Cricova – mołdawska świątynia wina
Ze wszystkich „główych” rodzajów alkoholu, wino jest chyba moim najmniej ulubionym. Oczywiście, kiedy pojawia się na stole, a do picia nie ma nic innego, bez większych oporów sięgnę po kieliszek białego, ale moja ogólna prostolinijność sprawia, że traktuję je raczej jak niedorozwiniętego kuzyna piwa. Miast delektować się smakiem, jakimiś tam nutami i innymi bzdetami, które próbują imputować sommelierzy w muszkach, wolę po prostu wziąć dużego łyka, co – w przypadku wina – zazwyczaj nie kończy się najlepiej, a do tego owocuje zgorszonymi spojrzeniami innych uczestników posiedzenia.
Niemniej, w swojej „winnej” ignorancji nie śmiałbym posunąć się tak daleko, by kompletnie zignorować kwestię tego napoju w Mołdawii. Dla mieszkańców najbiedniejszego kraju Europy wino jest potwornie ważne, pomijając nawet kwestie ekonomiczne czy związane z turystyką. Nie będę się tu jednak rozwodził nad historią mołdawskiego wina czy jego znaczeniem dla tamtejszej kultury. Są w tej dziedzinie ludzie znacznie bardziej kompetentni ode mnie, więc jeśli chcecie poczytać coś w tym temacie, to zapraszam choćby do Wojażera. Zamiast tego, opowiem Wam – z konkretami i tego typu flufffem – o wycieczce do Cricovej.
Cricova
Cricova to zdecydowanie najlepiej rozpoznawalna winnica w całej Mołdawii. Wina z niej pochodzące bez problemu kupicie w całym kraju (i poza nim także), a w dodatku – co zdarza się nad wyraz rzadko – ich jakość bynajmniej nie jest odwrotnie proporcjonalna do rozmiarów firmy. Warto przy okazji nadmienić, że w Mołdawii wino za 20 zł można już określić mianem całkiem drogiego, dlatego wybór trunku w tym przedziale cenowym bardzo często owocuje nabyciem butelki z naprawdę smakowitą zawartością (a przynajmniej w przypadku Cricovej).
Do Cricovej nie jeździ się jednak TYLKO na wino. Poza ciągnącymi się jak okiem sięgnąć polami pełnymi winorośli, zakład przyciąga turystów ogromną siecią podziemnych korytarzy, będących niczym innym jak piwnicami na wytworzony na miejscu trunek. Wydrążone przez właścicieli Cricovej tunele, z których część powstała już w XV wieku, imponują łączną długością ponad 120 km, z czego 50% wypełniona jest pełnymi butelkami (sic!).
Standardowy tour po Cricovej zaczyna się pod wejściem do „piwnic”, obok których znajduje się recepcja oraz dobrze wyposażony sklep ze „szklanymi pamiątkami”, o których jeszcze wspomnę. Zebrana grupa ładowana jest do specjalnej, elektrycznej kolejki (wiecie – takiej prowadzonej przez klasycznego „melexa”), a następnie zabierana do wnętrza cricovskich jaskiń. Przewodnik czy przewodniczka (jeśli będziecie mieli szczęście – nie sepleniąca) przez cały czas będzie ładować Wam do łbów fakty na temat winnicy i ogólnej historii mołdawskiego wina, a do tego – oczywiście – dochodzą przystanki. Pomijając pierwszy, będący zasadniczo seansem całkiem estetycznego, ale groteskowo wręcz podniosłego filmu, każda ze stacji zdradzi Wam nieco cricovskich sekretów albo ukaże jakiś proces produkcyjny. Zdecydowanie najciekawszym elementem wycieczki (nie licząc konsumpcji, o której dalej) jest chyba spacer przez piwnicę, w której przechowywane są kolekcje zakupione przez znane osobistości, a także przez samą winnicę (w ramach poszerzania kolekcji własnej). Znajdziemy tu butelki należące niegdyś do Hermanna Göringa, trochę naprawdę starych win z różnych zakątków świata, czy legendarne… wina Tuska, tak poszukiwane przez polityków obecnej partii rządzącej w Polsce. Jeśli zawsze marzyliście, żeby podwędzić butelkę wina jakiemuś znanemu aktorowi, to będzie to idealne miejsce na wcielenie tego pomysłu w życie.
Po wycieczce, którą można śmiało scharakteryzować jako picie wina przez korek, będziecie mieli wreszcie okazję ten korek wywalić i napić się jak ludzie. Sale degustacyjne Cricovej to atrakcja sama w sobie, a im więcej hajsu wrzucicie w tour, tym ciekawszy będzie wystrój pomieszczenia, w którym spędzicie następne kilkadziesiąt minut. Zamknięcie tripa kilkoma (najczęściej czterema) lampkami wina to wyśmienity pomysł, zwłaszcza że prócz nich dostaniecie też jakąś tradycyjną szamę. Przestrzał przez napoje jest solidny, a zamknięcie jest obfite w bąbelki, także jest spora szansa, że z piwnic Cricovej nie wyjedziecie trzeźwi.
Inne słynne, mołdawskie winnice
W Mołdawii funkcjonuje niemal 150 firm zajmujących się wytwarzaniem wina. Jeśli więc macie ochotę na odwiedziny w jeszcze kilku, to należałoby wspomnieć o:
- Milestii Mici – mniej znana na świecie, ale większa i (podobno) nawet bardziej imponująca od Cricovej winnica z podziemnymi piwnicami, w których znajdziecie ponad 2 miliony butelek (kolekcja ta jest wpisana do Księgi Rekordów Guinessa). Do tutejszych korytarzy można wjechać własnym samochodem. Fontanna na dziedzińcu głównym wygląda, jakby zasilana była winem, ale nie dajcie się wcisnąć sobie kitu – to tylko koloryzowana woda.
- Chateu Cojusna – mniej popularna niż Cricova czy Milestii Mici, Cojusna nadrabia urokliwym zamkiem oraz ekskluzywnością wycieczek. Te najlepiej również rezerwować z wyprzedzeniem (minimum dzień), ale grupy będą mniejsze, a oprowadzanie bardziej spersonalizowane. Pamiętajcie, żeby dać jasno znać, że potrzebujecie przewodnika mówiącego po angielsku.
Poza powyższymi winnicami, tworzącymi mołdawską Wielką Trójkę, kraj dysponuje jeszcze kilkudziesięcioma innymi, do których wstęp mają turyści. O kilku z nich możecie przeczytać we wspomnianym wcześniej wpisie Marcina Wesołowskiego, a dodatkowo – jeśli tylko macie własny transport – nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować odkryć kilka innych samemu. Mołdawia to jeden z najbardziej gościnnych krajów w Europie, więc nikt raczej nie wyrzuci Was z posesji, jeśli tylko wyrazicie chęć spróbowania dobrego wina.