handlu naturą. Z prawej i lewej nacierają świeże kiełbasy, walące kozą sery i warzywa tak świeże, że sami będziecie musieli strzepnąć z nich resztki ziemi. Od ilości rodzajów kurutu zakręci się Wam w głowach niemniej niż od zapachu, niezbyt skutecznie maskowanego przez lokalnych handlarzy kadzidłami, stacjonujących przy jednym z wyjść.
Kopuła to jednak tylko wstęp do miasta w mieście, którym jest Chorsu Bazaar. Słowo daję, przy głównych wejściach powinni rozdawać mapy, bo na miejscu bardzo szybko można się zgubić. Do innych łatwych rzeczy do zrobienia można tu również zaliczyć danie się oskubać. Handlarze szybko wyłapują stricte turystyczne zainteresowanie byle czym (np. cukrem w kryształach) i biorą je za chęć zakupu. Jeśli dacie sobie wręczyć pierwszą szczyptę tej dziwnej, czerwonej mieszanki przypraw, którą do jedzenia dosypuje się wszędzie z Uzbekistanie, to przepadliście – istnieje bardzo niewielka szansa, że odejdziecie od stoiska bez dokonania chociaż symbolicznego zakupu. Nie to, żeby było to coś złego, bo wybór lokalnych produktów jest wręcz przerażający i możecie tu spokojnie załatwić wszystkie sprawy pamiątkowo-gastronomiczne.
Czy stolica Uzbekistanu dysponuje czymś jeszcze? Pewnego rodzaju ciekawostką jest Navoi Park, będący domem… no cóż – Domu Przyjaźni, wyglądającego jak owoc namiętnej miłości pająka i dźwigu przemysłowego; a także tutejszego Parlamentu. Obok tego drugiego (widocznego na banknocie 5000-somowym, zresztą budynek z 1000-somówki również znajduje się w stolicy) natkniecie się też na sztuczną wysepkę, połączoną ze stałym lądem dziwnym, stromym mostkiem. Można obczaić go z daleka, bo na wyspie niby jest jakiś lokal, ale obsługujący go ludzie wpadli w popłoch, kiedy pojawiliśmy się na miejscu pytając o coś do picia.
Wreszcie, okolice stacji metra (taniego, na żetony i z gruntu sowieckiego – z braku laku można zajrzeć do środka) przy placu Mustaqilik to całkiem przyjemny park, w którym roi się od standardowych malarzy-amatorów i portrecistów, reklamujących swoje usługi za pomocą własnoręcznie wykonanych wizerunków niezawodnej, lekko zezującej Angeliny Jolie, coraz częściej zastępowanej jednak przez Chloe Moretz z litościwie powiększonym biustem. Jeśli ktoś lubi takie rzeczy, to powinien być wniebowzięty.
Ciekawe! Ale dlaczego tyle wulgaryzmów?
Taki styl ;).
Na pewno cos z tego tekstu wynika, tylko to zupełnie nie mój styl.
Wulgaryzmy i „pedalskie” ckliwości – dyskwalifikują dla mnie tę stronę
Niektóre „żarciki” faktycznie źle się zestarzały, ale nie ma to jak oceniać stronę na podstawie wpisu sprzed 6 lat ;).