Gibonim lotem po tajskiej dżungli
O tym, że w okolicach Chiang Mai można hardcore’owo pośmigać sobie na tyrolkach, wiedziałem już od dawna. Tak naprawdę rozważaliśmy tę opcję już parę lat temu, podczas mojego pierwszego pobytu w Tajladnii, ale wtedy powstrzymały nas dość wysokie koszty. Kiedy więc dowiedziałem się, że siostrzana atrakcja tego typu znajduje się dosłownie pod naszym nosem, w połowie drogi między Pattayą a Bangkokiem, postanowiłem tym razem jej nie przepuścić. W ten sposób, i tak już mocno nadwerężając grupowy budżet, wylądowaliśmy we Flight of the Gibbon Chonburi.
Pomysł stojący za Flight of the Gibbon jest dość prosty. Pomiędzy 26 platformami, powieszonymi na drzewach od kilku do kilkudziesięciu metrów nad ziemią, rozpięte są specjalne, wzmacniane liny (a także jeden czy dwa mosty). Na pierwszą platformę, w towarzystwie przeszkolonej obsługi, wdrapujemy się tradycyjnie, a na następne podróżujemy już w powietrzu (i z niebagatelną prędkością), za pomocą wózków tyrolskich i tym podobnych mechanizmów. Całość doświadczenia jest tak absolutnie zajebista, że można się zesrać… Co – jak mniemam – zdarzyło się raz czy dwa.
Flight of the Gibbon pod Pattayą (a także pod Bangkokiem, bo do oba te miasta leżą z grubsza w tej samej odległości od atrakcji) położony jest w Rezerwacie dzikiej przyrody Champoo, w związku z czym wszystkie karkołomne przejażdżki odbywają się pomiędzy koronami zielonych jak sam skurwysyn drzew. Kiedy już przyzwyczaimy się do wysokości (dochodzącej – o ile mnie pamięć nie myli – do 30+ metrów), możemy z każdej platformy podziwiać niesamowite widoki, a nawet dopatrzyć się dziko żyjących małp, które jednak raczej omijają trasę tyrolską. Sama atrakcja to nie tylko szybkie przejazdy, ale także trochę wspinaczki po schodach, przemierzanie mostów linowych oraz dwie bardzo specyficzne windy, które – jak dla mnie – były z tego wszystkiego najbardziej przerażające.
Z całą mocą muszę stwierdzić, że z „giboniego lotu” nie powinni korzystać Ci, którzy boją się wysokości. Pomimo tego, że ośrodek bardzo mocno akcentuje kwestie bezpieczeństwa, a klientom nie wolno samemu bawić się zabezpieczeniami czy klamrami (inaczej, niż przyzwyczaiły nas rodzime parki linowe), to klimat zabawy ekstremalnej daje bardzo w kość i warto mieć tu w miarę dobrze pracującą głowę, niezaprzątniętą myślą o tym, jak wysoko się znajdujemy. Jest to szczególnie ważne podczas końcówek przejazdu tyrolką, o ile oczywiście zależy na tym, by nie połamać kulasów.
Cała trasa ma około 3 km, a jej przebycie zajmuje około 2 godzin, choć może trwać dłużej, jeśli pod kimś zaczną uginać się nogi. Oczywiście, wykwalifikowana obsługa może w każdej chwili przetransportować nas na ziemię, ale warto zdawać sobie sprawę, że jest to decyzja nieodwracalna.
Zafrasowani stanem środowiska mogą również docenić fakt, że Flight of the Gibbon kładzie bardzo duży nacisk na ochronę środowiska oraz ogólne bycie fair. W parku pracuje ludność lokalna, która dokłada wszelkich starań, by jego praca jak najmniej przeszkadzała roślinom i zwierzętom. Organizacja współpracuje również z różnego rodzaju fundacjami, społecznościami i NGO-sami, odpowiedzialnymi za promowanie i wcielanie w życie polityki zrównoważonego rozwoju. Gibon angażuje się w działalność anty-kłusowniczą oraz edukacyjną. Wasi przewodnicy zresztą nie raz udowodnią Wam, jak dobrze znają florę i faunę widoczną podczas przejazdów.
Wreszcie, w cenę biletu (o której zaraz) wliczona jest również wizyta w przylegającym do atrakcji parku Khao Kheow. Żyjące w nim zwierzęta biegają sobie po dużych, otwartych wybiegach, co może podniecić zwłaszcza młodszych członków grupy. Pasażerowie krótkiego safari będą mieli okazję obejrzeć sobie nie tylko faunę typowo azjatycką (taką jak gibony czy słonie), ale także zwiezioną z innych kontynentów. Pomimo tego, że surykatki czy flamingi są tu absolutnym hitem, to w niektórych przypadkach miałem poważne wątpliwości, czy zwierzaki jednak się tu nie męczą. Dotyczy to zwłaszcza tych większych, takich jak lwy, słonie czy nosorożce. Załóżmy jednak, że wierzę właścicielom placówki, twierdzącym, że jej dzicy mieszkańcy są traktowani z najwyższym szacunkiem. Tym bardziej, że Tajlandia już jakiś czas temu zaczęła odrabiać lekcje z nieetycznych atrakcji turystycznych.
Na moim krótkim filmie poniżej możecie zobaczyć, jak w skrócie wyglądał nasz dzień, spędzony na linach Flight of the Gibbon pod Pattayą:
Praktykalia i transport
Przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy. Bilet wstępu na jeden pełny przelot to aż… 4000 BHT. Bez trudności kupicie go online tutaj. Jeśli chcecie zapłacić mniej, to macie dwa wyjścia: a) urodzić się w Tajlandii (co jest ciężkie do zrobienia, ale skutkuje rabatem w wysokości 800 BHT); lub b) poszukać tańszych biletów w internecie. Podczas naszego pobytu, na stronie Ticket2Attraction można było wyjąć bilet za 3750 BHT, ale była to promocja ograniczona czasowo.
W cenę biletu wliczone są:
- transport (klimatyzowany!) z Bangkoku lub Pattayi (w przypadku tej drugiej bus zabierze Was z dowolnego miejsca; dla Bangkoku przygotowano trzy konkretne punkty zbiórki – to przez kurewskie korki);
- przemierzenie całego szlaku tyrolskiego w niewielkiej (do 9 osób) grupie, w asyście 2 przewodników;
- całkiem niezły posiłek na miejscu, którego mięsne niedostatki da się uzupełnić ryżem i owocami;
- safari po parku Khao Kheow;
- odwózka na miejsce, z którego Was zabrano.
Całość wycieczki, włącznie z trwającym do 3,5 godziny transportem w obie strony, zajmuje bez mała 7 godzin. Warto więc przeznaczyć na nią jeden cały dzień. Wskażę też, że bus przejedzie się po Was nawet wtedy, gdy jest Was mało i nie będzie to związane z żadną dopłatą za małą grupę (nas była zaledwie trójka i nie było problemu).
Aha. Śmigając przez dżunglę możecie mieć przy sobie kamerę/aparat (polecam coś, czego nie trzeba stale trzymać w dłoniach), a POWINNIŚCIE mieć także coś na komary, krem przeciwsłoneczny oraz buty z zabudowanymi palcami. Atrakcja odbywa się także w „na mokro”, więc w razie czego warto wyposażyć się w coś przeciwdeszczowego (albo przynajmniej w ciuchy na zmianę). W bezpiecznym miejscu zostawcie za to biżuterię i inne przedmioty, które łatwo zgubić. Upewnijcie się również, że Wasze grube dupsko nie waży więcej niż 125 kg, bo to limit, powyżej którego nie wpuszczą Was nawet na pierwszą platformę. To samo tyczy się dzieci (oraz karłów?) o wzroście poniżej 1 metra.