Ach, ten Sybin (i droga doń)!

Sybin (czy też po rumuńsku – Sibiu) uwiódł nas od pierwszego wejrzenia. Na pewno miała tu coś do powiedzenia złota godzina, podczas której wjechaliśmy do miasta. Nie zastanawiając się długo (i czekając na zarezerwowany nocleg), zostawiliśmy samochód w pierwszej-lepszej uliczce, po czym od razu ruszyliśmy na spacer, pragnąc wycisnąć z miasteczka tak wiele, jak to tylko będzie możliwe podczas krótkiego pobytu. Tak naprawdę mieliśmy spędzić w Sybinie tylko wczesny wieczór i część następnego dnia i z perspektywy czasu żałuję nieco tego, że nie zdecydowaliśmy się na dłuższy pobyt – choćby kosztem Alba Julii.

Rumunia - Sybin

Sybin na złoto

Sybin to coś w stylu rumuńskiej stolicy kultury, która wykształciła się z ważnego ośrodka handlowego. Jako jedno z najważniejszych miast tworzących średniowieczny Siedmiogród (obecnie Transylwanię), Sybin był postrzegany jako ostatni posterunek kultury europejskiej na wschodzie, a w jego złotych czasach gościli tu znani kompozytorzy i inni artyści. Miasto było domem dla pierwszego szpitala, szkoły, biblioteki oraz apteki w Rumunii. Zresztą, w 2007 roku Sybin był Europejską Stolicą Kultury.

Największą siłą Sybina jest architektura. Saksoński klimat aż promienieje z uliczek niegdyś przeważnie niemieckiego miasta. Popularnym symbolem miejscowości są charakterystyczne okna strychowe, niektórym kojarzące się z przymrużonymi oczami. Faktycznie, jest ich wszędzie pełno i nietrudno mieć wrażenie, że niemal każdy dom bacznie nas obserwuje. Ulice starszej części miasta są wąskie i zadbane, a wieczorne, żółtawe oświetlenie tylko dodaje mu swoistej magii. W licznych wąskich uliczkach, w tunelach i na schodach można bardzo szybko się zgubić, bo trasy spacerowe kręcą niemiłosiernie, nieraz wiodąc nas po kilka razy w to samo miejsce.

Sybin - domy

Okna mają oczy

O muzeach musieliśmy zapomnieć – nie to, żebyśmy w ogóle chcieli do nich zaglądać. Niemniej, główny plac miasteczka – Piata Mare – zeszliśmy dość doszczętnie, lawirując pomiędzy ulicznymi muzykami i różnorodnymi instalacjami artystycznymi, których w Sybinie nie brakuje. Przewodniki często podają, że najważniejszą atrakcją turystyczną miasta jest Ewangelicki kościół pod wezwaniem św. Marii, ale ja osobiście bardziej preferuję Most Kłamców – konstrukcję z 1859 roku, która podobno skrzypi, kiedy powie się na niej kłamstwo. Jeśli jest tak faktycznie, to w Sybinie mieszka bardzo dużo prawdomównych ludzi.

Sybin - Most Kłamców

Most Kłamców w całej okazałości

Dobrym miejscem na spacer jest również południowa część murów miejskich, z symbolicznym centrum pod postacią Wielkiej Wieży. Wielka Wieża jest co prawda wielka tylko z nazwy, ale spod jej podstaw w obie strony rozciąga się przyzwoity deptak, z którego można podziwiać to, co w Sybinie pozostało z czasów, kiedy dużą rolę pełniły w nim cechy. W owych czasach miasta strzegło aż 39 wież, z których do czasów obecnych dotrwało tylko kilka, w tym wspomniana Wielka, a także wieża ciesielska i garncarska.

Sibiul Vechi, czyli wielkie żarcie

Restauracja Sibiul Vechi była jednym z lokali, który namierzyliśmy jeszcze przed wyjazdem. Zlokalizowana w piwnicy jednego z domów stojących nieopodal murów miejskich, okazała się jednym z gastronomicznych hitów naszego wyjazdu, dorównując knajpie, w której jedliśmy w Klużu-Napoce. Ceny w Sibiul Vechi na pewno nie są najniższe w całym kraju, ale jedzenie – oraz klimat – należą do najlepszych, z jakimi się zetknęliśmy. Słynne salami z Sibiu co prawda nas nie powaliło, ale już sarmale i gulasz z polentą były naprawdę wyśmienite. Jeśli jednak będziecie na miejscu w pełni sezonu, warto zadzwonić wcześniej i zarezerwować stolik – zwłaszcza w porze kolacji, podczas której podobno Sibiul Vechi pęka w szwach.

Sybin - Sibiul Vechi

Wnętrze Sibiul Vechi

Do Sybina ze wschodu

Do Sybina jechaliśmy z Braszowa, a pod drodze, poza trasą Transfogaraską zaliczaną na dwie tury, udało nam się zobaczyć jeszcze kilka innych rzeczy, zaliczanych raczej do mniej standardowych rumuńskich atrakcji:

Naszym pierwszym przystankiem pod drodze (jakieś 45 km od Braszowa) był dość niezwykły klasztor Schitul Sinca Veche. Ta wykuta w skale świątynia jest pomijana przez wiele przewodników, co BYŁO cokolwiek niesłuszne jeszcze do niedawna, kiedy nie górowała nad nią paskudna, drewniano-papowa konstrukcja. Datowany na zamierzchłe lata (pierwsze wzmianki o nim pochodzą z XII wieku) klasztor był początkowo najprawdopodobniej miejscem kultu innej religii, ale został zaadaptowany przez kościół prawosławny. Obecnie nieopodal znajduje się również normalny budynek żeńskiego zgromadzenia, który ewidentnie nie narzeka na brak datków. Sama skalna budowla na pewno robiła wcześniej większe wrażenie, ale obecnie znajduje się pod brzydką, grzybowatą konstrukcją, która ma go chronić przed szkodliwym wpływem czynników zewnętrznych. Po wejściu do środka możemy pokręcić się po kilku małych salkach i stwierdzić, że w żadnej nie uświadczymy krzyża. Pomieszczenia są też nieco zniszczone – zadbali o to rumuńscy randkowicze oraz turyści, którzy uznali za stosowne podpisać się trwale na miękkich skałach. Niemniej, jeśli mamy trochę czasu, to zdecydowanie warto tu zajrzeć, bo – jak na Rumunię – bardzo wyjątkowa atrakcja.

Rumunia - Schitul Sinca Veche

Raczej się tutaj nie zgubicie

Kolejny przystanek urządziliśmy sobie w mieście Fogarasz, zdominowanym przez ogromną, choć nisko położoną cytadelę. Forteca została wybudowana w 1310 roku i swego czasu była jedną z najpotężniejszych i najlepiej umocnionych w całej Rumunii. Kraj ten nie narzeka zasadniczo na ilość zamków, dlatego wejście do cytadeli sobie odpuściliśmy, zadowalając się obfotografowaniem jej z zewnątrz. Ciekawostką jest to, że zamczysko po 1939 roku funkcjonowało jako więzienie dla polskich żołnierzy internowanych w Rumunii.

Rumunia - Fogarasz

Kawał fortecy – nie ma co narzekać

Wreszcie, dosłownie „naprzeciwko” zjazdu na Trasę Transfogaraską znajduje się miejscowość Carta, w której natkniecie się na jeden z najciekawszych, a jednocześnie najmniej znanych rumuńskich zabytków. Konkretnie – ruiny tamtejszego klasztoru Cystersów. Budynek, leżący w granicach (chyba) prywatnej posesji, można zwiedzić po dobiciu się do sąsiadującego z nim domu. Tam uiszczamy niewielką opłatę (o ile pamiętam, było to 10 lei od osoby) i już do woli możemy śmigać. Pochodzące z XIII wieku zabudowania w większości pozbawione są dachu, przez co całość wygląda bardzo surrealistycznie. Miejsce jest również niezwykle wręcz fotogeniczne, a uroku dodaje mu fakt, że zagląda tu niewielu turystów. W słoneczne popołudnie 3 maja byliśmy tu samiusieńcy, mając całość zabudowań dla siebie. Co ciekawe, wzmiankowany klasztor jest jednym z „głównych bohaterów” horroru Zakonnica – nadchodzącej części jedynej horrorowej franczyzy (Obecność), którą faktycznie lubię.

Rumunia - Monastyr w Carcie

Klasztor w Carcie na pewno ma coś w sobie. Nie jest to rozeta

Podobał Ci się ten wpis? Możesz poczytać inne notki o Rumunii lub polubić mój blog na Facebooku, gdzie na bieżąco informuję o nowych wpisach i wrzucam dodatkowe treści.

Dodaj komentarz:

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error

Podobało się? Może zostaniemy w taczu?