Egipskie noce w Bielcach
Nasz krótki, samochodowy wypad do Mołdawii postanowiliśmy zacząć od jej północnej części. Przemawiały za tym przede wszystkim względy praktyczne: zamiast dzielić pobyt w centrum kraju na dwie krótkie części, przepołowione długą wycieczką samochodową, chcieliśmy najdłuższy dystans pokonać na samym początku, a potem już po prostu skakać sobie na mniejsze odległości.
Pierwszy dzień wyszedł nam tak sobie. Po odbiorze samochodu nieco czasu zmitrężyliśmy na podwiezienie poznanej na lotnisku pary Polaków (bo rodakom wypada pomagać – zresztą z lotniska na północ i tak trzeba jechać przez Kiszyniów), a następnie na zjedzenie czegoś (tematem jedzenia w Kraju Wina zajmę się oddzielnie, bo zdecydowanie jest się czym zajmować). Wreszcie, około godziny zajęło nam samo wydostanie się ze stolicy. Jak już wspominałem, Kiszyniów nie dysponuje obwodnicą, a do tego potwornie się korkuje. Tym samym w „prawdziwą” drogę wyruszyliśmy dopiero około godziny 18:00, mając do przejechania około 130 kilometrów.
Bielce
Pierwszym przystankiem na naszej liście były Bielce (czy też Balti) – drugie co do wielkości miasto Mołdawii (ok. 150 tys. mieszkańców), o ile nie weźmiemy pod uwagę naddniestrzańskiego Tyraspolu. Po Bielcach nie spodziewaliśmy się wiele, ale i nie jechaliśmy na miejsce z zamiarem rozpętania szału zwiedzania. Miała to być po prostu baza wypadowa do powrotu do Kiszyniowa przez znacznie ciekawsze miejscówki.
Same Bielce to miasto, które chyba nikogo nie porwie – ani swoją historią, ani ogólną aparycją. Dla nas największą atrakcją było to, że spaliśmy na regularnym osiedlu, dzięki czemu mogliśmy trochę pogapić się na normalnych ludzi, goniących za swoimi sprawami. Pewne zdziwienie wzbudziła w nas na przykład ilość okolicznych gabinetów dentystycznych, z których jeden mieścił się bezpośrednio pod naszym lokum, w przerobionym mieszkaniu. Parę chwil można również spędzić na wymuszonej kontemplacji socjalistycznej architektury miasta. Bieleckie „mrówkowce”, w porównaniu z na przykład ursynowskimi, to istne dzieła zimnowojennej sztuki, ozdobione przedziwnymi nadlewkami, gzymsami i wykuszami, obecnie coraz bardziej grożącymi wyrządzeniem znacznych szkód w ludziach.
Centrum Bielców to już zupełny standard. Natkniemy się tu na nieco lichy plac z obowiązkowym pomnikiem Stefana cel Mare, który jest chyba jedynym bohaterem narodowym Mołdawii (jego brodata fizys spogląda maślanymi oczami na odwiedzających wszystkie ważniejsze place, a także z portfela – znajduje się bowiem na każdym mołdawskim banknocie); jak również na niezbyt imponującą cerkiew. Nieco dalej stoi też radziecki czołg, strzegący wejścia na największy miejski bazar. Ten ostatni warty jest odwiedzenia w godzinach porannych, kiedy sprzedawcy świeżych warzyw konkurują o klienta z babuszkami próbującymi wcisnąć spacerowiczom stare pompki do roweru, podrobione zegarki Casio oraz inne, równie cenne precjoza.
Jeśli mam być szczery, to największą, około-bielcową frajdą jest chyba dojazd do miasta od strony Kiszyniowa. Główna droga ze stolicy biegnie przez hektary zadbanych, zielonych pól, które cieszą oko o każdej porze dnia. Inna sprawa, że podobne krajobrazy napotkamy praktycznie w całym kraju.
Brak komentarzy