Uzbekistan zachodni – studium przypadku
O w dupę, ale dziura – te słowa stanęły nam w głowie po wyjściu z dworca kolejowego w Kungradzie, czyli miejscowości, którą od biedy można uznać za swego rodzaju granicę bardziej cywilizowanego Uzbekistanu od strony zachodniej. Pomimo tego, iż miasto to jest hubem transportowym dla tej części kraju, bardzo trudno jest to zauważyć na pierwszy rzut oka.
Kungrad
Na pytanie Po co do cholery wysiedliście w Kungradzie? (a nie na przykład w Urgenczu, z którego już rzut suchym beretm do Chivy) odpowiem bardzo prosto: chcieliśmy podjechać na quasi-brzeg wyschniętego Morza Aralskiego. Więcej o tym – byłym już – zbiorniku wodnym możecie posłuchać tutaj, a tu obejrzycie zdjęcia z brzegu nieopodal Moynaq.
Uzbekistan – za sprawą Kungradu – nie zrobił na nas powalającego pierwszego wrażenia, chociaż bardzo szybko przekonaliśmy się, że ludzie w tym kraju są raczej życzliwi, a i nie stronią od zarobku. Pomimo tego, że długo handryczyliśmy się z taksówkarzami, nie doświadczyliśmy tego niemiłego natręctwa, które jest już dość powszechnie we wschodniej części Azji. W Kungradzie udałem się również samodzielnie na lokalny bazar, aby wymienić walutę na czarnym rynku (więcej o tym procederze przeczytacie tutaj) i tu również nawet przez chwilę nie poczułem się zagrożony – budziłem raczej ciekawość niż niezdrowe zainteresowanie. Wreszcie, po wizycie w Moynaq nasz kierowca zawiózł nas na obiad do knajpy, w której sam jadał. Tu przydała się moja – dość podstawowa, ale jednak – znajomość rosyjskiego, dzięki czemu zostaliśmy obsłużeni szybko, sprawnie i z ogromną życzliwością. Co więcej, pomimo braku menu (w uzbeckich knajpach jest to częsty feler), a co za tym idzie – wypisanych cen, rachunek za całkiem solidny, dwuosobowy obiad z napojami wyniósł nas circa 20 zł. Wierzymy więc, że nikt nas nie orżnął. Nocowanie w Kungradzie nie ma za bardzo sensu, ponieważ miasto to głównie kurz i brudne cegły, a ponadto jego baza noclegowa wykształciła jak na razie zaledwie jeden czy dwa hotele, które mogą przyjmować turystów zza granicy (o tej kwestii jeszcze napiszę).
Z tych powodów po zjedzeniu posiłku ponownie wsiedliśmy do samochodu i po pańsku kazaliśmy się zawieźć do Nukus. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, choć w głębi duszy baliśmy się trochę, że tak czy owak spędzimy noc na totalnym zadupiu.
Cóż, wyszło pół na pół.
Nukus
Nukus to stosunkowo duże miasto (circa 250 tys. ludności) położone praktycznie „w połowie” Uzbekistanu. Nie jest to jakiś musowy przystanek turystyczny, ale podróżnicy dysponujący większą ilością czasów czasem się tam zatrzymują. Dlaczego? Ano dlatego, że miejscowość (co jest poniekąd zaskakujące) dysponuje największym muzeum sztuki w krajach byłego Związku Radzieckiego. Państwowe Muzeum Sztuki (założone przez Igora Sawickiego – malarza, archeologa, etnografa i półkrwi Polaka) w Nukus ma na składzie ponad 90 tys. przeróżnych eksponatów (w tym 15 tys. obrazów), z których bez wcześniejszej zapowiedzi można oglądać tylko część. Bilet na część „zamkniętą” również można zaaranżować, ale jest to już koszt około 50$ („zwykły” bilet kosztuje 20 tys. sum). Jeśli więc kogoś kręci sztuka jako taka (bo mnie ni chuja), to spokojnie może w tej miejscowości przesiedzieć dzień czy dwa, tym bardziej że sprawia ona całkiem sympatyczne wrażenie. Ulice są czyste, widać sporo nowych budynków, a położony w centrum miasta rządowy budynek otoczony jest bardzo zadbanym parkiem… z którego jednak szybko nas wywalono.
Dla nas Nukus nie stanowił szczególnie dużej atrakcji, więc czas spędzony w tym mieście ograniczyliśmy do minimum. W ciągu połowy spędzonego tam dnia poszliśmy tylko na krótki spacer oraz odwiedziliśmy miejscowy bazar, na którym zaopatrzyliśmy się w tyleż suchą co smaczną rybę, którą spałaszowaliśmy (częściowo, bo była NAPRAWDĘ sucha) na późne śniadanie. Po tej aktywności czule pożegnaliśmy nasz piękny pokój (wraz z zaprzyjaźnioną rodzinką karaluchów) i Hotel Nukus, po czym zapakowaliśmy się do taksówki do Urgenczu. Podczas opuszczania reliktu uzbeckiego komunizmu spieszyliśmy się tak bardzo, że zupełnie zapomnieliśmy poprosić o kwitek potwierdzający nasz pobyt na miejscu. Ale to już zupełnie inna historia…
Słabe mają te hotele
No – ten jeden na pewno był bardzo słaby 😉